poprawil pince-nez i spojrzal na nas.

— To my — wrzasnal Terence, skladajac dlonie w trabke wokol ust. — St. Trewes i Henry. Szukalismy pana.

— Ach, St. Trewes — odkrzyknal profesor. — Chodzcie, chodzcie. Znalazlem piekne plycizny, idealne dla kleni.

— Musi pan po nas przyplynac — poinformowal go Terence.

— Zaginal? Kto zaginal? — zdziwil sie profesor, a ja pomyslalem: Znowu sie zaczyna.

— Przyplynac! — ryknal Terence. — Pan ma lodz.

— Ach — powiedzial profesor. — Zaczekajcie. Zniknal w wierzbowej gestwinie.

— Miejmy nadzieje, ze nie zapomnial przywiazac lodzi — powiedzialem.

— Miejmy nadzieje, ze pamieta, gdzie ja zostawil — dodal Terence, siadajac na brzegu.

Usiadlem obok niego, a Cyryl polozyl sie przy nas, natychmiast przetoczyl sie na bok i zaczal chrapac. Serdecznie mu zazdroscilem.

Teraz bedziemy musieli odwiezc profesora do Oksfordu, co zajmie najmniej trzy godziny, o ile zdolamy mu wyperswadowac, zeby nie zatrzymywal sie przy kazdej rybie i lace.

Moze jednak dobrze sie zlozylo. Verity kazala trzymac Terence’a z daleka od Muchings End, a ta zwloka ulatwi mi zadanie. Zapadnie noc, zanim doplyniemy do Oksfordu. Bedziemy musieli tam przenocowac, a rano sprobuje namowic Terence’a na wycieczke w gore rzeki, na przyklad do Parson’s Pleasure. Albo do Londynu, albo na wyscigi konne. Kiedy zaczynaja sie Derby?

Albo, kto wie, moze po dobrze przespanej nocy Terence odzyska rozum i zobaczy w Tossie tylko szczebioczaca ignorantke. Zadurzenie bardzo przypomina dyschronie, czyli zaklocenie rownowagi zwiazkow chemicznych, ktore szybko wyleczy zdrowy sen.

Profesora jakos nie bylo widac.

— Znalazl nowa odmiane klenia i calkiem o nas zapomnial — uznal Terence.

Wkrotce jednak dziob lodzi wylonil sie zza wyspy. Profesor Peddick wioslowal, a rekawy jego togi wydymaly sie jak czarne zagle. Lodz przybila do brzegu ponizej miejsca, gdzie stalismy. Popedzilismy na sciezke holownicza, a Cyryl poczlapal za nami.

Odwrocilem sie, zeby go ponaglic.

— Szybciej, Cyrylu — powiedzialem i wpadlem na Terence’a, ktory stanal jak wryty i wpatrywal sie w lodz.

— Nie wyobrazacie sobie, jakie wspaniale odkrycia poczynilem — oznajmil profesor Peddick. — Ta wyspa bardzo przypomina miejsce bitwy pod Dunreath Mow. — Podniosl do gory patelnie. — Chcialem wam pokazac niebieskiego klenia, ktorego znalazlem.

Terence wciaz wytrzeszczal oczy na lodz.

Nie zauwazylem zadnych wgniecen ani zadrapan poza tymi, ktore lodz juz miala, kiedy Jabez ja nam wypozyczal. Nie widzialem tez zadnych dziur. Deski pokladu na rufie i dziobie wydawaly sie zupelnie suche.

Deski na rufie. I na dziobie.

— Terence… — wykrztusilem.

— Profesorze Peddick — zapytal Terence zdlawionym glosem — gdzie sa nasze rzeczy?

— Rzeczy? — powtorzyl z roztargnieniem profesor.

— Bagaze. Waliza Neda i kosze, i…

— Ach — polapal sie profesor. — Pod Salix babylonica po drugiej stronie wyspy. Wsiadajcie. Przeprawie was niczym Charon przewozacy dusze przez rzeke Styks.

Wsiadlem i pomoglem Terence’owi zaladowac Cyryla, czyli oparlem jego przednie lapy na okreznicy, a Terence wstawil do lodzi tylne lapy, po czym sam wsiadl.

— Wspaniale kamieniste dno — oznajmil profesor Peddick i zaczal wioslowac w poprzek rzeki. — Doskonale miejsce dla uklei. Duzo much i komarow. Zlapalem pstraga z czerwonymi skrzelami. Masz siec, St. Trewes?

— Siec?

— Do tralowania. Nie chce kaleczyc pyska lowiac na haczyk.

— Naprawde nie mamy czasu na lowienie — zaoponowal Terence. — Musimy jak najszybciej zaladowac lodz i plynac z powrotem.

— Nonsens. Znalazlem doskonale miejsce na obozowisko.

— Obozowisko? — powtorzyl Terence.

— Nie ma sensu plynac do domu, a potem tutaj wracac. Klenie najlepiej biora przed zachodem slonca.

— Ale co z panska siostra i jej towarzyszka? — Terence wyciagnal kieszonkowy zegarek. — Juz prawie piata. Jesli zaraz wyplyniemy, zdazy pan zjesc z nimi obiad.

— Nie ma potrzeby — odparl profesor. — Moj uczen juz po nie wyszedl.

— Ten uczen to ja, profesorze — przypomnial mu Terence.

— Nonsens. Ten uczen plywal lodka po Tamizie, kiedy pracowalem nad swoim… — Zerknal na Terence’a przez swoje pince-nez. — Na swietego Jerzego, to ty.

— Wyszedlem na ten o dziesiatej piecdziesiat piec — powiedzial Terence — ale panska siostra i jej towarzyszka nie przyjechaly, wiec musialy przyjechac tym o trzeciej osiemnascie.

— Nie przyjechala — mruknal profesor, wpatrujac sie w wode. — Dobra trawa dla okoni.

— Wiem, ze panska siostra nie przyjechala — cierpliwie powtorzyl Terence — ale jesli wysiadla z tego o trzeciej osiemnascie…

— Nie moja siostra — przerwal mu profesor, podwijajac rekaw togi i zanurzajac ramie w wodzie. — Jej towarzyszka. Uciekla i wyszla za maz.

— Wyszla za maz? — zapytalem. Dama na peronie mowila cos o zamazpojsciu.

— Pomimo ostrych sprzeciwow mojej siostry. Poznala go w kosciele. Klasyczny przyklad indywidualnego dzialania. Historia to charakter. Zamiast niej zabrala moja bratanice.

— Bratanice?

— Sliczna dziewczyna. — Wyciagnal z wody oslizle zdzblo wiotkiej, brazowej trawy. — Wspaniale do oznaczania okazow. Wielka szkoda, ze nie wyszedles po nie na stacje i nie miales okazji jej poznac.

— Wyszedlem, ale ich nie bylo — wyjasnil Terence.

— Jestes pewien? — Profesor wreczyl mi trawe. — Maudie w liscie dokladnie podala godzine. — Poklepal sie po kieszeniach togi.

— Maudie? — powtorzylem w nadziei, ze sie przeslyszalem.

— Otrzymala imie po swojej biednej drogiej matce, Maud — oznajmil, przetrzasajac kieszenie. — Bylby z niej dobry przyrodnik, gdyby urodzila sie chlopcem. Widocznie zgubilem list, kiedy Overforce probowal mnie zamordowac. Z pewnoscia to byl pociag o dziesiatej piecdziesiat piec. Chociaz moze jutrzejszy. Ktorego dzisiaj? Ach, jestesmy na miejscu, wreszcie dotarlismy do raju, oto „Pola Elizejskie na krancu ziemi, gdzie Radamantys rzadzi jasnowlosy”.

Lodz przybila do brzegu z lekkim wstrzasem, ktory nawet nie zbudzil Cyryla, lecz ja doznalem znacznie silniejszego wstrzasu. Maud. Z mojej winy Terence rozminal sie ze „starozytnymi reliktami”. Gdyby nie ja, siostra i bratanica profesora Peddicka nie odeszlyby z peronu i doczekalyby sie Terence’a. I gdybym mu nie powiedzial, ze nikt odpowiadajacy temu opisowi nie wysiadl z pociagu, dogonilby je w drodze do Balliol. Ale przeciez powiedzial: „starozytne relikty”. Powiedzial: „absolutnie przedpotopowe”.

— Mozesz mi podac cume, Ned? — poprosil Terence, wciagajac dziob lodzi na brzeg.

Spotkania zawsze mialy kluczowe znaczenie w skomplikowanym, chaotycznym biegu historii. Lord Nelson i Emma Hamilton. Henryk VIII i Anna Boleyn. Crick i Watson. John Lennon i Paul McCartney. A Terence mial spotkac Maud na peronie kolejowym w Oksfordzie.

— Ned! — ponaglil mnie Terence. — Mozesz podac cume? Chwycilem cume, jednym olbrzymim krokiem przeszedlem na blotnisty brzeg i przywiazalem lodz, myslac, ze powinienem zrobic cos wrecz przeciwnego.

— Chyba powinnismy wrocic do Oksfordu, zeby odnalezc bratanice profesora. I siostre — dodalem. Nie spotkaja sie na stacji, ale przytulniej sie spotkaja. — Mozemy zostawic tutaj bagaz i pozniej go zabrac. Dwie damy, podrozujace samotnie. Na pewno potrzebuja kogos, zeby zajal sie ich bagazem.

— Nonsens — stwierdzil profesor Peddick. — Maud doskonale potrafi zalatwic wysianie bagazu i zamowic dorozke, zeby zawiozla je do hotelu. To wyjatkowo rozsadna dziewczyna, nie taka glupiutka jak inne. Spodobalaby ci sie, St. Trewes. Masz moze robaki? — zapytal i ruszyl w strone wierzbowych zarosli.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату