— Na strychu. Baine, otworzcie drzwi na strych. Musimy wejsc na gore.
W tejze chwili Verity wreszcie sie zjawila, otulona peniuarem, mrugajac sennie.
— Co sie stalo, ciociu Malwinio?
— Duch, ktorego widzialam dwie noce wczesniej przy belwederku — wyjasnila pani Mering. — Jest na strychu.
Wlasnie wtedy od strony mojego pokoju dolecialo do nas wyraznie potezne prychniecie Cyryla. Verity natychmiast podniosla wzrok na sufit.
— Slysze je! — zawolala. — Upiorne kroki na gorze!
Nastepne dwie godziny spedzilismy na strychu, gmerajac wsrod pajeczyn i wypatrujac znikajacych blyskow bieli. Pani Mering zadnego nie dostrzegla, ale znalazla kompotiere z rubinowego szkla, litografie Landseera „Monarcha z Glen” i zjedzona przez mole tygrysia skore — na kiermasz staroci.
Nalegala, zeby nieszczesny Baine zniosl je natychmiast.
— Zadziwiajace, po prostu zadziwiajace, jakie skarby mozna znalezc na strychu — oswiadczyla z entuzjazmem. — Nie uwaza pan, panie Henry?
— Uhum — przytaknalem ziewajac.
— Obawiam sie, ze duch odszedl — odezwal sie Baine, wchodzac znowu na strych. — Nasza dalsza obecnosc tylko go wystraszy.
— Macie calkowita racje, Baine — przyznala pani Mering i wreszcie moglismy isc spac.
Balem sie, ze Cyryl znowu zacznie chrapac, kiedy szlismy korytarzem, ale z mojego pokoju nie dochodzil zaden dzwiek. Cyryl i Ksiezniczka Ardzumand siedzieli sztywno wyprostowani na srodku lozka, toczac nos w nos (to, co u Cyryla uchodzilo za nos) pojedynek spojrzen.
— Nie patrzec — ostrzeglem, zdejmujac szlafrok i wpelzajac do lozka. — Nie chrapac. Nie rozpychac sie.
Nie wykonaly zadnej z wyzej wymienionych czynnosci. Natomiast zaczely chodzic dookola lozka, obwachujac sobie nawzajem ogony (w przypadku Cyryla to, co uchodzilo za ogon) i mierzac sie groznym wzrokiem.
— Lezec — syknalem, a potem wpatrywalem sie w ciemnosc, martwilem sie, co dalej robic, i rozmyslalem o przypadkowym bombardowaniu Londynu.
To mialo sens, ze tam byl punkt krytyczny. W gre wchodzily tylko dwa samoloty i niewiele bylo trzeba, zeby zmienic bieg wypadkow. Samoloty mogly zauwazyc jakis punkt orientacyjny i okreslic swoje polozenie, albo mogly zrzucic bomby na pole z dyniami czy do kanalu, albo mogla je stracic artyleria przeciwlotnicza. Albo cos jeszcze mniejszego, jakies drobne zdarzenie, o ktorym nikt nie wiedzial. To byl chaotyczny system.
Wiec nie wiadomo bylo, co mamy robic, a czego nie robic i jak to wplynie na malzenstwo Terence’a z Maud.
Cyryl i Ksiezniczka Ardzumand ciagle chodzili dookola lozka.
— Lezec — rozkazalem i Cyryl, o dziwo, zwalil mi sie na stopy. Ksiezniczka Ardzumand podeszla do niego, usiadla przy jego glowie i zrecznie trzepnela go w nos.
Cyryl usiadl z obrazona mina, a Ksiezniczka Ardzumand rozlozyla sie na jego miejscu.
Gdybyz to bylo takie proste. Akcja i reakcja. Przyczyna i skutek. Ale w chaotycznym systemie dzialania nie zawsze doprowadzaja do zamierzonych skutkow.
Wezmy list, ktory probowalem spalic dzisiaj wieczorem. Albo okret wojenny „Nevada”. W pierwszej fali ataku na Pearl Harbor zostal uszkodzony, ale nie zatopiony, wiec podniosl cisnienie w kotlach i probowal wydostac sie z zatoki, zeby zyskac pole do manewru. W rezultacie o malo nie zatonal w kanale, gdzie zablokowalby wyjscie z zatoki na dlugie miesiace.
Z drugiej strony technik radarowy w stacji Opana zadzwonil do swojego oficera przelozonego o 7.05 rano, prawie piecdziesiat minut przed atakiem na Pearl Harbor, i zameldowal wielka ilosc niezidentyfikowanych samolotow nadlatujacych z polnocy. Oficer kazal mu je zignorowac, to nic waznego, i wrocil do lozka.
No i Wheeler Field, gdzie zaparkowano wszystkie samoloty na srodku, zeby je uchronic przed sabotazem. A japonskim Zerom wystarczylo dokladnie dwie i pol minuty, zeby wszystkie zniszczyc.
Wprawdzie motto lady Schrapnell brzmialo: „Bog jest w szczegolach”, do mnie jednak bardziej przemawialo: „I tak zle, i tak niedobrze”
Ciagle jeszcze rozmyslalem o Pearl Harbor, kiedy zszedlem sniadanie. Tossie stala przy kredensie, trzymajac Ksiezniczke Ardzumand, zdejmowala po kolei pokrywy ze srebrnych polmiskow i przykrywala je z niezadowolona mina.
Po raz pierwszy poczulem do niej odrobine sympatii. Biedne stworzenie, skazane na zycie wsrod blahostek i obrzydliwe sniadania. Nie wolno isc do szkoly, nie wolno robic nic pozytecznego, a na dodatek pasztet z wegorza. Wlasnie pomyslalem, ze zbyt surowo ja ocenialem, kiedy trzasnela pokrywa z wyszczerzonym wilkiem, podniosla srebrny dzwonek stojacy obok i zadzwonila gwaltownie.
Baine zjawil sie po chwili, z nareczem kokosow w objeciach i sztuka purpurowego flagowego materialu przewieszona przez ramie.
— Tak, panienko?
— Dlaczego dzisiaj nie ma ryby na sniadanie? — zapytala Tossie.
— Pani Posey jest zajeta przygotowaniem ciast i przekasek na jutrzejszy festyn — wyjasnil Baine. — Powiedzialem jej, ze cztery gorace dania wystarcza.
— No wiec nie wystarcza — warknela Tossie.
Weszla Jane ze stosem pokrowcow na meble, dygnela przed Tossie i zatrajkotala pospiesznie:
— Przepraszam panienke. Panie Baine, przyszli ludzie z namiotem na herbate, a lokaj panny Stiggins chce wiedziec, gdzie postawic dodatkowe krzesla.
— Dziekuje, Jane — odparl Baine. — Powiedz im, ze zaraz przyjde.
— Tak, sorr — powiedziala Jane, dygnela i wybiegla.
— Zycze sobie pstraga z rusztu na sniadanie. Skoro pani Posey jest zajeta, wy go przygotujecie — rozkazala Tossie i na miejscu Baine’a walnalbym ja kokosem.
Baine tylko spojrzal na nia twardo, wyraznie probujac zachowac pokerowa twarz, i powiedzial:
— Jak panienka sobie zyczy. — Popatrzyl na Ksiezniczke Ardzumand. — Jesli wolno mi powiedziec, panienko, zachecanie kotki do jedzenia ryb nie wyjdzie jej na dobre. Gdyby tylko…
— Nie pozwolilam wam mowic — przerwala mu wladczo Tossie. — Jestescie sluga. Natychmiast przyniescie mi pstraga z rusztu.
— Jak panienka sobie zyczy — mruknal Baine i ruszyl do drzwi, zonglujac kokosami, zeby ich nie upuscic.
— Macie go podac na srebrnym polmisku — zawolala za nim Tossie — I uwiazcie tego okropnego psa Terence’a. Dzisiaj rano probowal gonic moja kochana Dziudziu.
To przesadzalo sprawe. Nie moglem pozwolic, zeby Tossie wyszla za Terence’a, i do diabla z naruszaniem kontinuum. Wszechswiat w ktorym Cyryl (i Baine) musieli to znosic, nie byl wart zachodu.
Pobieglem na gore do pokoju profesora Peddicka. Nie bylo go ale w jego pokoju zastalem Terence’a. Golil sie.
— Tak sie zastanawiam — zaczalem, obserwujac z fascynacja jak Terence namydla pedzlem twarz. — Profesor Peddick wyjechal z Oksfordu juz trzy dni temu i jeszcze nie bylismy w Runnymede. Moze pojedziemy tam dzisiaj, a potem jutro wrocimy do Oksfordu. No wiesz tutaj tylko przeszkadzamy, z tym kiermaszem staroci i w ogole.
— Obiecalem pannie Mering, ze zostane i pomoge przy festynie — odparl Terence, skrobiac policzek morderczo ostra brzytwa. — Ona chce, zebym kierowal Jazda na Kucyku.
— Mozemy go odwiezc do Oksfordu pociagiem dzisiaj po poludniu — zaproponowalem — i wrocic akurat na festyn. Siostra i bratanica profesora na pewno za nim tesknia.
— Wyslal do nich telegram — odparl Terence, golac podbrodek.
— Ale moze one przyjechaly tylko na krotko — podsunalem. — Szkoda, gdyby sie z nimi rozminal.
Nie wydawal sie przekonany.
— „Czas ucieka — postanowilem uzyc cytatu — i szansa, raz utracona, nigdy juz nie wraca”.
— Prawda — przyznal Terence, beztrosko przesuwajac ostrzem po swojej grdyce. — Ale osoby w rodzaju krewnych profesora Peddicka zawsze zostaja przez wiecznosc. — Starl recznikiem resztki mydla — Bratanica w