— Nie ma nikogo — powiedzialem. — Lepiej wracajmy do Streatlay. Zajma nam wszystkie miejsca Pod Labedziem.

— Nie, jeszcze nie — sprzeciwil sie Terence, spogladajac na dom. Pozwol mi popatrzec jeszcze chwile na uswiecona ziemie, po ktorej stapa, na uswiecona altanke, gdzie ona odpoczywa. — Wyglada tak, jakby cala rodzina wyszla na wieczor — zauwazyl profesor Peddick.

— Moze tylko zaciagneli zaslony — odparl Terence. — Cii. Wyjasnienie brzmialo niezbyt przekonujaco, zwazywszy na piekny wieczor, ale poslusznie zamilklismy. Gleboka cisze macil tylko lagodny plusk wody, szmer wiatru w sitowiu, ciche rechotanie zab. I miauczenie na dziobie lodzi.

— Tam — szepnal Terence. — Slyszeliscie?

— Co? — zapytal profesor Peddick.

— Glosy. — Terence wychylil sie przez okreznice.

— Swierszcze — podpowiedzialem, przesuwajac sie nieznacznie na dziob.

Kot znowu miauknal.

— Tam! — zawolal Terence. — Slyszeliscie? Ktos nas wzywa. Cyryl prychnal.

— To ptak — oswiadczylem. Wskazalem na drzewo przy belwederku. — W tej wierzbie. Slowik.

— To nie brzmialo jak slowik — sprzeciwil sie Terence. — Slowiki spiewaja w lecie „pelna piersia, z ich piesni w ekstazie wznosi sie muzyka”. To brzmialo inaczej. Posluchaj.

Z przodu lodzi uslyszalem szuranie. Odwrocilem sie gwaltownie. Cyryl stal na tylnych lapach, przednie oparl na stercie bagazu, obwachiwal sakwojaz i popychal go plaskim nosem w strone burty.

— Cyryl! Przestan! — krzyknalem i cztery rzeczy wydarzyly sie jednoczesnie. Rzucilem sie po sakwojaz, Cyryl przylapany na goracym uczynku wzdrygnal sie, cofnal i wpadl na wiklinowy kosz, profesor Peddick powiedzial: — Uwazaj, nie nadepnij na Ugubio fluviatilis — przechylil sie na bok i siegnal po czajnik, a Terence obejrzal sie, zobaczyl spadajacy sakwojaz i rzucil wiosla.

Probujac w polowie skoku ominac wioslo i reke profesora, upadlem jak dlugi, Terence przechwycil kosz, profesor przycisnal do piersi swoj czajnik z rybami, a ja zlapalem rog sakwojazu, ktory juz sie przechylal. Lodz zakolysala sie niebezpiecznie. Woda chlusnela na dziob. Poprawilem chwyt na sakwojazu, postawilem go na laweczce sternika, podciagnalem sie i usiadlem.

Rozlegl sie plusk. Znowu siegnalem po sakwojaz, ktory stal na miejscu. Spojrzalem na dziob w obawie, ze wioslo wpadlo do wody.

— Cyryl! — krzyknal Terence. — Czlowiek za burta! — Zaczal zdejmowac marynarke. — Profesorze, prosze przejac wiosla. Ned, znajdz kolo ratunkowe.

Przechylilem sie przez burte, probujac zobaczyc, co sie stalo.

— Szybciej! — ponaglil mnie Terence, sciagajac buty. — Cyryl nie umie plywac.

— Nie umie plywac? — zdumialem sie. — Myslalem, ze wszystkie psy umieja plywac.

— Istotnie. Okreslenie „plywac pieskiem” wywodzi sie z instynktownej umiejetnosci plywania, jaka posiada Canis familiaris — pouczyl nas profesor Peddick.

— Cyryl umie plywac — odparl Terence, sciagajac skarpetki — ale nie moze. Jest buldogiem.

Najwyrazniej mial racje. Cyryl plynal pieskiem w strone lodzi, ale pysk i nos mial pod woda i wygladal rozpaczliwie.

— Ide, Cyrylu — zawolal Terence i skoczyl do wody, wzbijajac fale, ktora prawie zatopila psa. Terence zaczal plynac do niego. Cyryl dalej przebieral lapami i tonal. Zaledwie czubek jego zmarszczonego czola wystawal na powierzchnie.

— Niech pan skreci na bakburte, nie, na sterburte. W lewo — krzyknalem i zaczalem szukac kola ratunkowego, ktore widocznie zapakowalismy na samo dno — Calkiem jak „Titanic” — mruknalem, a potem przypomnialem sobie, ze „Titanic” jeszcze nie zatonal, ale nikt nie sluchal.

Terence chwycil Cyryla za obroze i uniosl mu leb nad powierzchnie.

— Podplyncie blizej — zawolal, wypluwajac wode.

Profesor Peddick zastosowal sie do polecenia i malo go nie przejechal.

— Nie! Stac! — krzyknal Terence i zamachal ramieniem, a Cyryl znowu poszedl pod wode.

— Na bakburte! W druga strone! — rozkazalem, wychylilem sie z lodzi i chwycilem Terence’a za kark.

— Nie mnie! — wysapal Terence. — Cyryla!

Razem wtaszczylismy bardzo mokrego Cyryla do lodzi, gdzie wykaszlal z siebie kilka galonow Tamizy.

— Okryjcie go kocem — polecil Terence, chwyciwszy sie dziobu.

— Zaraz — powiedzialem, wyciagajac do niego reke. — Teraz ty.

— Nic mi nie bedzie — odparl, dygoczac. — Najpierw koc. Cyryl latwo sie przeziebia.

Znalazlem koc i okrylem masywne barki, ktore niemal przesadzily o losie Cyryla, a potem przystapilismy do trudnej operacji wyciagania z wody Terence’a.

— Nie wychylaj sie — polecil Terence, szczekajac zebami — nie chcemy, zeby ktos jeszcze sie skapal.

Terence nie lepiej stosowal sie do wskazowek niz profesor Peddick. Uparcie probowal zarzucic noge na dziob, na skutek ktorego to manewru lodz przechylala sie pod katem niemal rownie fatalnym jak kat przechylenia „Titanica”.

— Wywrocisz nas — ostrzeglem, wpychajac sakwojaz pod lawke. — Nie ruszaj sie, sami cie wciagniemy.

— Robilem to dziesiatki razy — zapewnil mnie Terence i przerzucil noge przez dziob.

Okreznica zanurzyla sie az do poziomu wody. Cyryl okutany w koc zatoczyl sie, probujac utrzymac rownowage, a sterta bagazy na dziobie przechylila sie niebezpiecznie.

— Jeszcze nigdy nie wywrocilem lodzi — oswiadczyl Terence z niezachwiana pewnoscia.

— No, przynajmniej zaczekaj, az przesune rzeczy — poprosilem, wpychajac walize na miejsce. — Profesorze Peddick, niech pan przejdzie na te strone. — A do Cyryla, ktory postanowil podejsc blizej, wlokac za soba koc, zeby zobaczyc, jak sobie radzimy: — Siad. Zostan.

— To tylko kwestia odpowiedniego punktu podparcia — oznajmil Terence i zmienil chwyt na burcie.

— Czekaj! — powiedzialem. — Ostroznie…

Terence wsadzil noge do lodzi, uniosl sie na rekach i wciagnal tors na burte.

— Sam Bog nie zdola zatopic tego statku — wymamrotalem, przytrzymujac bagaz.

— Najwazniejsze to zachowac rownowage. — Terence wwindowal sie do lodzi. — No widzisz — powiedzial z triumfem — to nic trudnego — i lodz sie przewrocila.

Nie mam pojecia, jak dotarlismy do brzegu. Pamietam walize slizgajaca sie po pokladzie prosto na mnie, jak fortepian na „Titanicu”, a potem lykanie wody i sciskanie kola ratunkowego, ktore okazalo sie Cyrylem tonacym jak kamien, i znowu picie wody, i dzwiganie martwego ciezaru, i wszyscy siedzielismy na brzegu, lapiac oddech i ociekajac woda.

Cyryl pierwszy doszedl do siebie. Podniosl sie i otrzasnal, opryskujac nas woda a Terence usiadl i spojrzal na pusta rzeke.

— I przez najglebszy nocy mrok — zacytowal — jak duch w calunie statek mknal ku rafie Norman’s Woe”.

— Naufragium sibi quisque facit — dodal profesor Peddick. Terence zapatrzyl sie na ciemna wode.

— Odplynela — powiedzial, zupelnie jak lady Astor, a ja nagle przypomnialem sobie, wstalem i wszedlem do wody, ale to nie mialo sensu. Lodz zniknela bez sladu.

Wioslo lezalo do polowy na brzegu, a na srodku rzeki podskakiwal czajnik profesora, jedyne, co ocalalo z wraku. Nigdzie nie widzialem ani sladu sakwojazu.

— „Nadciagnal sztorm i z calej mocy uderzyl w kruchy statek — cytowal Terence. — Przywiazal ja do masztu lina odcieta od rei zlamanej”.

Ksiezniczka Ardzumand nie miala szans, zaklinowana pod lawka. Gdybym ja wypuscil, kiedy miauczala, gdybym powiedzial Terence’owi, ze ja znalazlem, gdybym przeszedl we wlasciwym czasie i nie byl taki dyschronowany…

— „Na pustej plazy rybak stal — recytowal Terence — zdumiony, widzac nad ranem postac dziewicy cudnej wsrod fal, do masztu przywiazanej” — a ja obejrzalem sie i chcialem mu powiedziec, zeby sie zamknal, i zobaczylem za nami, bialy w swietle gwiazd, belwederek, gdzie mialem zwrocic kota.

O tak, zwrocilem ja i dokonczylem mordu, ktory rozpoczal kamerdyner. A tym razem Verity nie mogla jej

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату