sinych ponczochach pewnie rozpoczela kampanie na rzecz uczelni dla kobiet albo prawa glosu, albo czegos innego, i zostana w Oksfordzie na caly trymestr. Nowoczesne dziewczeta! Dzieki niebiosom, ze panna Mering jest staromodna dziewczyna, skromna i niesmiala, i „slodka jak rosa na cierniu mlecznobialym, jak dreszcz radosci w sercu oniemialym”.

To bylo beznadziejne, ale probowalem jeszcze przez kilka minut, a potem poszedlem popracowac nad profesorem Peddickiem.

Nie dotarlem do niego. Pani Mering osaczyla mnie w drodze do sadzawki i zazadala, zebym rozwiesil plakaty w wiosce, co zajelo mi czas prawie do poludnia.

Na trawniku przed domem stala na drabinie Verity i zawieszala chinskie lampiony pomiedzy straganami, ktore zbijali robotnicy.

— Udalo ci sie z pamietnikiem?

— Nie — odparla niezadowolona. — Przeszukalam kazda szparke i kazda falbanke w jej pokoju, i nic. — Zeszla z drabiny. — Udalo ci sie z Terence’em?

Pokrecilem glowa.

— Gdzie on jest? — zapytalem, rozgladajac sie po straganach. — Chyba nie z Tossie?

— Nie — uspokoila mnie Verity. — Pani Mering wyslala Terenem do Goring po nagrody do stawu wedkarskiego, a Tossie poszla do Chattisbourne’ow pozyczyc wstazke do kapelusza. Zostanie tam na cale popoludnie.

— Z powodu wstazki? Przytaknela.

— Powiedzialam jej, ze potrzebuje specjalnego odcienia lila, cos pomiedzy fiolkiem a barwinkiem, z odrobina lawendowego blekitu. A dziewczeta Chattisbourne’ow chca sie dowiedziec wszystkiego o tobie. Oboje, Tossie i Terence, beda bezpiecznie zajeci az do herbaty.

— Doskonale — stwierdzilem. — Po poludniu wezme sie za profesora Peddicka.

— To absolutnie wykluczone! — oswiadczyla pani Mering glosem tak podobnym do glosu lady Schrapnell, ze malo nie dostalem ataku serca. — Festyn jest jutro! Do tej pory musza mi dostarczyc krysztalowa kule!

Podnioslem lampion, zeby wygladac na zajetego, i przez stragan wyrobami welnianymi zajrzalem do niewykonczonej budki wrozki. Robotnik w surducie, cylindrze i rzeznickim fartuchu kulil sie przy swoim wozie.

— Firma Felpham i Muncaster bardzo przeprasza za ewentualne niedogodnosci — bakal pokornym tonem — i dolozy wszelkich staran…

— Niedogodnosci! — prychnela pani Mering. — Probujemy zebrac pieniadze na fundusz odbudowy!

Wrocilem do Verity.

— Nie przyslali krysztalowej kuli.

— Takie rzeczy nalezy przewidywac — odparla Verity ze zlosliwym usmiechem — — Jesli chcesz zlapac profesora Peddicka, lepiej sie pospiesz. On i Pulkownik wybieraja sie na ryby.

— Musicie ja dostarczyc dzisiaj do czwartej po poludniu — zagrzmiala Pani Mering.

— Alez pani Mering…

— Punkt czwarta!

— Nie wiesz, gdzie jest profesor Peddick? — zapytalem Verity.

— Chyba w bibliotece — odparla, wziela nastepny lampion i podkasala spodnice, zeby wspiac sie na drabine. — Przegladal cos o bitwie pod Bannockburn. Zanim pojdziesz — zeszla jeden stopien z drabiny — przemyslalam to, co mowiles o Finchu, i miales racje. Ktos taki nie utopilby kota. — Przylozyla dlon do czola. — Nie bardzo moge zebrac mysli, kiedy jestem dyschronowana.

— Znam to uczucie — potwierdzilem.

— Ale nie wymyslilam, co Finch tutaj robi — ciagnela. — A ty?

Pokrecilem glowa.

— Skocze zobaczyc, czy biegla sadowa do czegos doszla — zaproponowala Verity. — Sprobuje dowiedziec sie czegos o Finchu. Pan Dunworthy nic mi nie powie, ale moze cos wyciagne od Warder.

Kiwnalem glowa i poszedlem szukac profesora Peddicka, obchodzac wielkim lukiem pania Mering, zeby znowu nie znalazla mi zajecia.

Profesora nie bylo w bibliotece ani w salonie. Sprawdzilem w stajni, po czym zawrocilem do domu, zeby zapytac Jane, czy go nie widziala.

Bylem w polowie drogi, kiedy z drzwi dla sluzby wyszedl Finch razem z Jane. Powiedzial cos do niej, a ona zachichotala, a potem stala usmiechnieta i machala do niego fartuszkiem na pozegnanie.

Podszedlem do niej.

— Jane — zapytalem — co Finch tutaj robil?

— Przyniosl pierniki na jutrzejszy festyn — wyjasnila, odprowadzajac go tesknym wzrokiem. — Szkoda, ze on nie jest naszym kamerdynerem zamiast pana Baine’a. Pan Baine zawsze naskakuje na mnie, ze nie czytam ksiazek i ze powinnam sie rozwijac, jesli nie chce byc pokojowka do konca zycia, ale pan Finch zawsze jest taki mily, nigdy nie krytykuje, tylko rozmawia.

— O czym z toba rozmawial? — zagadnalem, silac sie na niedbaly ton.

— Och, o tym i owym. O jutrzejszym festynie, pytal, czy kupie los na loterii, i jak Ksiezniczka Ardzumand zginela. Zwlaszcza interesowal sie Ksiezniczka Ardzumand, wypytywal mnie o nia.

— O Ksiezniczke Ardzumand? — rzucilem ostro. — Co mowil?

— Och, tylko jak to dobrze, ze nie utonela, i czy miala kiedys kocieta, panna Stiggins mowi, ze to taka ladna kotka, chcialaby wziac jednego kociaka, i czy zawsze jest z panna Mering, czy czasami wloczy sie samotnie, takie rzeczy.

— Chcial ja zobaczyc?

— Chcial — potwierdzila Jane — ale nie moglam jej znalezc. Powiedzialam mu, ze pewnie jest nad sadzawka i probuje zlowic zlote rybki pulkownika. — Nagle jakby uswiadomila sobie, z kim rozmawia. — Ja niczego zlego nie zrobilam, zem z nim rozmawiala, prawda, sorr? Pracowalismy przez caly czas.

— Nie, alez skad — uspokoilem ja. — Pytalem tylko, bo myslalem, ze przyniosl gablotke osobliwosci na kiermasz staroci.

— Nie, sorr — odparla Jane. — Tylko pierniki.

— Och — mruknalem i ruszylem w strone sadzawki, najpierw normalnym krokiem, dopoki Jane mnie widziala, a potem galopem. Verity miala racje. Finch czyhal na zycie Ksiezniczki Ardzumand.

Przebieglem przez trawnik, gdzie pani Mering wciaz wrzeszczala na robotnika, obok miejsca, gdzie wczesniej Verity zawieszala chinskie lampiony. Drabina wciaz tam stala, ale Verity znikla; pewnie juz przeskoczyla do Oksfordu.

Minalem zarosla bzu, obieglem belwederek i wpadlem na sciezke prowadzaca wzdluz rzeki. Nigdzie nie widzialem ani sladu Ksiezniczki Ardzumand czy jej potencjalnych mordercow i znowu sobie uswiadomilem, jak wielka roznice moze stanowic kilka minut.

— Ksiezniczko Ardzumand! — zawolalem i przebieglem przez ogrod kwiatowy do skalnego ogrodka.

Sadzawka znajdowala sie posrodku skalnego ogrodka, obudowana ceglami i porosnieta liliami wodnymi. Obok sadzawki siedzial Cyryl, a na ceglanym murku przysiadla Ksiezniczka Ardzumand i delikatnie zanurzala lapke w wodzie.

— Przestan — rozkazalem, a Cyryl podskoczyl i zrobil mine winowajcy.

Ksiezniczka Ardzumand dalej spokojnie gmerala lapka w wodzie, jakby lowila na blyszczke.

— No dobrze, wy dwoje, jestescie aresztowani — rzucilem. — Idziemy.

Zlapalem Ksiezniczke Ardzumand i ruszylem do domu. Cyryl dreptal za mna ze zwieszona glowa.

— Powinienes sie wstydzic — skarcilem go. — Pozwalasz, zeby cie wciagnela w przestepcza dzialalnosc. Wiesz, co by sie z toba stalo, gdyby Baine cie przylapal? — I dostrzeglem blysk sieci obok belwederku.

Rozejrzalem sie niespokojnie z nadzieja, ze w poblizu nie ma ni kogo innego. Siec zaczela lsnic, a Cyryl odskoczyl i cofal sie warczac.

Verity wylonila sie obok belwederku i rozejrzala sie dookola.

— Ned! — zawolala na moj widok. — Jak milo, ze wyszedles mnie spotkac.

— Czego sie dowiedzialas? — zapytalem.

— I przyprowadziles Cyryla — ciagnela, klepiac go po lbie. — I kochana-kochana Dziudziu — zagruchala, odebrala mi kotke i przytulila ja czule. Zaczela bawic sie kocimi lapkami, a Ksiezniczka Ardzumand na niby atakowala jej palce. — Jak biedna kiciunia moze wytsymac, ze pani do niej gawozy jak do niemowlaka? Podlap ja

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату