Tossie nie zwrocila zadnej uwagi na tablice ani na normanska chrzcielnice z lupku, tylko podbiegla do niszy w scianie, naprzeciwko kazalnicy.
— Czyz to nie najcudniejsza rzecz pod sloncem?
Nie ulegalo watpliwosci, ze byla spokrewniona z lady Schrapnell, jak rowniez nie ulegalo watpliwosci, po kim lady Schrapnell odziedziczyla swoj gust, chociaz Tossie miala przynajmniej jedno na swoje usprawiedliwienie: ze nalezala do epoki wiktorianskiej, epoki, ktora zbudowala nie tylko dworzec kolejowy St. Pancras, ale takze Albert Memorial.
Waza ustawiona w niszy przypominala oba te dziela, chociaz na mniej monumentalna skale. Nie miala kopuly ani korynckich kolumn. Posiadala natomiast ornament z wijacego sie bluszczu oraz plaskorzezby wyobrazajace albo arke Noego, albo bitwe pod murami Jerycha.
— Co to ma przedstawiac? — zapytalem.
— Rzez niewiniatek — mruknela Verity.
— To corki faraona kapiace sie w Nilu — wyjasnila Tossie. — Patrzcie, tam koszyk Mojzesza wystaje z sitowia. Tak zaluje, ze nie mamy tego w naszym kosciele — westchnela. — W kosciele w Muchings End nie ma nic, tylko kupa staroci. Calkiem jak w tym poemacie Tennysona „Wiersz do greckiej wazy”. — Tossie zalamala rece.
Ostatnie, czego nam bylo trzeba, to Terence’a cytujacego Keatsa „Ode do greckiej urny”. Spojrzalem z rozpacza na Verity, probujac wymyslic jakis pretekst, zeby stad wyjsc i znalezc spokojne miejsce na rozmowe. Gotyckie ornamenty? Cyryl? Verity spokojnie ogladala kamienne luki sklepienia, jakby miala do dyspozycji mnostwo czasu.
— „Piekno jest prawda, prawda — pieknem — zaczal Terence. A oto wszystko, co wiesz, co ci potrzeba wiedziec…”
— Myslicie, ze jest nawiedzony? — odezwala sie Verity. Terence przestal cytowac.
— Nawiedzony?
— Nawiedzony? — ucieszyla sie Tossie i wydala malenki okrzyk, taki miniaturowy okrzyczek. — Oczywiscie, ze tak. Madame Iritosky mowi ze pewne miejsca dzialaja jak bramy pomiedzy naszym i tamtym swiatem.
Zerknalem na Verity, lecz ona zachowala pogodny wyraz twarzy, chociaz Tossie wlasnie opisala siec.
— Madame Iritosky mowi, ze duchy czesto kraza wokol bramy, przez ktora ich dusze przeszly na druga strone — wyjasnila Tossie Terence’owi. — Dlatego seanse spirytystyczne tak czesto sie nie udaja, bo odbywaja sie za daleko od bramy. I dlatego madame Iritosky zawsze urzadza seanse w swoim domu, zamiast jezdzic do ludzi. A cmentarz logicznie powinien byc brama. — Podniosla wzrok na zebrowe sklepienie i wydala nastepny okrzyczek. — Moze one sa teraz z nami!
— Kierownik komitetu parafialnego na pewno wiedzialby o duchach — podsunela uczynnie Verity.
Tak, i powiesilby tabliczke z napisem: MANIFESTACJE WZBRONIONE, pomyslalem. ABSOLUTNY ZAKAZ EKTOPLAZMY.
— O tak! — przyswiadczyla Tossie i wydala kolejny ze swoich okrzyczkow. — Panie St. Trewes, musimy zapytac kierownika!
Wyszli z kosciola, sprawdzili informacje na tablicy i ruszyli w strone Harwood House oraz kierownika komitetu parafialnego, ktory niewatpliwie przyjmie ich z radoscia.
— Pan Dunworthy powiedzial mi tylko, ze wysyla mnie z powrotem dwie godziny po uratowaniu kota — podjela Verity przerwany watek — i mam sie zameldowac, gdyby wystapil zwiekszony poslizg albo zbiegi okolicznosci, wiec zalozylam, ze to znaczy, iz Ksiezniczka Ardzumand juz wrocila do Muchings End. Ale kiedy przeskoczylam, nie bylo jej. Tossie odkryla, ze kot zginal, i postawila caly dom na nogi, a ja zaczelam sie martwic, ze cos poszlo zle. Ale zanim zdazylam zameldowac sie u pana Dunworthy’ego i sprawdzic, co sie stalo, pani Mering zaciagnela nas wszystkich do Oksfordu i Tossie poznala ksiecia de Vecchio.
— Ksiecia de Vecchio?
— Mlody czlowiek na jednym z seansow spirytystycznych. Bogaty, Przystojny, czarujacy. Wlasciwie doskonaly, tylko ze jego nazwisko zaczyna sie na „V”, nie na „C”. Interesuje sie teozofia — ciagnela — a takze interesuje sie Tossie. Nalegal, zeby siedziec obok niej przy stoliku, zeby trzymac ja za reke, i powiedzial, zeby sie nie bala, jesli cos dotknie jej stopy, ze to tylko duchy. Wlasnie wtedy zaproponowalam spacer nad Tamiza, zeby uciec przed nim, a potem przyplynal lodka Terence i jego nazwisko tez nie zaczyna sie na „C”. I zaraz sie w niej zadurzyl. Zreszta to nic niezwyklego. Kazdy mlody czlowiek, ktory pozna Tossie, traci dla niej glowe. — Spojrzala na mnie spod woalki. — A skoro o tym mowa, dlaczego ty nie straciles?
— Ona uwaza, ze Henryk VIII mial osiem zon — wyjasnilem.
— Wiem, ale myslalam, ze przez te dyschronie jestes jak biedna Tytania, wedrujesz po swiecie, gotowy zakochac sie w pierwszej dziewczynie, ktora zobaczysz.
— Czyli w tobie — wyznalem.
Gdyby byla nieskalana angielska roza, na jaka wygladala, splonelaby twarzowym rumiencem pod woalka, ale ona pochodzila z dwudziestego pierwszego wieku.
— Przejdzie ci — stwierdzila tonem pielegniarki z infirmerii — jak tylko porzadnie sie wyspisz. Szkoda, ze nie mozna powiedziec tego samego o wielbicielach Tossie. Zwlaszcza o Terensie. Zdaje sie, ze oczarowal Tossie. Koniecznie chciala jechac do Iffley dzisiaj po poludniu, chociaz madame Iritosky zorganizowala specjalny seans spirytystyczny, zeby znalezc Ksiezniczke Ardzumand. A po drodze w powozie zapytala mnie, co sadze o placku ze sliwkami na tort weselny. Wtedy naprawde sie przestraszylam, ze zabierajac kota wywolalam niekongruencje i ze ksiaze de Vecchio ani Terence nigdy nie poznaliby Tossie, gdyby nie pojechala do Oksfordu, a zaden z nich nie zaczyna sie na C.
Znowu sie pogubilem.
— Dlaczego ich nazwiska musza zaczynac sie na C?
— Poniewaz tamtego lata… tego lata… Tossie poslubila kogos, czyje nazwisko zaczyna sie na C.
— Skad wiesz? Myslalem, ze pamietnik jest nieczytelny.
— Owszem. — Podeszla do lawki i usiadla obok tabliczki z napisem: SIADANIE W LAWKACH DOZWOLONE TYLKO PODCZAS NABOZENSTWA.
— Czy to „C” nie oznacza podrozy do Coventry, ktora na zawsze; odmienila jej zycie? — zasugerowalem. — Coventry zaczyna sie na C.
Verity pokrecila glowa.
— Szostego maja 1938 roku zapisala w pamietniku: „Tego lata uplynie pol wieku, odkad jestesmy malzenstwem, i jestem szczesliwa ponad wszelkie wyobrazenie jako zona pana C…”, ale reszta nazwiska jest zamazana.
— Zamazana?
— Kleks. Wiesz, w tamtych czasach piora przeciekaly.
— I jestes pewna, ze to „C”, a nie „G”?
— Tak.
To wykluczalo nie tylko ksiecia de Vecchio i Terence’a, ale takze profesora Peddicka i Jabeza. I mnie, na szczescie.
— Kim jest ten pan Chips, Chesterton czy Coleridge, ktorego poslubila? — zapytalem.
— Nie wiem. Nigdy o nim nie wspominala i nikogo takiego nigdy nie bylo w Muchings End. Zapytalam Colleen, pokojowke, ale nigdy o nim nie slyszala.
Na zewnatrz rozlegly sie stlumione glosy. Verity wstala.
— Spacerujmy — zaproponowala. — Udawajmy, ze ogladamy architekture.
Podeszla do chrzcielnicy i spojrzala na nia z zainteresowaniem.
— Wiec nie wiesz, kim jest ten pan C, ale wiesz, ze Tossie jeszcze go nie poznala i ze wyjdzie za niego tego lata — podsumowalem, podziwiajac tabliczke z napisem: NIE PRZESUWAC KOSCIELNYCH SPRZETOW. — Myslalem, ze wiktorianie woleli dlugie narzeczenstwa.
— Owszem — przyznala z ponura mina. — A po zareczynach oglaszali zapowiedzi w kosciele przez trzy kolejne niedziele, nie mowiac o poznawaniu rodzicow i szyciu wyprawy, a juz jest prawie polowa czerwca.
— Kiedy sie pobrali?
— Tego tez nie wiemy. Kosciol w Muchings End spalil sie podczas pandemii, a w pamietnikach Tossie nie podaje daty.
Cos mi przyszlo do glowy.