— Phi — odparl i zachwycilbym sie kolejnym wiktorianskim wykrzyknikiem, gdybym nie musial sie martwic o sakwojaz i losy wszechswiata. — Nie ma lepszego miejsca od tego.

Terence wyjal kieszonkowy zegarek i spojrzal na niego z rozpacza. Co moglo stad ruszyc profesora? Bitwa pod Hastings? Salamina-Runnymede?

— W ten sposob zawsze sobie wyobrazalem Runnymede — zaczalem, wskazujac lake przed nami. — Mgla wstaje z pol, kiedy nadjezdza krol Jan ze swoimi ludzmi. Jak pan mysli, gdzie wlasciwie podpisano dokument? W Runnymede czy na wyspie Magna Carta?

— W Runnymede — odpowiedzial. — Dowiedziono, ze krol spedzil noc w Staines i rano wyjechal na pole.

— Ach — mruknalem. — Podobno profesor Overforce przedstawia nader przekonujace dowody na rzecz wyspy Magna Carta.

— Wyspy Magna Carta? — powtorzyl z niedowierzaniem.

— Nader przekonujace — wlaczyl sie Terence. — Pasuja do jego teorii, ze historie tworza naturalne sily.

— Banialuki! — fuknal profesor Peddick i odrzucil wedke.

Terence pochwycil ja i wrzucil do lodzi.

— Przekonujace dowody? — pienil sie profesor. — Istnieje niepodwazalny dowod, ze podpisanie odbylo sie w Runnymede.

Wdrapal sie do lodzi. Zlapalem cume i odbilem od brzegu.

— Jakie znowu przekonujace dowody? Tam bylo za duzo baronow i wielmozow, zeby zmiescili sie na wyspie, a krol Jan byl za bardzo podejrzliwy, zeby zajac pozycje pozbawiona drogi odwrotu. Naturalne sily!

I tak dalej, dopoki nie dotarlismy do Abingdon.

Minal kwadrans po dziewiatej, zanim przesluzowalismy sie i przybilismy do celu.

Profesor Peddick poszedl wyslac telegram, a Terence udal sie do wioski kupic chleba i wedliny, zebysmy nie musieli zatrzymywac sie na lunch.

— I butelke mleka — zawolalem za nim. Jak tylko zniknal mi z oczu, otworzylem sakwojaz i zajrzalem do Ksiezniczki Ardzumand.

Ciagle spala. Postawilem otwarty sakwojaz miedzy nogami i ujalem wiosla. Dotad tylko Terence wioslowal, ale nie mogl wytrzymac tego tempa przez caly dzien, szczegolnie ze zalezalo nam na czasie. A wioslowanie to tylko wioslowanie. Nie moglo tak bardzo sie roznic od treningu. Tyle ze wiosla byly znacznie ciezsze. I mniej wywazone. Pociagnalem do tylu, ale nawet nie drgnely.

Usiadlem prosto na lawce, zaparlem sie stopami, splunalem w dlonie i szarpnalem za wiosla.

Tym razem zdolalem je poruszyc. Prawe wioslo wynurzylo sie z wody, uchwyty zderzyly sie gwaltownie i obtlukly mi klykcie, lewe wioslo wyskoczylo z dulki, a lodz obrocila sie i ruszyla prosto na kamienny filar mostu.

Ledwie zdazylem wepchnac wioslo z powrotem do dulki i zanurzyc oba piora w wodzie, zanim uderzylismy w most. Ponownie stluklem sobie klykcie i w rezultacie wyladowalismy na brzegu.

Cyryl wstal i przeszedl na burte od strony brzegu, jakby przygotowal sie do opuszczenia pokladu.

No dobrze, do trzech razy sztuka. Wioslem odepchnalem lodz od brzegu, wyplynalem na srodek i sprobowalem jeszcze raz, uwazajac, zeby uchwyty nie stlukly mi palcow. Nie stlukly. Lewy podjechal do gory i walnal mnie w nos.

Ale za czwarta proba odnioslem sukces i po kilku minutach niezdarnej szamotaniny opanowalem podstawy. Przeplynalem na drugi brzeg, a potem przeprowadzilem lodz pod mostem i z powrotem wioslujac zrecznie, z pluskiem i chlapaniem.

— Nie, nie! — powiedzial Terence za moimi plecami. — Nie tak Napieraj calym ciezarem na wiosla na poczatku pociagniecia.

Obejrzalem sie na niego, a oba wiosla wynurzyly sie z wody i trzasnely mnie w reke.

— Nie ogladaj sie! Patrz, dokad plyniesz! — skarcil mnie Terence, co wydalo mi sie odrobinke niesprawiedliwe. — Jedna reka nad druga. Ciagnij rowno. Nie, nie, nie! — krzyknal, gestykulujac chlebem w jednej rece i butelka mleka w drugiej. — Pochyl sie do przodu. Rozsun kolana. Trzymaj glowe prosto. Pamietaj o siedzeniu.

Nic tak nie pomaga, jak wywrzaskiwane wskazowki, zwlaszcza niezrozumiale. Staralem sie zastosowac do tych, ktore zrozumialem, czyli „Rozsun kolana”, i w nagrode uslyszalem wrzask Terence’a:

— Nie, nie, nie! Trzymaj kolana razem! Pioro! Zlapiesz raka! Glowa do gory!

Wreszcie jednak zlapalem dryg i ciagnac rowno, napierajac na wiosla, z glowa do gory, z kolanami zlaczonymi oraz rozsunietymi, przez caly czas pamietajac o siedzeniu, podplynalem do niego z powrotem.

— Powoli i spokojnie — ostrzegl Terence, kiedy zgrabnie zawinalem do przystani. — O tak. Doskonale. Musisz tylko pocwiczyc.

— Do czego bede mial mnostwo okazji — zauwazylem. Wzialem od niego butelke mleka i wsadzilem do kieszeni. — Ruszamy. Gdzie jest profesor Peddick?

Terence obejrzal sie, jakby spodziewal sie go zobaczyc.

— Jeszcze nie wrocil z urzedu telegraficznego?

— Nie — odparlem, wysiadlem na brzeg i przywiazalem lodz. — Lepiej chodzmy go poszukac.

— Lepiej niech jeden z nas zostanie w lodzi — zaproponowal Terence, spogladajac surowo na Cyryla. — W razie gdyby profesor wrocil.

— Doskonaly pomysl — przyznalem. Pod jego nieobecnosc moglem znowu zajrzec do kota i wypuscic go na chwile.

— Ty powinienes isc — stwierdzil Terence. — Jestes lepszy z historii — Wyciagnal zegarek i sprawdzil godzine.

Skorzystalem z jego nieuwagi, podnioslem sakwojaz i ukrylem go za plecami.

— Dziesiata — oswiadczyl, gwaltownie zatrzaskujac zegarek. — Powinienem odwiezc go do domu natychmiast, jak tylko wyciagnelismy go z wody.

— Nie bylo czasu — przypomnialem. — Poza tym sam mowiles, ze nic go nie powstrzyma, kiedy wbil sobie cos do glowy.

Przytaknal ponuro.

— On jest niepowstrzymana sila. Jak Wilhelm Zdobywca. Historia to jednostka. — Westchnal. — Zanim tam doplyniemy, ona juz bedzie zareczona.

— Zareczona? Z kim? — zapytalem w nadziei, ze wspominala o innych zalotnikach, z ktorych jeden okaze sie upragnionym panem C.

— Nie wiem, z kim — odparl Terence. — Dziewczyna taka jak Tossie… jak panna Mering pewnie slyszy oswiadczyny dziesiec razy dziennie. Gdziez on jest? W tym tempie nigdy nie doplyniemy do Muchings End.

— Alez doplyniemy — zapewnilem go. — Przeznaczenie, pamietasz? Romeo i Julia. Abelard i Heloiza.

— Przeznaczenie — zgodzil sie Terence. — Lecz jakze okrutne Przeznaczenie, ktore na caly dzien pozbawia mnie jej widoku!

Zapatrzyl sie rozmarzonym wzrokiem na rzeke, a ja wymknalem sie unoszac sakwojaz.

Cyryl pobiegl za mna truchcikiem.

— Zostan przy lodzi, Cyrylu — rozkazalem stanowczo i we trojke wkroczylismy do wioski.

Nie mialem pojecia, gdzie znajdowal sie urzad telegrafu ani jak wygladal, ale dostrzeglem tylko dwa sklepy. Spozywczy i drugi z przyborami wedkarskimi oraz wazonami kwiatow na wystawie. Sprobowalem najpierw w sklepie wedkarskim.

— Gdzie moge nadac telegram? — zapytalem usmiechnieta staruszke w czepku. Wygladala zupelnie jak owca z „Alicji po drugiej stronie lustra”.

— Na wycieczke po rzece? — zagadnela. — Mam sliczne talerze malowanymi widoczkami mlyna w Iffley. Z napisami: „Szczesliwe wspomnienia z Tamizy”. Plynie pan w gore czy w dol rzeki?

Nigdzie, pomyslalem.

— W dol — odparlem. — Gdzie jest urzad telegrafu?

— W dol — powtorzyla uszczesliwiona. — Wiec juz pan go widzial. Sliczny, prawda? — Podala mi zolta satynowa poduszke z fredzelkami widoczkiem mlyna i napisem przez szablon: „Pamiatka z Iffley”.

Zwrocilem jej poduszke.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату