spojrzala w wode. Przycupnela na okreznicy i delikatnie zanurzyla w wodzie biala lapke.
Smugi slonecznego blasku wpadaly teraz przez wierzbowe galezie pod wiekszym katem i przybraly zlocisty odcien. Wyciagnalem kieszonkowy zegarek i otwarlem go z trzaskiem. Wpol do IV. Powinnismy wracac, zanim zaczna nas szukac. Jesli juz nas nie szukali.
Wcale nie chcialem budzic Verity. Wygladala tak spokojnie pograzona we snie, z lekkim usmiechem na ustach, jakby snila cos przyjemnego.
— Verity — powiedzialem cicho i pochylilem sie, zeby dotknac jej ramienia.
Rozlegl sie plusk. Skoczylem do burty.
— Ksiezniczko Ardzumand! — zawolalem, a Cyryl usiadl ze zdumiona mina.
Nigdzie nie bylo ani sladu kota. Przechylilem sie przez okreznice, podwinawszy rekaw.
— Ksiezniczko Ardzumand!
Zanurzylem ramie gleboko w wodzie i probowalem ja odnalezc po omacku.
— Ty nie utoniesz! Slyszysz? Przeciez ryzykowalismy caly wszechswiat, zeby cie uratowac! — zawolalem, a ona wynurzyla sie na powierzchnie i zaczela plynac w strone lodzi. Mokra siersc oblepiala jej glowe.
Chwycilem ja za skore na karku i wciagnalem na poklad. Wygladala jak utopiony szczur. Cyryl przygladal jej sie z zainteresowaniem i, jak mi sie zdawalo, z przyjemnoscia.
Probowalem ja osuszyc chustka do nosa, ktora w oczywisty sposob nie wystarczala. Zajrzalem pod dziob w poszukiwaniu koca albo dywanika, ale niczego nie znalazlem. Musialem wykorzystac swoj blezer.
Zdjalem go ostroznie z ramion Verity, zawinalem w niego Ksiezniczke Ardzumand i zaczalem ja wycierac.
— Zginiesz przez te ryby, wiesz o tym, prawda? — zagadnalem, wycierajac jej grzbiet i ogon. — Koty maja tylko dziewiec zywotow, a ty juz zuzylas szesc, o ile mi wiadomo. — Osuszylem jej ogon. — Powinnas sie przerzucic na bezpieczniejszy nalog, na przyklad palenie.
Ksiezniczka Ardzumand zaczela sie wyrywac.
— Jeszcze nie jestes sucha — powiedzialem i dalej ja wycieralem.
Wciaz sie wyrywala, wiec po chwili odwinalem ja z blezera i wypuscilem. Przemaszerowala obok Cyryla z dosc watpliwa godnoscia, wskoczyla na srodek lawki, usiadla i zaczela sie wylizywac.
Rozwiesilem blezer na dziobie, zeby wysechl, i znowu spojrzalem na zegarek. Za kwadrans IV
Verity otworzyla oczy.
— Ned — odezwala sie sennym glosem. — Czy ja spalam?
— Tak. Lepiej sie czujesz?
— Lepiej? — powtorzyla niejasno. — Ja… co sie stalo? — Usiadla. Pamietam przeskok i… — Szeroko otwarla oczy. — Bylam dyschronowana, prawda? Zrobilam te wszystkie skoki do maja i sierpnia. — Przylozyla reke do czola. — Bardzo bylam okropna?
Wyszczerzylem zeby.
— Najgorszy przypadek, jaki widzialem w zyciu. Nie pamietasz?
— Prawie wcale — wyznala. — Wszystko jest jakies zamazane, a w tle cos wylo jak syrena…
— Syrena alarmowa — potwierdzilem. — Tak, i jakies rzezenie, prychanie…
— Cyryl — wyjasnilem. Kiwnela glowa.
— Gdzie jestesmy? — zapytala, patrzac na wierzby i na wode.
— Jakas mile powyzej Muchings End. W takim stanie nie powinnas byla pokazywac sie ludziom na oczy, dopoki sie nie przespalas. Teraz ci lepiej?
— Uhum — mruknela i przeciagnela sie. — Dlaczego Ksiezniczka Ardzumand jest cala mokra?
— Wpadla do rzeki, kiedy lowila ryby — wyjasnilem.
— Och — ziewnela Verity.
— Na pewno ci lepiej? — zatroskalem sie.
— Tak. Duzo lepiej.
— To dobrze — odetchnalem i odczepilem cume. — Musimy wracac. Juz prawie czas na herbate.
Wzialem wiosla i wyprowadzilem lodke spod wierzbowych galezi na rzeke.
— Dziekuje ci — powiedziala Verity. — Chyba bylam w kiepskim stanie. Nie mowilam nic zdroznego?
— Tylko ze Napoleon przegral bitwe pod Waterloo z powodu hemoroidow — powiedzialem, wioslujac z pradem. — Teoria, nawiasem mowiac, ktorej nie radze ujawniac przed profesorem Peddickiem i pulkownikiem.
Parsknela smiechem.
— Nic dziwnego, ze musiales mnie porwac. Mowilam ci, co T.J. robi z bitwa pod Waterloo?
— Niezupelnie.
— Przeprowadza niekongruentne symulacje bitwy — oznajmila. — Bitwa pod Waterloo zostala przeanalizowana w mikroskopijnych szczegolach. Drobiazgowa symulacje komputerowa bitwy wykonano w latach dwudziestych. — Nachylila sie do przodu. — T.J. posluguje sie tym modelem i wprowadza niekongruencje, ktore moga zmienic bieg wydarzen. No wiesz, gdyby tak Napoleon wyslal do Neya czytelna wiadomosc zamiast nieczytelnej? Gdyby d’Erlon zostal ranny?
— Gdyby Napoleon nie mial hemoroidow?
Potrzasnela glowa.
— Tylko takie rzeczy
— No i?
— Dopiero zaczal — bronila sie — i to tylko teoria. — Co znaczylo ze nie chce mi powiedziec.
— Dowiedzialas sie od Warder, ile bylo poslizgu przy twoim skoku?
— Tak — przyznala. — Dziewiec minut. Dziewiec minut.
— A te skoki, ktore zrobilas do maja i sierpnia?
— Roznie. Przecietna wynosila szesnascie minut. To sie zgadza z poprzednimi skokami do epoki wiktorianskiej.
Zblizalismy sie do Muchings End. Wyciagnalem kieszonkowy zegarek i sprawdzilem godzine.
— Powinnismy zdazyc na herbate — oswiadczylem — wiec moze nie beda nas wypytywac. Jesli beda, poplynelismy do Streatley ustawic drogowskazy na kiermasz staroci.
Naciagnalem wilgotny blezer, a Verity przygladzila wlosy i nalozyla kapelusz.
Szesnascie minut, a przy skoku Verity dziewiec. Nawet gdyby jej skok mial przecietny poslizg, przeszlaby za pozno albo za wczesnie, zeby uratowac kota i wywolac niekongruencje. A przy dziewieciu minutach poslizg oczywiscie nie osiagnal granicy. Wiec dlaczego siec nie rozciagnela poslizgu do przecietnej dlugosci? Albo nie zamknela sie z hukiem, zanim powstala niekongruencja? I dlaczego zamknela sie teraz, przed Carruthersem?
Do przystani zostalo nam tylko kilkaset jardow.
— Przy odrobinie szczescia nikt nawet nie zauwazy, ze plywalismy lodka — powiedzialem i mocniej naparlem na wiosla.
— Nasze szczescie chyba sie skonczylo — zauwazyla Verity. Okrecilem sie na lawce. Tossie i Terence zbiegali nad rzeke, machajac do nas.
— Och, kuzynko, nigdy nie zgadniesz, co sie stalo! — wykrzyknela Tossie. — Pan St. Trewes i ja jestesmy zareczeni!
ROZDZIAL SZESNASTY
… zdaje sie ze nie maja zadnych okreslonych zasad gry: a nawet gdyby istnialy jakies, to nikt sie do nich nie stosuje… i nie masz pojecia, ile zamieszania wprowadza to, ze te wszystkie rzeczy sa zywe.