— Zobaczylem znajomego — wyjasnilem, pomagajac Terence’owi zbierac bagaz. — Pisarza — dodalem, a potem uswiadomilem sobie, ze trzej panowie wlasnie plyna po rzece, „Trzech panow w lodce”, jeszcze nie zostala napisana. Mialem nadzieje, ze kiedy ksiazka sie ukaze, Terence nie przeczyta strony z copyrightem.
— Gdzie moja siec? — zapytal profesor Peddick. — Te wody sa doskonale dla
Poludnie minelo, zanim na powrot ulozylismy bagaz i odciagnelismy profesora od
Przebylismy sluze Day w rekordowym czasie. I wpadlismy prosto w korek rzeczny.
Rzeka byla przedtem pusta wlasnie dlatego, ze cala flotylla zebrala sie tutaj. Krypy, kajaki, lodzie z plywakami, skify z podwojnymi wioslami, kryte lodzie wioslowe, osemki, barki, tratwy i lodzie mieszkalne zapelnily cala rzeke; wszystkie plynely pod prad i zadnej sie nie spieszylo.
Dziewczeta z parasolkami szczebiotaly do dziewczat z parasolkami w innych lodziach i wolaly do swoich towarzyszy, zeby podplyneli blizej. Ludzie na stateczkach obwieszonych proporczykami z napisami: DOROCZNA WYCIECZKA TOWARZYSTWA MUZYCZNEGO DOLNEGO MIDDLESEX albo: ZABAWA PRACOWNICZA wychylali sie przez reling i krzyczeli na ludzi w zwyklych lodziach.
Widocznie nikt z nich nie musial nigdzie zdazyc na czas. Na lodziach mieszkalnych starsi mezczyzni siedzieli na pokladzie i czytali „Timesa”, a ich starsze zony, z koleczkami w ustach, rozwieszaly pranie.
Dziewczyna w marynarskiej sukience i slomkowym kapeluszu ze wstazkami powoli przepychala pomiedzy nimi plaski skif, a kiedy bosak ugrzazl w mule, wybuchnela smiechem. Posrodku tego zamieszania artysta w zoltym kitlu stal na tratwie przed sztalugami i malowal pejzaz, chociaz nie mialem pojecia, jakim cudem widzial pejzaz spoza powiewajacych flag, parasolek i kapeluszy ozdobionych kwiatami.
Wioslarz z jakiegos kolegium, w dzersejowym blezerze i pasiastej czapce, zderzyl sie wioslami z wycieczkowa lodzia i zatrzymal sie, zeby przeprosic, a zaglowka z tylu o malo ich nie staranowala. Szarpnalem za linki steru i prawie wpadlem na te trojke.
— Lepiej ja wezme ster — zaproponowal Terence i zamienil sie z mna miejscami, kiedy lodz trafila na pusta szczeline pomiedzy czterowioslowa lodzia z plywakiem a pontonem.
— Doskonaly pomysl — przyznalem, ale wioslowanie bylo gorsze. Siedzac tylem niczego nie widzialem i ciagle zdawalo mi sie, ze lada chwila wpadne na Wycieczke Stowarzyszenia Rzeznikow i Kupcow Zelaznych.
— Tu jest gorzej niz na regatach w Henley — oswiadczyl Terence, ciagnac za linki. Wymanewrowal lodz z glownego nurtu blizej brzegu, ale tam bylo jeszcze gorzej. Trafilismy pomiedzy holowane krypy i lodzie mieszkalne, ktorych liny holownicze zagradzaly nam droge niczym niezliczone zasieki.
Holujacym rowniez sie nie spieszylo. Dziewczeta ciagnely kilka stop, po czym zatrzymywaly sie i ze smiechem ogladaly sie na lodz. Zakochane pary przystawaly, zeby czule spojrzec sobie w oczy, pozwalaly linie opasc, a potem nagle przypominaly sobie o obowiazkach i szarpaly ostro do przodu. Jerome K. Jerome opisal pare, ktora zgubila lodz i szla dalej zatopiona w rozmowie, ciagnac wystrzepiona line, ale wedlug mnie grozila tu raczej dekapitacja, dlatego wciaz ogladalem sie nerwowo niczym Katarzyna Howard.
W gorze rzeki wybuchlo nagle zamieszanie. Rozlegl sie gwizdek i ktos krzyknal: — Uwaga!
— Co to jest? — zapytalem.
— Przeklety czajnik — odparl Terence i wsrod cizby przepchnal sie sapiacy statek parowy, rozpraszajac lodzie i wywolujac potezna fale.
Lodz zakolysala sie i jedno wioslo wypadlo za burte. Zlapalem je i przytrzymalem sakwojaz, a Terence podniosl piesc i przeklal oddalajacy sie statek.
— Przypomina jednego ze sloni Hannibala w bitwie nad rzeka Ticinus — zauwazyl rozbudzony profesor Peddick, po czym zaglebil sie w opisie kampanii wloskiej Hannibala.
Przez cala droge do Wallingford tkwilismy wsrod Alp i zatoru. Ponad godzine czekalismy w kolejce do sluzy w Benson, a Terence co trzy minuty wyciagal zegarek i podawal czas.
— Trzecia — mowil. Albo: — Kwadrans po trzeciej. — Albo: — Prawie wpol do. Nigdy nie zdazymy na herbate.
Podzielalem jego uczucia. Ostatnim razem, kiedy otworzylem sakwojaz, Ksiezniczka Ardzumand poruszyla sie zlowieszczo, a kiedy wplywalismy do sluzy, slyszalem jej ciche miauczenie, na szczescie zagluszone przez gwar tlumu i wyklad profesora Peddicka. — To przez zator Napoleon przegral bitwe pod Waterloo — oznajmil profesor. — Wozy artylerii ugrzezly w blocie i zatarasowaly drogi a piechota nie mogla ich ominac. Jakze czesto historie zmieniaja takie drobiazgi, zatarasowana droga, opozniony korpus piechoty, pokrecony rozkaz.
Przed Wallingford zator szybko zniknal, krypy zatrzymaly sie na biwak i kolacje, Towarzystwo Muzyczne wysiadlo na brzeg i rzeka nagle opustoszala.
Lecz od Muchings End wciaz dzielilo nas szesc mil i jedna sluza.
— Dziewiata minie, zanim tam doplyniemy — powiedzial Terence z rozpacza.
— Mozemy rozbic oboz kolo Moulsford — zaproponowal profesor Peddick. — Tam sa wspaniale okonie powyzej jazu.
— Powinnismy raczej zatrzymac sie w gospodzie — wtracilem. — Musisz doprowadzic sie do porzadku. Bedziesz chcial wygladac jak najlepiej dla panny Mering. Ogolisz sie, kazesz sobie wyprasowac ubranie i wyczyscic buty, a z samego rana zlozymy wizyte w Muchings End.
A ja wymkne sie z sakwojazem, jak juz wszyscy pojda spac, i dyskretnie odniose kota, wiec zanim Terence wstanie rano, niekongruencja sama sie naprawi. I Tossie bedzie trzymac sie za raczki z panem Cabbagesoup albo Coalscuttle czy jak mu tam.
— W Streatley sa dwie gospody — oznajmil Terence, patrzac na mape. — Pod Bykiem i Pod Labedziem. Pod Labedziem. Trotters mowi, ze tam warza znakomite piwo.
— Ale tam nie ma zadnych labedzi? — upewnilem sie, zerkajac nerwowo na Cyryla, ktory ocknal sie i czujnie nastawil uszy.
— Nie sadze — odparl Terence. — Pod Smokiem i Jerzym nie ma zadnego smoka.
Wioslowalismy dalej. Niebo przybralo ten sam odcien blekitu co wstazka mojej panamy, a potem zrobilo sie bladolawendowe. Pokazaly sie pierwsze gwiazdy. Zaby i swierszcze rozpoczely koncert, a z sakwojazu wciaz wydobywalo sie stlumione miauczenie.
Ostro pociagnalem wioslami, robiac duzo plusku, i zapytalem profesora Peddicka, czym dokladnie roznia sie teorie jego i profesora Overforce’a. To nam zajelo czas do sluzy w Cleve, gdzie wyskoczylem na brzeg, dalem kotu troche mleka, po czym postawilem sakwojaz na dziobie, na stercie bagazu, jak najdalej od Terence’a i profesora.
— Indywidualne dzialanie, oto sila napedowa historii — mowil profesor Peddick. — Nie slepe, bezosobowe sily Overforce’a. „Historia swiata jest tylko biografia wielkich ludzi”, napisal Carlyle, i mial racje. Geniusz Kopernika, ambicja Cincinnatusa, wiara swietego Franciszka z Asyzu: to charakter tworzy historie.
Sciemnilo sie zupelnie i w domach zapalono swiatla, zanim dotarlismy do Streadey.
— Nareszcie — powiedzialem, kiedy zobaczylismy przystan — miekkie lozko, goracy posilek, zdrowy sen — ale Terence wioslowal dalej. — Dokad plyniesz? — zapytalem.
— Do Muchings End — odparl, mocno ciagnac za wiosla.
— Ale sam powiedziales, ze juz za pozno na wizyte — zwrocilem mu uwage, ogladajac sie tesknie na przystan.
— Wiem — przyznal. — Chce tylko spojrzec na jej dom. Nie zasne ze swiadomoscia, ze ona jest tak blisko, dopoki jej nie zobacze.
— Ale w nocy na rzece jest niebezpiecznie — zaprotestowalem. — Mielizny, wiry i rozne takie.
— To tylko kawalek dalej — odparl Terence, wioslujac zapamietale. — Mowila, ze to zaraz za trzecia wyspa.
— Ale w nocy niczego nie zobaczymy — jeknalem. — Zabladzimy, trafimy na jaz i utoniemy.
— To tam — oznajmil Terence, wskazujac na brzeg. — Mowila, ze rozpoznam dom po belwederku.
Bialy belwederek jasnial slabo w blasku ksiezyca, a za nim, po drugiej stronie spadzistego trawnika, wznosil sie dom. Byl olbrzymi i typowo wiktorianski, z wiezyczkami, wykuszami i rozmaitymi neogotyckimi ozdobkami. Wygladal jak nieco mniejsza wersja dworca Victoria.
Wszystkie okna byly ciemne. Dobrze, pomyslalem, pojechali do Hampton Court wywolac ducha Katarzyny Howard albo do Coventry