najszybciej odwiezc kota do Muchings End, dlatego powinnismy rano wyplynac jak najwczesniej.
Dlatego nie powinno padac. Padalo pod Waterloo, deszcz rozmyl drogi i artyleria ugrzezla w blocie. Padalo pod Crecy, deszcz rozmiekczyl cieciwy lukow. Padalo pod Agincourt.
Widocznie zasnalem w trakcie rozpamietywania deszczowej bitwy o Midway, poniewaz zbudzilem sie nagle o swicie. Wstawal szary dzien, przestalo padac i kot zniknal.
Zerwalem sie na rowne nogi i rozrzucilem dywaniki, zeby sprawdzic, czy kotka nie schowala sie pod nimi. Cyryl, ktoremu przeszkodzilem w drzemce, sapnal i przetoczyl sie na bok.
— Cyryl! — zawolalem. — Kotka zniknela! Widziales, dokad poszla? Cyryl rzucil mi spojrzenie oznaczajace: „A nie mowilem” i zagrzebal sie w poslaniu.
— Pomoz mi jej szukac! — zazadalem, wyszarpujac spod niego dywanik.
Niezdarnie zaczalem nakladac buty.
— Ksiezniczko Ardzumand! — zaszeptalem rozpaczliwie. — Gdzie jestes? Ksiezniczko Ardzumand!
A ona weszla na polane, stapajac delikatnie po mokrej trawie.
— Gdzies ty byla? — zapytalem. — Powinienem cie zamknac w koszu!
Minela mnie bez pospiechu, wskoczyla na rozgrzebane poslanie, polozyla sie obok Cyryla i zasnela.
Nie zamierzalem ponownie ryzykowac. Wyrzucilem z sakwojazu koszule i szczypce do slimakow. Nastepnie wyjalem z kwadratowego kosza noz do filetowania i zrobilem kilka naciec na bokach sakwojazu, pilnujac, zeby czubek noza przecial rowniez podszewke. Na dnie ulozylem za mala tweedowa marynarke, a obok wepchnalem talerzyk.
Ksiezniczka Ardzumand nawet sie nie obudzila, kiedy wlozylem ja do sakwojazu i zatrzasnalem zamek. Moze Verity miala racje, ze kotka cierpiala na dyschronie. Wepchnalem ubrania do walizy i zwinalem wszystkie dywaniki oprocz tego, na ktorym lezal Cyryl.
— Obudz sie, spiochu — powiedzialem do niego. — Czas wstawac. Musimy wczesnie wyplynac.
Cyryl otworzyl jedno oko i popatrzyl na mnie z niedowierzaniem.
— Sniadanie — oznajmilem, zabralem sakwojaz i podszedlem do resztek ogniska. Nazbieralem drewna, ulozylem stos i rozpalilem ogien niczym stary traper, po czym przejrzalem bagaz Terence’a, znalazlem mape rzeki i usiadlem przy ognisku, zeby zaplanowac trase podrozy.
Mapa rozkladala sie jak akordeon, pokazujac cala kreta dlugosc Tamizy, ktorej na szczescie nie musielismy pokonac. Nauczylem sie czytac mapy, kiedy bylem studentem, ale ta cierpiala na nadmiar szczegolow: zaznaczono na niej nie tylko wioski, sluzy, wysepki i wszystkie odleglosci pomiedzy nimi, lecz takze jazy, mielizny, kanaly, sciezki holownicze, historyczne widoki oraz najlepsze lowiska. Nie powinna trafic do rak profesora Peddicka, postanowilem.
Mapa zawierala rowniez wiele komentarzy edytorskich w rodzaju: „Jeden z najpiekniejszych widokow na rzece” albo „Tutaj dosc silny prad”; w rezultacie trudno bylo odnalezc rzeke wsrod tych wszystkich slow. Terence powiedzial, ze Muchings End jest zaraz za Streatley ale nie moglem znalezc ani jednego, ani drugiego.
Wreszcie wypatrzylem Runnymede, opisane jako „historyczne miejsce podpisania Magna Carta, a nie, jak wam beda wmawiac niektorzy osobnicy znad rzeki, kamien na wyspie Magna Carta. Glebiny obfitujace w leszcze. Marny polow kielbi, uklei i szczupakow”.
Przesledzilem bieg rzeki z Runnymede do Streatley, zaznaczylem je palcem i poszukalem Iffley. Tutaj: „Oryginalny mlyn, ktory ludzie przyjezdzaja ogladac z daleka, 12-wiecz. kosciol, niezle polowy kleni”. Znajdowalismy sie w polowie drogi pomiedzy Iffley a Abingdon, dwadziescia trzy mile od Streatley.
Liczac pol godziny na sniadanie, wyruszymy na rzeke o szostej. Przez dziewiec godzin spokojnie doplyniemy do celu, nawet jesli zatrzymamy sie po drodze, zeby profesor Peddick wyslal telegram do siostry. Przy odrobinie szczescia zwrocimy kota przed trzecia i niekongruencja zostanie naprawiona do piatej.
— Bez trudu zdazymy na herbate — poinformowalem Cyryla, skladajac mape. Wsadzilem ja z powrotem do torby Terence’a i wyjalem z kosza jajka, polec boczku oraz patelnie.
Ptaki zaczely spiewac i wzeszlo slonce, malujac niebo i wode smugami rozanego blasku. Zlocista rzeka plynela powoli i sennie, obramowana zielenia, zaprzeczajac wszelkim niekongurencjom — pogodne odbicie bezpiecznego, spokojnego swiata, wielkiego i nieskonczonego planu. Cyryl patrzyl na mnie z mina, ktora wyraznie mowila: „Jak powaznie jestes dyschronowany?”
— Prawie nie spalem w nocy — oswiadczylem. — Przez ciebie. Chodz tu.
Nastawilem czajnik, pokroilem boczek, rozbilem jajka na patelnie i zszedlem do lodzi, bebniac lyzka wazowa w pokrywe kociolka, zeby obudzic Terence’a i jego tutora.
— Pora wstawac — zawolalem. — Sniadanie czeka.
— Dobry Boze — wymamrotal Terence, nieporadnie siegajac po zegarek. — Ktora godzina?
— Wpol do szostej — oznajmilem. — Chciales wczesnie wyplynac zeby zdazyc do Muchings End na herbate. Panna Mering, pamietasz?
— Och — powiedzial i wyskoczyl spod koca. — Masz racje. Prosze sie obudzic, profesorze Peddick.
— „Wreszcie, obrotem godzin przebudzony, powstal poranek i dlonia rozana bramy swiatlosci odryglowal” — odezwal sie z rufy profesor Peddick, mrugajac zaspanymi oczami.
Zostawilem ich i pobieglem sprawdzic, co z jajkami i z kotem. Kotka spala gleboko. I bezglosnie, na szczescie. Postawilem sakwojaz obok reszty bagazu i zaczalem przewracac jajka.
— W tym tempie wyplyniemy przed szosta — powiedzialem do Cyryla i nakarmilem go paskiem boczku. — Miniemy sluze o wpol do, zatrzymamy sie w Abingdon, zeby profesor wyslal telegram, bedziemy w Clifton Hampden o osmej, w sluzie Day o dziewiatej, a w Reading o dziesiatej.
O dziesiatej wciaz bylismy w Abingdon.
Dwie godziny trwalo zaladowanie bagazu, ktory jakby sie powiekszyl, a potem w ostatniej chwili profesor Peddick odkryl, ze zniknal jego niebieski klen.
— Pewnie jakies zwierze go zjadlo — powiedzial Terence, a ja od razu zgadlem, jakie to zwierze.
— Musze zlapac nastepny okaz — oswiadczyl profesor, wyjmujac wedke i przybory.
— Nie ma czasu — sprzeciwil sie Terence — a poza tym ma pan jeszcze tego kielbia albinosa.
Tak, pomyslalem, i powinnismy dobrze go pilnowac, bo inaczej zje go „jakies zwierze” i nigdy nie doplyniemy do Muchings End.
— Musimy wyruszyc, sir, jesli chcemy jutro dotrzec do Runnymede — przypomnial Terence.
—
Terence jeknal i spojrzal na mnie blagalnie.
— Jesli zaraz wyruszymy, pozno po poludniu doplyniemy do Pangbourne — powiedzialem, rozwijajac mape. — Tutaj pisza, ze Tamiza pod Pangbourne od dawna stanowi ulubione miejsce wedkarzy. „Doskonale miejsce na brzany — przeczytalem glosno. — Wspaniale okonie, kielbie i plocie. Mnostwo kleni i uklei. Strumien jazu slynie z wielkich pstragow”.
— Pod Pangbourne, powiadasz? — zamyslil sie profesor.
— Tak — sklamalem. — Tutaj pisza: „W tym miejscu Tamizy wystepuje najwiecej ryb roznych gatunkow”.
To zalatwilo sprawe. Profesor wsiadl do lodzi.
— Dziekuje — wymowil bezglosnie Terence pod moim adresem i odbil od brzegu, zanim profesor sie rozmyslil.
Spojrzalem na swoj kieszonkowy zegarek. Dwadziescia po VIII, Pozniej, niz sie spodziewalem, ale ciagle jeszcze moglismy zdazyc do Muchings End na piata, jesli wszystko pojdzie gladko.
Nie poszlo. Sluza w Abingdon byla zamknieta i stracilismy pietnascie minut na obudzenie dozorcy, ktory zemscil sie na nas wypuszczajac wode cienkim strumyczkiem. Przez ten czas sterta bagazy na rufie rozleciala sie i musielismy dwukrotnie przystawac, zeby je przywiazac.
Za drugim razem profesor Peddick zawolal:
— Widzicie te lilie wodne? I ten szybki prad przy samym brzegu? Doskonale miejsce na brzany — i wygramolil sie z lodki, zanim zdazylismy go powstrzymac.
— Nie ma czasu — powiedzial bezradnie Terence.
— Pangbourne — przypomnialem profesorowi.