Kenneth Grahame, „Wiatr w wierzbach” Jak po masle — Niezbyt malowniczy odcinek rzeki — Tajemnica wiktorianskiego sentymentu do natury rozwiazana — Historyczne znaczenie kiermaszow — Widzimy trzech panow w lodce, nie liczac psa — Cyryl kontra Montmorency — Epizod w labiryncie — Zator rzeczny — Czajnik — Historyczne znaczenie drobiazgow — Nastepny labedz — Wrak! — Podobienstwo do „Titanica” — Rozbitkowie — Omdlenie

Co najdziwniejsze, rzeczywiscie szlo nam jak po masle, czy raczej plynelo. Rzeka byla gladka i pusta. Dmuchal rzeski wiaterek, slonce rzucalo blyski na wode. Przypomnialem sobie o siedzeniu, zlaczylem i rozsunalem kolana, zanurzylem pioro, naparlem na wiosla, ciagnalem rowno, i do poludnia minelismy sluze w Clifton, a przed nami pojawilo sie kredowe urwisko Clifton Hampden z kosciolem przycupnietym na szczycie.

Mapa nazywala ten odcinek „najmniej malowniczym na Tamizie” i proponowala objazd pociagiem do Goring, zeby go ominac. Spogladajac na bujna zielen lak, ktora przecinaly kwitnace zywoploty, i na wysokie topole rosnace na brzegach, trudno bylo sobie wyobrazic, jak wygladaja te bardziej malownicze odcinki.

Wszedzie kwitly kwiaty — jaskry, koronka krolowej Anny i lawendowa rzezucha na lakach, lilie i kosacce na brzegach, roze i lwie paszcze w ogrodkach przy sluzach. Nawet rzeka kwitla. Lilie wodne mialy rozowe kielichy w ksztalcie filizanek, sitowie wypuscilo biale i purpurowe kiscie. Pomiedzy nimi smigaly migotliwe blekitno-zielone wazki, a olbrzymie motyle trzepotaly wokol lodzi i przysiadaly na stertach bagazu, grozac ich wywroceniem.

W oddali nad kepa wiazow wznosila sie strzelista iglica wiezy. Brakowalo tylko teczy. Nic dziwnego, ze wiktorianie tak sentymentalnie podchodzili do natury.

Terence przejal wiosla i wplynelismy w zakole rzeki, obok chatki krytej strzecha i obrosnietej powojem, gdzie brzegi spinal lukowy most z kamienia wyzloconego sloncem.

— Okropnosc, co zrobili z ta rzeka — odezwal sie Terence, wskazujac na most. — Mosty kolejowe, waly powodziowe i gazociagi. Calkiem zepsuli scenerie.

Przeplynelismy pod mostem i opuscilismy zakole. Nie widzielismy prawie zadnych lodzi. Minelismy dwoch mezczyzn w rybackiej pychowce przycumowanej pod bukiem, ktorzy pomachali do nas i pokazali dlugi sznur zlowionych ryb. Ucieszylem sie, ze profesor Peddick zasnal. I Ksiezniczka Ardzumand.

Zajrzalem do niej, kiedy Terence i ja zamienialismy sie miejscami. Ciagle spala jak zabita. Zwinieta w klebek w sakwojazu, z lapkami wtulonymi pod broda, nie wygladala na stworzenie zdolne zmienic bieg historii, nie mowiac juz o zniszczeniu kontinuum. Ale z drugiej strony proca Dawida tez nie wygladala groznie, ani pokryta plesnia szalka Fleminga, ani barylka z wybrakowanymi towarami, ktora Abraham Lincoln kupil na kiermaszu za dolara.

Lecz w chaotycznym systemie wszystko, od kota do kola, moze miec znaczenie i kazdy punkt jest punktem krytycznym. Barylka zawierala kompletne wydanie „Komentarzy” Blackstone’a, na ktore Lincolna nigdy nie byloby stac. Dzieki nim zostal prawnikiem.

Ale chaotyczny system posiada takze petle sprzezenia zwrotnego, wzorce interferencji i kompensacji, dlatego wiekszosc wydarzen kasuje sie nawzajem. Sztormy na ogol nie rozpraszaja zadnej armady, napiwki nie wywoluja rewolucji, a rzeczy kupione na kiermaszu zwykle tylko obrastaja kurzem.

Totez szanse, ze kotka zmieni bieg historii, nawet jesli zaginela przed czterema dniami, sa nieskonczenie male, zwlaszcza jesli dalej bedziemy plynac z taka szybkoscia.

— Powiadam — zaczal Terence, rozpakowujac chleb i ser, ktore kupil w Abingdon — jezeli utrzymamy takie tempo, doplyniemy do sluzy w Day na pierwsza. Na rzece nikogo nie ma — dodal.

Oprocz samotnej lodzi plynacej z naprzeciwka, w ktorej znajdowalo sie trzech panow, wszyscy w blezerach i z wasami, oraz nieduzy pies na dziobie, rozgladajacy sie czujnie. Kiedy sie zblizyli, ich glosy wyraznie docieraly do nas nad woda.

— Jak dlugo jeszcze, zanim przyjdzie twoja kolej, Jay? — zapyta wioslarz mezczyzne lezacego na dziobie.

— Wioslujesz dopiero dziesiec minut, Harris — odparl zagadniety.

— No wiec jak daleko do nastepnej sluzy?

Trzeci mezczyzna, nieco tezszy od pozostalych, podniosl banjo i zapytal:

— Kiedy robimy postoj na herbate?

Pies dostrzegl nasza lodz i zaczal szczekac.

— Przestan, Montmorency — rozkazal lezacy na dziobie. — Szczekanie jest niegrzeczne.

— Terence! — zawolalem, podnoszac sie z lawki. — Ta lodz! Terence obejrzal sie przez ramie.

— Nie uderzy w nas. Tylko trzymaj linki prosto. Mezczyzna z banjo zagral kilka falszywych nut i zaczal spiewac.

— Och, Jerzy, nie spiewaj — poprosili chorem wioslarz i lezacy na dziobie.

— I ty takze nie probuj spiewac, Harris — ostrzegl Jay.

— Dlaczego? — obruszyl sie tamten.

— Bo tobie tylko sie zdaje, ze umiesz spiewac — wyjasnil Jerzy.

— Wlasnie — potwierdzil Jay. — Pamietasz „Admirala floty krolowej”?

— Hop dzis, hop dzis, hop dzis, dzis dzisiowi — zaspiewal Jerzy.

— To naprawde oni! — zawolalem. — Terence, wiesz, kim oni sa? To „Trzech panow w lodce, nie liczac psa”.

— Psa? — rzucil pogardliwie Terence. — Nazywasz toto psem? — Spojrzal z czuloscia na Cyryla, ktory chrapal na dnie lodzi. — Cyryl zjadlby go na jeden kes.

— Nie rozumiesz — powiedzialem. — To „Trzech panow w lodce” Puszka ananasa, banjo Jerzego i labirynt.

— Labirynt? — powtorzyl tepo Terence.

— No tak, sam wiesz. Harris wszedl do labiryntu w Hampton Court z planem i ci wszyscy ludzie poszli za nim, i plan okazal sie do niczego, i oni beznadziejnie zabladzili i musieli wolac dozorce, zeby ich wyprowadzil.

Wychylilem sie, zeby lepiej sie przyjrzec. Oto oni, Jerome K. Jerome i dwaj przyjaciele, ktorych uniesmiertelnil (nie liczac psa), na swojej historycznej wycieczce po Tamizie. Nie zdawali sobie sprawy, ze sto piecdziesiat lat okryja sie slawa, ze niezliczone pokolenia beda czytac o ich przygodach z serem, labedziami i statkiem parowym.

— Patrz na dziob! — ostrzegl Terence, a ja odpowiedzialem:

— Wlasnie. Uwielbiam ten kawalek, kiedy Jerome przeplywa przez sluze w Hampton Court i ktos krzyczy: „Patrz na swoj dziob!”, a on mysli, ze chodzi o jego nos, a im chodzi o to, ze dziob lodzi zawadzil o belke!

— Ned! — powiedzial Terence. Trzech panow w lodce krzyczalo i machalo, a Jerome K Jerome wstal i zaczal gestykulowac wyciagnieta reka.

Pomachalem im w odpowiedzi.

— Zycze udanej wycieczki! — zawolalem. — Uwazajcie na labedzie! — i upadlem do tylu.

Moje nogi znalazly sie w powietrzu, wiosla z pluskiem uderzyly w wode, a sterta bagazu na dziobie przechylila sie i runela. Wciaz lezac na plecach, zlapalem sakwojaz i probowalem usiasc.

Podobnie jak profesor Peddick.

— Co sie stalo? — zapytal, sennie mrugajac oczami.

— Ned nie patrzyl, dokad plynie — wyjasnil Terence chwytajac kuferek, a ja zobaczylem, ze uderzylismy dziobem w brzeg. Zupelnie jak Jerome K. Jerome w rozdziale szostym.

Obejrzalem sie na tamta lodz. Montmorency szczekal, a Jerzy i Harris zwijali sie ze smiechu.

— Nic sie panu nie stalo? — zawolal do mnie Jerome K. Jerome. Dziarsko kiwnalem glowa, a oni pomachali i powioslowali dalej ze smiechem w strone Oksfordu, ku bitwie z labedziami i historii.

— Mowilem, trzymaj linki prosto — rzucil Terence z niesmakiem.

— Wiem. Przepraszam — powiedzialem.

Przestapilem nad Cyrylem, ktory przespal cale wydarzenie i w rezultacie stracil okazje, zeby spotkac Bardzo Slawnego Psa. Z drugiej strony, biorac pod uwage zlosliwosc Montmorency’ego i jego sklonnosc do bitki, moze lepiej sie stalo.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату