— Ale na pewno wymienia jego imie, prawda? Przez piecdziesiat lat chyba czesto pisala o swoim mezu, nie tylko szostego maja?

Verity zrobila nieszczesliwa mine.

— Zawsze pisala: „moj ukochany maz” albo „moj najdrozszy malzonek”. „Ukochany” i „najdrozszy” podkreslone.

Kiwnalem glowa.

— Z wykrzyknikami — dodalem. Musialem przeczytac kilka pamietnikow, kiedy szukalem wzmianek o strusiej nodze biskupa.

Podeszlismy do bocznego przejscia.

— Po slubie pamietnik urywa sie na kilka lat — podjela Verity — Potem zaczyna sie znowu w 1904 roku. Wtedy juz mieszkali w Ameryce, a on wystepowal w niemych filmach pod scenicznym nazwiskiem Bertram W. Fauntleroy, ktore zmienil na Reginald Fitzhugh-Smythe w 1927 roku, kiedy wprowadzono udzwiekowienie.

Zatrzymala sie przed witrazowym oknem, do polowy przeslonietym tabliczka z napisem: NIE OTWIERAC.

— Mial za soba dluga i wybitna kariere w rolach brytyjskich arystokratow — powiedziala.

— Wiec pewnie sam byl arystokrata. To dobrze, prawda? Przynajmniej nie wyszla za jakiegos wloczege, ktory tamtedy przechodzil. — Cos mi przyszlo do glowy. — A nekrolog?

— Podawal jego sceniczne nazwisko — odparla — podobnie jak jej nekrolog. — Usmiechnela sie. — Przezyla dziewiecdziesiat siedem lat. Piecioro dzieci, dwadziescioro troje wnukow i wielkie studio w Hollywood.

— I zadnej wskazowki — stwierdzilem. — A co z Coventry? Moze wlasnie tam poznala pana C, kiedy ogladala strusia noge biskupa, i to wydarzenie na zawsze zmienilo jej zycie?

— Mozliwe — przyznala Verity. — Ale to nastepny klopot. Oni wcale nie wybieraja sie do Coventry. Pani Mering mowila o wycieczce do Hampton Court, zeby zobaczyc ducha Katarzyny Howard, ale nigdy nie wspominali o Coventry i nie byli tam przed moim przyjazdem. Wiem, bo pytalam…

— Pokojowke — dokonczylem.

— Tak. I wiemy, ze Tossie pojechala tam w czerwcu. Dlatego tak sie martwilam ta wyprawa do Oksfordu, do madame Iritosky. Balam sie, ze przez Ksiezniczke Ardzumand pojechali do Oksfordu zamiast do Coventry, albo ze pan C. przyjedzie do Muchings End pod nieobecnosc Tossie i wcale sie nie spotkaja. Ale jesli pan Dunworthy i T.J. zwrocili Ksiezniczke Ardzumand, to znaczy, ze kotka po prostu gdzies zawedrowala. Kto wie? Moze wlasnie pan C. ja znajdzie i przyniesie z powrotem. Moze dlatego tak szybko sie zareczyli, poniewaz Tossie byla mu wdzieczna za zwrocenie kota.

— Zreszta wcale nie wyjechaliscie na dlugo z Muchings End — zwrocilem jej uwage. — Tylko na jeden dzien. Jesli pan C. przyjechal z wizyta, pokojowka na pewno poprosi go, zeby zaczekal w salonie do waszego powrotu.

— O czym ty mowisz? — Wstala nagle z szelestem spodnicy.

— Tak przypuszczam — powiedzialem ze zdziwieniem. — Przeciez wiktorianie mieli salony? I pokojowki prowadzily tam gosci?

— Kiedy przeszedles? — zapytala. — Dzisiaj rano — odparlem. — Mowilem ci. Dokladnie o czasie. Dziesiata rano, siodmego czerwca 1888 roku.

— Dzisiaj jest dziesiaty czerwca — powiedziala. Dziesiaty.

— Ale gazeta…

— …widocznie byla stara. Przeskoczylam wieczorem siodmego. Osmego wyjechalysmy do Oksfordu i jestesmy tutaj od trzech dni.

— Wiec musial byc… — zaczalem glucho.

— …zwiekszony poslizg — dokonczyla — co oznacza, ze powstala niekongruencja.

— Niekoniecznie — zaprzeczylem. — Robilem skok w pospiechu. — Opowiedzialem o lady Schrapnell. — Moze Warder nie do konca nastawila koordynaty. Albo pomylila sie w obliczeniach. Tamtego dnia wyslala juz siedemnascie skokow.

— Moze — powtorzyla Verity z powatpiewaniem. — Gdzie przeszedles? Na moscie Folly? To tam spotkales Terence’a?

— Nie, na stacji kolejowej. Przyszedl odebrac krewne swojego tutora, ale one nie przyjechaly. — Opowiedzialem, jak zapytal mnie, czy wybieram sie na rzeke, i wyjasnil swoje klopoty finansowe. — Wiec zaplacilem reszte naleznosci za lodz.

— I gdyby nie ty, jego by tutaj nie bylo — stwierdzila, jeszcze bardziej zaniepokojona. — Czy dostalby lodz, gdybys nie pozyczyl mu pieniedzy?

— Wykluczone — zapewnilem przypomniawszy sobie Jabeza, a potem, widzac jej zmartwiona mine, dodalem: — Mowil, ze probowal pozyczyc pieniadze od jakiejs Mags w Mitrze. Ale musial zobaczyc Tossie za wszelka cene. Mysle, ze popedzilby do Iffley na piechote, gdyby nie zdobyl pieniedzy.

— Pewnie masz racje — przyznala. — W systemie istnieje znaczna redundancja. Gdyby tutaj jej nie spotkal, mogl zlozyc wizyte w Muchings End. Mowil wczoraj, ze chcialby poplynac w dol rzeki. A trzydniowy poslizg to nie tak duzo. — Zmarszczyla brwi. — A jednak calkiem sporo jak na wycieczke dla przyjemnosci. I wiecej niz przy innych wiktorianskich skokach. Powinnam to zglosic panu Dunworthy’emu, kiedy wroce…

— …na pewno duchy przekaza nam wiadomosc o Ksiezniczce Ardzumand — zabrzmial dziewczecy glos i Tossie wplynela do kosciola u boku Terence’a, ktory trzymal kapelusz w rekach. — Madame Iritosky slynie ze znajdowania zagubionych przedmiotow. Powiedziala ksieznej Derby, gdzie jest jej zgubiona brosza, a ksiezna dala jej tysiac funtow nagrody. Papa mowi, ze ona oczywiscie wiedziala, gdzie jest brosza, sama ja tam schowala, ale mama — zaakcentowala ostatnia sylabe — wie, ze to byla zasluga duchow.

Verity wstala i zebrala dlonia spodnice.

— Co powiedzial kierownik? — zapytala, a ja musialem podziwiac jej opanowanie. Znowu wygladala jak spokojna angielska dziewica. — I czy kosciol w Iffley jest nawiedzony?

— Nie — odparl Terence.

— Tak — przerwala mu Tossie, wznoszac oczy ku sklepieniu. — I nie obchodzi mnie, co on mowi, zlosliwy stary niedzwiedz. One sa tutaj, duchy z innego miejsca i czasu. Czuje ich obecnosc.

— Kierownik powiedzial, ze kosciol nie jest nawiedzony, czego on bardzo zaluje — podjal Terence — poniewaz duchy nie nanosza blota na podloge i nie zrywaja jego ogloszen. I nie przeszkadzaja mu w porze herbaty.

— Herbata! — zawolala Tossie. — Co za cudowny pomysl! Kuzynko, powiedz Baine’owi, zeby podal herbate.

— Nie mamy czasu — oswiadczyla Verity, naciagajac rekawiczki. — Czekaja na nas u madame Iritosky.

— Och, ale pan St. Trewes i pan Henry jeszcze nie widzieli mlyna — zaprotestowala Tossie.

— Moga go obejrzec po naszym odjezdzie — uciela Verity i zdecydowanym krokiem wyszla z kosciola. — Nie chcemy spoznic sie na pociag do Muchings End.

Zatrzymala sie przy bramie cmentarza.

— Panie St. Trewes, zechce pan powiedziec Baine’owi, zeby przyprowadzil powoz?

— Z przyjemnoscia — zapewnil Terence, uchylil kapelusza i ruszyl w kierunku drzewa, gdzie Baine czytal ksiazke.

Mialem nadzieje, ze Tossie z nim pojdzie, a ja bede mogl dokonczyc rozmowe z Verity, ona jednak zostala przy bramie cmentarza, nadasana, z trzaskiem otwierajac i zamykajac parasolke. Jaki by pretekst wymyslic, zeby zostac sam na sam z Verity? Raczej nie moglem zaproponowac Tossie, zeby poszla z Terence’em, skoro Verity juz sie martwila ich zazyloscia. Zreszta Tossie chetniej wydawala rozkazy, niz je przyjmowala.

— Moja parasolka — powiedziala Verity. — Chyba ja zostawilam w kosciele.

— Pomoge pani szukac — zaofiarowalem sie i skwapliwie otworzylem drzwi, rozrzucajac wokolo ogloszenia.

— Wroce do Oksfordu i przy najblizszej okazji zloze raport panu Dunworthy’emu — szepnela Verity, jak tylko drzwi sie zamknely. — Gdzie bedziesz?

— Nie jestem pewien — odparlem. — Gdzies na rzece. Terence mowil, zeby powioslowac do Henley.

— Sprobuje wyslac ci wiadomosc — obiecala, idac na poczatek nawy. — To moze potrwac kilka dni.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату