Wskazal miejsce w poblizu srodka.

— Wprowadzilem tutaj historyka, ktory ukradl jeden kociolek. Stworzyl powazna niekongruencje, a co najbardziej interesujace, samokorekta wywolala zwiekszony poslizg nie tylko tutaj i tutaj — swiatlo musnelo gorna czesc ekranu — ale rowniez tutaj, przed 1814 rokiem.

— Cofnela sie w przeszlosc i skorygowala sama siebie?

— Wlasnie — potwierdzil. — W zimie 1812 roku byla ostra zamiec, ktora rozmyla droge przed La Sainte Haye i powstala gleboka koleina, ktora spowodowala, ze przejezdzajacy woz zaprzezony w woly zgubil czesc ladunku, miedzy innymi drewniana beczulke z piwem, ktora znalazl sluzacy i zaniosl do domu, do La Sainte Haye. Beczulka z odbitym wiekiem zastapila brakujacy kociolek w brygadzie pozarowej, ogien ugaszono i niekongruencja sie naprawila.

Wrocil do komputera, stuknal w kolejne klawisze i wywolal nowe obrazy na ekranach.

— Ten, gdzie Gneisenau cofa sie do Liege, i ten, gdzie historyk pomaga wyciagnac dzialo z blota, tez pokazuja samokorekty w przeszlosci.

— Dlatego kazales Verity skakac do maja? — zapytalem. — Bo myslisz, ze niekongruencja sprobuje sie naprawic, zanim zaistnieje?

— Ale nie wykrylismy nigdzie zadnego poslizgu, tylko przy twoim skoku — odparl ze sfrustrowana mina. — Kazdy z nich — machnal w strone ekranow — bez wzgledu na wielkosc samokorekty, wykazuje ten sam podstawowy wzorzec: radykalnie zwiekszony poslizg w osrodku, umiarkowanie zwiekszony poslizg w najblizszym otoczeniu, a dalej od osrodka izolowane nisze poslizgu.

— Co wcale nie pasuje do naszej niekongruencji — stwierdzilem gapiac sie w ekran.

— Nie pasuje — zgodzil sie TJ. — Poslizg przy skoku Verity wynosil dziewiec minut, i nie wykrylem zadnego radykalnego zwiekszenia poslizgu wokol tego osrodka. W ogole jedyne poslizgi skupiaja sie w 2018 roku i sa znacznie wieksze, niz powinny tak daleko od osrodka.

Podszedl do komputera, wystukal cos i wrocil do ekranu po lewej, na ktorym zaszla niewielka zmiana.

— Jedyny zblizony to ten — oznajmil. — Kazalismy historykowi wystrzelic pocisk armatni, ktory zabil Wellingtona.

Poszukal w kieszeniach piora swietlnego, nie znalazl go i posluzyl sie palcem.

— Widzisz? Tutaj i tutaj, mamy radykalnie zwiekszony poslizg, ale nie moze objac zmian i rozbieznosci, ktore powstaja tutaj, tutaj i tutaj — pokazal trzy miejsca blisko ogniska — i wielkosc poslizgu spada ostro tutaj, a tutaj widzisz — pokazal dalej — jak rezerwy zawodza i siec zaczyna wadliwie funkcjonowac, kiedy historia zmienia bieg.

— I Napoleon wygrywa bitwe pod Waterloo.

— Tak — potwierdzil. — Widzisz podobienstwa do waszej niekongruencji tutaj — wskazal ciemniejsza plamke szarosci — gdzie wystepuje gniazdo zwiekszonego poslizgu prawie siedemdziesiat lat od osrodka, i tutaj — plamka jasniejszej szarosci — brak poslizgu w malej odleglosci od osrodka.

— Ale wciaz jest radykalnie zwiekszony poslizg w samym osrodku — zauwazylem.

— Tak — przyznal ponuro. — W kazdej niekongruencji, ktora badalismy. Oprocz waszej.

— Ale przynajmniej mogles udowodnic, ze niekongruencja jest mozliwa — pocieszylem go. — Zawsze to juz cos.

— Jak to? — nie zrozumial. — To tylko matematyczne symy.

— Wiem, ale pokazales, co by bylo, gdyby… Gwaltownie pokrecil glowa.

