— A szczodrzeniec! Pani Mering ma zagajnik szczodrzenca, ktory wyglada tak malowniczo!
— Prosze o wybaczenie, panno Brown — powiedzial Baine, zjawiajac sie znikad. Wykonal sztywny, oszczedny uklon.
— O co chodzi, Baine? — zapytala Verity.
— Chodzi o kotke panny Mering, prosze pani — wyznal Baine z niewyrazna mina. — Zastanawialem sie, czy obecnosc pana St. Trewesa oznacza, ze ja odnalazl.
— Nie, Baine. — Temperatura jej glosu spadla o kilka stopni. I Ksiezniczki Ardzumand ciagle nie ma.
— Martwilem sie — mruknal Baine i ponownie sie sklonil. — Czy mam teraz podstawic powoz?
— Nie — odparla Verity lodowatym tonem. — Dziekuje, Baine.
— Pani Mering prosila, zeby panie nie spoznily sie na herbate.
— Pamietam o tym, Baine. Dziekuje. On wciaz sie wahal.
— Do domu madame Iritosky jedzie sie pol godziny.
— Tak, Baine. To wszystko — uciela Verity i patrzyla, jak odchodzil. Dopiero kiedy podszedl do powozu, wybuchnela: — Zimnokrwisty morderca! „Zastanawialem sie, czy pan St. Trewes nie znalazl kota”. Doskonale wie, ze nie znalazl. I jeszcze mowi, ze sie martwil! Potwor!
— Jestes pewna, ze chcial ja utopic? — zapytalem. — Oczywiscie, ze jestem pewna. Rzucil ja do rzeki jak najdalej. — Moze to wspolczesny zwyczaj. Czytalem, ze w epoce wiktorianskiej topiono koty. Zeby ograniczyc liczebnosc, pomyslec tylko.
— Nowo narodzone kocieta, nie dorosle koty. I nie domowe. Tossie najbardziej na swiecie kocha Ksiezniczke Ardzumand, zaraz po sobie. Topi sie kocieta na farmach, nie domowych ulubiencow. W zeszlym tygodniu farmer niedaleko od Muchings End utopil caly miot, wlozyl je do worka obciazonego kamieniami i wrzucil do swojego stawu, co jest barbarzynstwem, ale nie zbrodnia. Tamto bylo zbrodnia. Kiedy Baine ja wrzucil, otrzepal rece i odszedl spacerkiem, usmiechajac sie. Wyraznie chcial ja utopic.
— Myslalem, ze koty umieja plywac.
— Nie na srodku Tamizy. Gdybym czegos nie zrobila, prad by ja porwal.
— Pani na Shalott — mruknalem.
— Co?
— Nic. Dlaczego chcial zamordowac kotke swojej pani?
— Nie wiem. Moze ma jakis uraz wobec kotow. A moze nie chodzi mu tylko o koty i ktorejs nocy pomorduje nas wszystkich we snie. Moze on jest Kuba Rozpruwaczem. On dzialal w 1888 roku, prawda? I nigdy nie odkryli jego prawdziwej tozsamosci. Wiem tylko, ze nie moglam spokojnie stac na brzegu i pozwolic, zeby Ksiezniczka Ardzumand utonela. To wymarly gatunek.
— Wiec wskoczylas do wody i wylowilas ja?
— Weszlam do wody — odparla obronnym tonem — zlapalam ja i wynioslam na brzeg, ale zaraz sobie uswiadomilam, ze zadna wiktorianska dama nie brodzilaby w rzece. Nawet nie zdjelam butow. Nie myslalam. Po prostu dzialalam. Wskoczylam do sieci i siec sie otwarla. Chcialam tylko zejsc z widoku — wyznala. — Nie chcialam stwarzac problemu.
Problem. Zrobila cos, co teoria temporalna uznala za niemozliwe — i prawdopodobnie wywolala niekongruencje w kontinuum. Nic dziwnego, ze pan Dunworthy zadawal Chiswickowi te wszystkie pytania i zadreczal biednego T.J. Lewisa. Problem.
Kolo to jedno, zywy kot to co innego. I nawet kolo nie przejdzie przez siec. Darby i Gentilla udowodnili to dawno temu, zaraz po wynalezieniu podrozy w czasie. Zbudowali siec jako piracki statek do rabowania skarbow przeszlosci i probowali wszystkiego, od „Mony Lisy” po grobowiec Tutenchamona, a potem, kiedy nic nie wychodzilo siegneli po bardziej pospolite przedmioty, jak pieniadze. Ale nic nie przeszlo przez siec oprocz mikroskopijnych czasteczek. Kiedy probowali zabrac jakis przedmiot z jego czasu, nawet polpensowke czy widelec do ryb, siec nie chciala sie otworzyc. Nie przepuszczala rowniez zarazkow ani promieniowania, ani zablakanych kul, za co Darby i Gentilla razem z reszta swiata powinni byc wdzieczni, ale jakos nie byli.
Wielonarodowe korporacje popierajace Darby’ego i Gentille stracily zainteresowanie, wiec podroze w czasie przekazano historykom oraz naukowcom, ktorzy stworzyli teorie poslizgu i Prawo Zachowania Historii, zeby wyjasnic dzialanie sieci. Przyjeto jako zasade, ze jesli ktos probowal przeniesc cos do przodu, siec sie nie otwierala. Az do teraz.
— Kiedy probowalas przeniesc kota, siec otwarla sie tak po prostu? — zapytalem. — Nie zauwazylas nic niezwyklego podczas skoku, zadnych opoznien czy wstrzasow?
Pokrecila glowa.
— To sie niczym nie roznilo od innych skokow.
— I nie zaszkodzilo kotu?
— Przespala cala sprawe. Zasnela mi na rekach podczas skoku i nie obudzila sie nawet w gabinecie pana Dunworthy’ego. Widocznie w ten sposob dyschronia wplywa na koty. Dziala jak narkoza.
— Poszlas porozmawiac z panem Dunworthym?
— Oczywiscie — powiedziala obronnym tonem. — Zanioslam mul kota, jak tylko zorientowalam sie, co zrobilam.
— A on postanowil odeslac ja z powrotem?
— Wypytywalam Fincha, ktory powiedzial, ze chca sprawdzic wszystkie skoki do epoki wiktorianskiej, i jesli nie bedzie zadnych oznak zwiekszonego poslizgu, to znaczy, ze kotka wrocila, zanim jej znikniecie spowodowalo jakies szkody, wiec ja odesla.
Ale poslizg sie zwiekszyl, pomyslalem przypomniawszy sobie, jak pan Dunworthy pytal Carruthersa o Coventry.
— A co z klopotami w Coventry?
— Wedlug Fincha oni mysla, ze to nie mialo zwiazku, ich zdaniem dlatego, ze Coventry bylo punktem krytycznym w historii. Z powodu swoich powiazan z Ultra. To byl jedyny obszar zwiekszonego poslizgu — Nie bylo zadnych na zadnym wiktorianskim skoku. — Podniosla na mnie wzrok. — Jaki miales poslizg na swoim skoku?
— Zadnego. Trafilem prosto do celu.
— To dobrze — powiedziala z ulga. — Ja mialam tylko piec minut, kiedy wrocilam. Finch mowil, ze pierwsza oznaka niekongruencji bedzie zwiekszony poslizg…
— Och, ja tak kocham wiejskie cmentarze — poznalem po glosie Tossie i odskoczylem od Verity niczym wiktorianski kochanek.
Verity zachowala spokoj, otworzyla parasolke i wstala z chlodnym wdziekiem.
— Sa tak rozkosznie rustykalne — oznajmila Tossie i wplynela w pole widzenia, powiewajac flagami. — Wcale nie jak nasze okropne nowoczesne cmentarze. — Pochylila sie, by podziwiac nagrobek, ktory doslownie sie przewracal. — Baine mowi, ze cmentarze sa niehigieniczne, ze zanieczyszczaja wode do picia, ale ja uwazam, ze sa cudownie niezepsute. Calkiem jak poemat. Nie uwaza pan, panie St. Trewes?
— „Tu u szorstkich stop wiazow, gdzie cis rzuca cienie, gdzie butwiejaca wznosi sie darn, pod ta ziemia…” — zacytowal poslusznie Terence.
Kawalek o „butwiejacej darni” potwierdzal teorie Baine’a, lecz ani Tossie, ani Terence tego nie zauwazyli, zwlaszcza Terence, ktory deklamowal dalej:
— „W waskich celach zamknieci na wieczne milczenie, prosci Przodkowie wioski po lat trudach drzemia”.
— Ja tak kocham Tennysona, a ty, kuzynko? — zagadnela Tossie.
— Thomas Gray — powiedziala Verity. — „Elegia napisana na wiejskim cmentarzu”.
— Och, panie Henry, musi pan obejrzec wnetrze kosciola — posiedziala Tossie, ignorujac jej uwage. — Tam jest taka sliczna ozdobna waza. Prawda, panie St. Trewes?
Przytaknal z roztargnieniem, wpatrzony w Tossie, a ja zobaczylem jak Verity pochmurnieje.
— Musimy ja obejrzec, koniecznie — oznajmila i zebrala spodnice dlonia w rekawiczce. — Panie Henry?
— Koniecznie — powtorzylem i podalem jej ramie. Wszyscy weszlismy do kosciola, mijajac duza tablice z napisem: WSTEP WZBRONIONY POD KARA.
W kosciele panowal wilgotny chlod, pachnialo starym drewnem i splesnialymi spiewnikami. Na wystroj wnetrza skladaly sie solidne normanskie kolumny, sklepione wczesnoangielskie sanktuarium, wiktorianskie okno rozetowe oraz duza tablica z napisem DO PREZBITERIUM WSTEP WZBRONIONY na balustradzie oltarza.