za to, podlap pania, kiciuniu.

— Verity, dobrze sie czujesz? — zapytalem.

— Doskonale — zapewnila, wciaz bawiac sie z Ksiezniczka Ardzumand w koci-koci-lapci. — Gdzie jest Terence? Musze mu powiedziec, ze nie moze kochac sie w Tossie, poniewaz zagrozony jest los wolnego swiata. W dodatku — znizyla glos do scenicznego szeptu — ona oszukuje w krokiecie.

— Ile skokow zrobilas? — zapytalem surowo. Verity zmarszczyla brwi.

— Szesnascie. Nie, osiem. Dwanascie. — Zerknela na mnie. — Wiesz, to nie fair.

— Co takiego? — zdziwilem sie.

— Twoj slomkowy kapelusz. Wygladasz w nim jak lord Peter Wunsey, zwlaszcza kiedy nasuniesz go na czolo. — Ruszyla przez trawnik.

Odebralem jej Ksiezniczke Ardzumand, postawilem kota na ziemi i zlapalem Verity za ramie.

— Musze znalezc Tossie — oswiadczyla. — Mam jej kilka slow do powiedzenia.

— Nie najlepszy pomysl — sprzeciwilem sie. — Usiadzmy na chwile. W belwederku.

Zaprowadzilem ja do altany. Potulnie poszla za mna.

— Kiedy cie zobaczylam pierwszy raz, pomyslalam: on wyglada zupelnie jak lord Peter Wimsey. Nosiles ten kapelusz i… nie, to nie pierwszy raz — rzucila oskarzycielskim tonem. — Pierwszy raz byl w gabinecie pana Dunworthy’ego i caly byles umazany sadza. Ale wygladales zachwycajaco, chociaz usta ci sie nie domykaly. — Przyjrzala mi sie krytycznie. — Miales wasy?

— Nie — odparlem, prowadzac ja po stopniach belwederku. — Teraz opowiedz mi dokladnie, co sie stalo w Oksfordzie. Dlaczego zrobilas dwanascie skokow?

— Siedem — sprostowala. — T.J. chcial przetestowac poslizg przy skokach do maja i sierpnia 1888 roku. Szuka najblizszego otoczenia radykalnie zwiekszonych poslizgow — mowila juz bardziej logicznie, a ja pomyslalem, ze dyschronia stanowi tylko przejsciowy objaw. — Mowil, ze nasza niekongruencja nie pasuje do schematu — ciagnela Verity. — Wokol ogniska powinien wystapic obszar umiarkowanie zwiekszonego poslizgu. Wiesz, dlaczego Napoleon przegral bitwe pod Waterloo? Lalo. Jak z cebra.

Niestety, wcale nie przejsciowy.

— Dlaczego T.J. wyslal cie na te wszystkie skoki? — zapytalem. — Dlaczego nie wyslal Carruthersa?

— Nie mogli go wydostac.

— Nie, to rekruta nie mogli wydostac — sprostowalem. Gwaltownie potrzasnela glowa.

— Carruthersa.

Nie wiedzialem, czy mowila prawde, czy cos pokrecila. I czy mowimy o tym samym — na skutek trudnosci w rozroznianiu dzwiekow, zaburzen wzroku oraz ak-ak karabinow maszynowych lomoczacych w jej uszach mogla prowadzic calkowicie inna rozmowe.

— Verity, musze cie zabrac… — Dokad? Potrzebowala snu, ale nie mialem szans przeprowadzic jej przez pole minowe pomiedzy belwederkiem a domem. Wielebny pan Arbitage bedzie na trawniku nadzorowal sluzacych, pani Mering bedzie nadzorowala wielebnego pana Arbitage, a Tossie mogla wrocic wczesniej od Chattisbourne’ow szukac frajerow do meczu krokieta.

Stajnia? Nie, po drodze musielibysmy przeciac rog trawnika. Najlepiej chyba zostac tutaj, w belwederku, i naklonic Verity, zeby polozyla sie na lawce.

— A co jest zlego w Wielkim Planie, chcialbym wiedziec? — rozlegl sie glos profesora Peddicka od strony sadzawki. — Oczywiscie Overforce nie potrafi sobie wyobrazic Wielkiego Planu. On planuje tylko jak wytresowac psa, zeby skakal z drzew na niewinnych przechodniow.

— Chodz, Verity — powiedzialem i pomoglem jej sie podniesc. Nie mozemy tutaj zostac.

— Dokad idziemy? — zapytala. — Chyba nie na kiermasz staroci? Nie znosze kiermaszow. Nie znosze muszelek, fredzelkow, haftow, wolut, frywolitek i tych koralikow, ktore wszedzie wtykaja. Dlaczego nie wystarczy im tyle, ile trzeba?

— Nie dostrzegamy planu, poniewaz jestesmy jego czescia — perorowal znacznie blizszy glos profesora Peddicka. — Czy nic na krosnie dostrzega wzor tkaniny? Czy zolnierz dostrzega strategie bitwy, w ktorej walczy?

Pospiesznie wyprowadzilem Verity z belwederku i zaciagnalem za krzaki bzu.

— Chodz — powiedzialem i wzialem ja za reke jak dziecko. — Musimy isc. Tedy.

Zaprowadzilem ja sciezka nad rzeke. Towarzyszyli nam Cyryl i Ksiezniczka Ardzumand, ktora ocierala sie nam o nogi i opozniala tempo marszu.

— Cyryl — szepnalem — idz poszukac Terence’a.

— Dobry pomysl — pochwalila mnie Verity. — Terence’owi tez mam pare slow do powiedzenia. „Terence — powiem mu — jak mozesz zakochac sie w osobie, ktora nienawidzi twojego psa?”

Dotarlismy do sciezki holowniczej.

— Szsz — syknalem, nadsluchujac glosu profesora Peddicka.

— Poprzez sztuke, poprzez historie dostrzegamy drobne fragmenty Wielkiego Planu — mowil jakby z wiekszej odleglosci. — Lecz tylko na krotka chwile. „Gdyz niezbadane Jego dziela i niepojete Jego drogi”. — Glos przycichal, widocznie szli w strone domu.

— Zaloze sie, ze Maud Peddick uwielbia psy — powiedziala Verity — To urocza dziewczyna. Nie prowadzi pamietnika, jest patriotka.

Na przystani nikogo nie bylo. Szybko pociagnalem Verity nad rzeke.

— Od jej imienia nazwano poemat — mowila Verity. — „Maud, pojdz do ogrodu, czekam samotnie przy bramie”. Tennyson. Terence uwielbia cytowac Tennysona. Kiedy Maud Peddick krzyczy, zaloze sie, ze to prawdziwy wrzask, a nie dziecinne okrzyczki. Och, poplyniemy lodka?

— Tak. — Pomoglem jej wejsc do lodzi. — Siadaj.

Stanela na rufie, chwiejac sie lekko i spogladajac tesknie na rzeke.

— Lord Peter zabral Harriet na przejazdzke lodka — oznajmila — Karmili kaczki. My tez bedziemy karmic kaczki?

— Jasne — potwierdzilem, odwiazujac cume. — Usiadz.

— Och, patrz — wskazala na brzeg. — One tez chca plynac. Jakie to slodkie!

Poderwalem glowe i spojrzalem na brzeg. Cyryl i Ksiezniczka Ardzumand stali obok siebie na malej przystani.

— Czy Cyryl moze poplynac z nami? — poprosila Verity. Perspektywa ratowania dwoch martwych ciezarow, gdyby wypadly za burte, niezbyt mnie pociagala. Z drugiej strony jesli zabiore zwierzaki, zapewnie bezpieczenstwo Czarnemu Maurowi. A jesli Finch rzeczywiscie chcial utopic Ksiezniczke Ardzumand, ze mna bedzie bezpieczniejsza.

— Moga poplynac z nami — ustapilem i zaladowalem Cyryla na poklad, po dwie nogi naraz.

Ksiezniczka Ardzumand natychmiast odwrocila sie na piecie, zadarla sliczny ogon i pomaszerowala w strone sadzawki.

— O nie, nic z tego — zawolalem, zlapalem ja i podalem Verity, ktora ciagle stala na rufie. — Siadaj — rozkazalem i odepchnalem lodz od brzegu.

Verity usiadla z lomotem, sciskajac kotke w ramionach. Wskoczylem do lodzi, chwycilem wiosla i zaczalem wioslowac pod prad.

Z pradem poplynelibysmy szybciej, ale musielibysmy minac dom i spory odcinek trawnika, a ja nie chcialem, zeby ktos nas zobaczyl. Skierowalem lodz w gore rzeki i pospiesznie oddalilem sie od Muchings End. Na rzece zobaczylem wiele lodzi. Z jednej pomachano do nas wesolo, a Verity odmachala. Przyspieszylem wioslowanie z nadzieja, ze to nie byla ktoras z dziewczat Chattisbourne’ow.

Myslalem, ze na rzece bedziemy bezpieczni, ale zapomnialem, jak wiele osob po poludniu wybiera sie na lodki i na ryby. Najwyrazniej nie bylismy bezpieczni, wiec zaczalem rozgladac sie za jakas zatoczka albo boczna odnoga.

— Mowiles, ze bedziemy karmic kaczki — odezwala sie Verity z pretensja — Lord Peter i Harriet karmili kaczki.

— Bedziemy, obiecuje — zapewnilem ja. Na przeciwnym brzegu rosly wierzby placzace, ktorych galezie niemal zanurzaly sie w wodzie. Poslowalem w tamta strone.

— Wierzysz w milosc od pierwszego wejrzenia? — zapytala Verity. — Ja nie wierzylam. A potem zobaczylam ciebie, jak tam stales umazany sadza…. kiedy bedziemy karmic kaczki?

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату