uratowac.
— „Na piersiach jej zamarzla sol — zaintonowal Terence — w jej oczach slone lzy…”
Spojrzalem na belwederek. Ksiezniczka Ardzumand, ukryta w swoim wiklinowym koszu, o malo nie przejechana przez pociag, malo nie wrzucona do Tamizy, o malo nie zepchnieta z lodzi przez Cyryla i profesora Peddicka, za kazdym razem zostala uratowana tylko po to, zeby tutaj utonac. Moze T.J. mial racje, moze ona musiala utonac i zadne interwencje — moje, Verity czy kogokolwiek — nie mogly odmienic jej losu. Historia koryguje sie sama.
Albo moze po prostu skonczyly sie jej zywoty. Naliczylem piec z dziewieciu ktore zuzyla przez ostatnie cztery dni.
Musialem nadzieje, ze to bylo przyczyna, a nie moja calkowita niekompetencja. Lecz sam w to nie wierzylem. I wiedzialem, ze Verity rowniez nie uwierzy. Zaryzykowala zycie, zdrowie i gniew pana Dunworthy’ego, zeby uratowac tego kota. „Nie pozwole ci jej utopic”, powiedziala. Bardzo watpilem, czy samokorekta historii usprawiedliwi mnie w jej oczach.
Zdecydowanie wolalem uniknac spotkania z Verity, ale nie mialem innego wyjscia. Cyryl, chociaz strzasal z siebie wode na nas, byl przemoczony, podobnie jak profesor Peddick, a Terence przemarzl do kosci.
— „Taki byl Hesperusa wrak — zacytowal, szczekajac zebami tak, ze ledwie mogl mowic — w zimowa sniezna noc”.
Musielismy wysuszyc sie i przebrac, a w poblizu nie bylo innego domu poza Muchings End. Powinnismy zbudzic domownikow i poprosic o goscine, nawet gdybym musial spojrzec Tossie w oczy i odpowiedziec na pytanie, czy znalezlismy jej „najdrozsza Dziudziu”. Nawet gdybym musial powiedziec Verity.
— Chodz — wzialem Terence’a za ramie. — Pojdziemy do domu. Ani drgnal.
— „Chryste, strzez nas przed taka smiercia — wyrecytowal — na rafie Norman’s Woe”. Jabez zedrze z nas piecdziesiat funtow.
— Pozniej bedziemy sie tym martwic. Chodz. Sprobujemy najpierw przez oszklone drzwi. Pod nimi widac linie swiatla.
— Nie moge tak sie pokazac rodzinie dziewczyny, ktora kocham — zaprotestowal Terence. — Nie mam surduta.
— Masz — powiedzialem, sciagajac blezer i wyzymajac wode. — Naloz moj. Wybacza nam, ze nie mamy wieczorowych strojow. Nasza lodz zatonela.
Podszedl profesor Peddick, chlupoczac przy kazdym kroku.
— Uratowalem troche bagazu — oznajmil i podal mi sakwojaz. — Chociaz moje okazy przepadly, niestety. Ach, moj albinos
— Nie moge wejsc do tego domu bez butow — upieral sie Terence. — Nie moge pokazac sie polnagi dziewczynie, ktora kocham.
— Masz, wez moje. — Z trudem rozwiazalem mokre sznurowadla jedna reka. — Profesorze, niech pan mu pozyczy skarpetki.
Podczas gdy obaj walczyli z problemem zdjecia i nalozenia mokrych skarpetek, pobieglem za belwederek i otworzylem sakwojaz.
Ksiezniczka Ardzumand, tylko troche wilgotna, przez dluga chwile mierzyla mnie wzrokiem, po czym wdrapala sie po nogawce spodni prosto w moje ramiona.
Podobno koty nienawidza wilgoci, ona jednak umoscila sie wygodnie na przemoczonym, ociekajacym rekawie i przymknela oczy. — To nie ja uratowalem ci zycie — powiedzialem. — To profesor Peddick.
Ale jej to nie przeszkadzalo. Wtulila sie mocniej w moje objecia i — zadziwiajace — zaczela mruczec.
— O, dobrze, Ksiezniczka Ardzumand jest tutaj — powiedzial Terence obciagajac blezer, ktory jakos sie skurczyl. — Mialem racje. Byla tutaj przez caly czas.
— Sadze, ze oksfordzki don powinien nosic skarpetki — odezwal sie profesor Peddick.
— Banialuki — odparlem. — Profesor Einstein nigdy nie nosil.
— Einstein? — powtorzyl. — Chyba o nim nie slyszalem.
— Uslyszy pan — zapewnilem go i ruszylem po spadzistym trawniku.
Terence slusznie odgadl, ze zaciagneli zaslony. Kiedy wchodzilismy po trawniku, zaslony rozsunely sie, zamigotalo slabe swiatelko i rozlegly sie glosy.
— To strasznie ekscytujace — przemowil meski glos. — Od czego zaczniemy?
— Zlaczcie dlonie — rozkazal kobiecy glos, podobny do glosu Verity skoncentrujcie sie.
— Ach, mamo, zapytaj o Dziudziu — to na pewno byla Tossie. — Zapytaj, gdzie ona jest.
— Cii.
Zapadlo milczenie, a my tymczasem pokonalismy reszte drogi.
— Czy jest tutaj duch? — zawolal stentorowy glos, a ja malo nie upuscilem Ksiezniczki Ardzumand. Brzmial zupelnie jak glos lady Schrapnell, ale to nie mogla byc ona. To pewnie byla matka Tossie, Pani Mering. — O, duchu z zaswiatow — zaintonowala, a ja pohamowalem chec ucieczki — przemow do nas tutaj, na tym ziemskim planie.
Ostroznie stapajac wsrod ozdobnych roslin, przeszlismy przez obrzeze trawnika na sciezke wykladana kamiennymi plytami, prowadzaca do oszklonych drzwi.
— Objaw nam nasze losy — zagrzmiala pani Mering, a Ksiezniczka Ardzumand wdrapala sie wyzej i wbila mi pazury w ramie.
— Wejdz, o Duchu — zaintonowala pani Mering — i przynies nam wiesci o naszych drogich zaginionych.
Terence zapukal w szybe.
Znowu zapadlo milczenie, a potem pani Mering zawolala nieco slabszym glosem:
— Wejdz!
— Czekaj — powiedzialem, ale Terence juz otworzyl drzwi. Zaslony wydely sie do srodka, a my mrugajac patrzylismy na zywy obraz w blasku swiec.
Wokol okraglego stolika nakrytego czarna draperia siedzialy cztery osoby, z zamknietymi oczami, trzymajac sie za rece: Verity w bieli, Tossie w falbankach, blady mlody czlowiek w koloratce i z zachwycona mina oraz pani Mering, ktora na szczescie nie wygladala jak lady Schrapnell. Byla znacznie okraglejsza, z obfitym biustem i licznymi obfitymi podbrodkami.
— Wejdz, o Duchu z zaswiatow — powtorzyla, a Terence rozsunal zaslony i wszedl.
— Przepraszam najmocniej — odezwal sie, a wtedy wszyscy otworzyli oczy i zagapili sie na nas.
Z pewnoscia sami rowniez przedstawialismy interesujacy zywy obraz: krwawiace pasy blezera Terence’a, moje stopy w skarpetkach i ogolny wyglad zmoklych szczurow, nie liczac psa, ktory wciaz wykaszliwal z siebie rzeke. Oraz kota.
— Przybylismy… — zaczal Terence, a pani Mering wstala i przylozyla dlon do obszernego lona.
— Przybyli! — wykrzyknela i zemdlala.
ROZDZIAL JEDENASTY