— Co chcesz, zebym zrobil?
— Nie pozwol Terence’owi zblizyc sie do Muchings End — poprosila. — Pewnie to zwykle zadurzenie ze strony Tossie, ale wole nie ryzykowac.
Kiwnalem glowa.
— I nie przejmuj sie. To tylko trzydniowy poslizg, a pan Dunworthy nie wyslalby cie, gdyby Ksiezniczka Ardzumand nie wrocila bezpiecznie do domu. Na pewno wszystko jest w porzadku. — Poklepala mnie po ramieniu. — Przespij sie troche. Chyba juz ci przechodzi dyschronia.
— Sprobuje — przyrzeklem.
Verity wyjela parasolke spod pulpitu klecznika i ruszyla do drzwi. Potem zatrzymala sie z usmiechem.
— A jesli spotkasz kogos o nazwisku Chaucer lub Churchill, wyslij go do Muchings…
— Powoz zajechal, panienko — oznajmil Baine, wyrastajac w drzwiach.
— Dziekuje, Baine — rzucila chlodno Verity i przeszla obok niego. Terence pomagal Tossie wsiasc do powozu.
— Mam nadzieje, ze spotkamy sie znowu, panie St. Trewes — mowila Tossie, juz nie nadasana. — Dzisiaj wieczorem jedziemy pocialem do Muchings End. Wie pan, gdzie to jest? Nad rzeka, zaraz za Streatley.
Terence zdjal kapelusz i przylozyl go do serca.
— „Wiec zegnaj, piekna, zegnaj mi, adieu!” Powoz szarpnal do przodu.
— Baine! — oburzyla sie Tossie.
— Przepraszam, panienko — powiedzial Baine i sciagnal lejce.
— Do widzenia! — zawolala Tossie, powiewajac chusteczka i cala reszta swojego stroju. — Do widzenia, panie St. Trewes!
Powoz potoczyl sie ze wzgorza. Terence odprowadzal go wzrokiem.
— Lepiej juz chodzmy — powiedzialem. — Profesor Peddick na nas czeka.
Westchnal, spogladajac tesknie na tuman kurzu unoszacy sie za powozem.
— Czyz ona nie jest cudowna?
— Tak — mruknalem.
— Musimy natychmiast wyruszyc do Muchings End — oznajmil i zaczal schodzic ze wzgorza.
— Nie mozemy — zaprotestowalem, biegnac za nim truchcikiem. — Musimy odwiezc profesora Peddicka do Oksfordu, a co z jego wiekowymi reliktami? Jesli przyjechaly popoludniowym pociagiem, trzeba je odebrac ze stacji.
— Zalatwie z Trotterem, zeby je odebral — oswiadczyl Terence, nie zwalniajac kroku. — Jest mi winien przysluge za tamto tlumaczenie Lukrecjusza. Odwiezienie Peddicka zajmie tylko godzine. Mozemy go wysadzic przy Magdalenie o czwartej i zostana nam jeszcze cztery godziny dziennego swiatla. Przed noca zdazymy minac sluze w Culham. W ten sposob jutro w poludnie doplyniemy do Muchings End.
Tyle z mojej pochopnej obietnicy, ze bede trzymal Terence’a z dala od Tossie, pomyslalem, biegnac za nim do lodzi. Ktorej nie bylo.
ROZDZIAL SIODMY
Cyryl czekal w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawilismy, ponuro opierajac leb na przednich lapach i spogladajac na nas z wyrzutem brazowymi slepiami.
— Cyryl! — zawolal Terence. — Gdzie jest lodz? Cyryl usiadl i rozejrzal sie ze zdumieniem.
— Miales pilnowac lodzi — skarcil go surowo Terence. — Kto ja zabral, Cyrylu?
— Nie mogla sama zdryfowac? — odezwalem sie, myslac o polsztyku.
— Nie badz smieszny — rzucil Terence. — Na pewno ja ukradli.
— Moze profesor Peddick wsiadl do niej i odplynal — podsunalem, ale Terence znajdowal sie juz w polowie mostu.
Kiedy go dogonilismy, badal wzrokiem nurt w dole rzeki. Niczego tam nie bylo, tylko kaczka krzyzowka.
— Ktokolwiek ukradl lodz, na pewno zabral ja z powrotem gore rzeki — oswiadczyl Terence, przebiegl na drugi brzeg i zawrocil do sluzy.
Dozorca stal na sluzie i grzebal w stawidle bosakiem.
— Czy nasza lodz przeplynela z powrotem przez sluze? — zawolal do niego Terence.
Dozorca przylozyl dlon do ucha i odkrzyknal: — Co?
— Nasza lodz! — wrzasnal Terence, skladajac dlonie w trabke wokol ust. — Czy przeplynela przez sluze?
— Co? — odwrzasnal dozorca.
— Czy nasza lodz — Terence narysowal rekami sylwetke lodzi — przeplynela — wykonal zamaszysty ruch w strone gornego biegu rzeki — przez sluze? — Przesadnym gestem wskazal sluze.
— Lodzie przeplywaja przez sluze? — zdziwil sie dozorca. — Pewnie, ze przeplywaja. A jak pan myslisz, po co jest sluza?
Rozejrzalem sie szukajac wzrokiem kogos innego, kto mogl widziec nasza lodz, lecz Iffley bylo kompletnie wyludnione. Nie zjawil sie nawet kierownik komitetu parafialnego, zeby wywiesic tabliczke z napisem: ZABRANIA SIE KRZYKOW. Przypomnialem sobie, jak Tossie mowila, ze wlasnie popijal herbate.
— Nie! Nasza lodz! — ryknal Terence. Pokazal najpierw na siebie, a potem na mnie. — Czy przeplynela przez sluze?
Dozorca wyraznie sie obruszyl.
— Nie, nie mozecie sie przesluzowac bez lodzi! Co to za glupie zarty?
— NIE — jeknal Terence. — Ktos nam ukradl lodz!
— Mokradla? — jeszcze bardziej oburzyl sie dozorca. — Jakie znowu mokradla? To jest uczciwa sluza!
— Nie, nie mokradla! Ukradl!
— Guzdrala? — Dozorca groznie uniosl bosak. — Kogo nazywasz guzdrala?
— Nikogo — zapewnil Terence, cofajac sie przezornie. — Zginela nam wynajeta lodz!
Dozorca potrzasnal glowa.
— Trzeba wam isc na most Folly. Pytajcie o Jabeza, tak sie nazywa — Cyryl i ja wrocilismy na most. Oparlem sie o balustrade i rozmyslalem o tym, co mi powiedziala Verity. Uratowala kota przed utopieniem, a potem weszla z kotem w siec, ktora sie otwarla.
Wiec widocznie kot nie spowodowal niekongruencji, bo gdyby mial spowodowac, siec by sie nie otwarla. Tak sie zdarzylo pierwsze dziesiec razy, kiedy Leibowitz probowal cofnac sie w czasie, zeby zamordowac Hitlera.