— Gdybysmy naprawde sprobowali wyslac historyka pod Waterloo, zeby przechwycil wiadomosc, zastrzelil konia albo pokazal droge, siec by sie nie otworzyla. Historycy probuja tego od ponad czterdziestu lat. Nikt nie zblizy sie bardziej niz dwa lata i sto mil od Waterloo. — Gniewnie machnal reka na rzad ekranow. — Te wszystkie symy bazuja na sieci bez zadnych zabezpieczen.

Wiec wrocilismy do punktu wyjscia.

— Czy cos moglo pokonac zabezpieczenia przy skoku Verity? — zapytalem. — Albo je uszkodzic?

— Sprawdzilismy to jako pierwsze. Pod kazdym wzgledem to wygladalo na calkowicie normalny skok.

Wszedl pan Dunworthy z zatroskana mina.

— Przepraszam, ze tak dlugo trwalo — powiedzial. — Poszedlem sprawdzic, czy biegla sadowa wykryla cos na temat daty lub nazwiska.

— I wykryla? — zapytalem.

— Gdzie jest rekrut? — wtracila opryskliwie Warder, zanim pan Dunworthy zdazyl odpowiedziec. — Mial wrocic z panem.

— Poslalem go do katedry, musi czyms zajac lady Schrapnell, zeby tutaj nie przyszla i nie znalazla Neda.

Moglem na nim polegac tak samo, jak w sprawie latarki czy znalezienia powrotnej drogi do domu, wiec powinienem sie streszczac.

— Czy biegla sadowa odcyfrowala nazwisko pana C?

— Nie. Zawezila liczbe liter do osmiu i zlokalizowala fragment o Coventry, a teraz pracuje nad data.

No, to juz cos.

— Potrzebujemy tego jak najszybciej — powiedzialem. — Terence i Tossie wczoraj sie zareczyli.

— O nie — jeknal pan Dunworthy i rozejrzal sie, jakby musial usiasc. — w czasach wiktorianskich zareczyny byly bardzo powazna sprawa — wyjasnil na uzytek T.J. Potem zwrocil sie do mnie: — Ned, wy dwoje ciagle nie macie zadnych wskazowek co do tozsamosci pana C?

— Nie, i jeszcze nie zdolalismy zajrzec do pamietnika — wyznalem. Verity ma nadzieje, ze pan C. przyjdzie jutro na koscielny festyn.

Probowalem sobie przypomniec, czy mialem jeszcze cos im powiedziec albo o cos zapytac.

— T.J., wspominales o poslizgu przy powrotnym skoku.

— A tak. Warder! — krzyknal w strone konsoli, gdzie techniczka wsciekle walila w klawisze. — Juz pani obliczyla poslizg?

— Przeciez probuje…

— Wiem, wiem, probuje pani wyciagnac Carruthersa.

— Nie — odparla — probuje przeniesc Fincha.

— To moze zaczekac — oswiadczyl TJ. — Potrzebuje poslizgu przy powrotnym skoku Neda.

— Dobrze! — warknela, blyskajac setka serafinowych oczu. Stukala w klawisze przez pol minuty. — Trzy godziny, osiem minut.

— Trzy godziny! — wykrzyknalem.

— Lepiej niz przy ostatnim skoku Verity — powiedzial pan Dunworthy. — Ona miala dwa dni.

TJ. rozlozyl rece i wzruszyl ramionami.

— Tego nie bylo w zadnym symie. Cos mi przyszlo do glowy.

— Jaki dzisiaj dzien?

— Piatek — odpowiedzial T.J.

— Zostalo dziewiec dni do konsekracji — dodal w zamysleniu pan Dunworthy. — Piatego listopada.

— Dziewiec dni! — powtorzylem. — Dobry Boze! I pewnie strusia noga biskupa jeszcze sie nie znalazla?

Pan Dunworthy pokrecil glowa.

— Sprawy nie wygladaja dobrze, co, chorazy Kleppermanie?

— Z jednym wyjatkiem — oznajmil T.J., podbiegl do komputera i stuknal w klawisze. — Zrobilem kilka scenariuszy bombardowania Berlina. — Ekrany pokazaly lekko zmieniony desen szarych smug. — Samolot zabladzil, trafienie samolotu, trafienie pilota, nawet eliminacja samolotu razem z pilotem, i nic z tego nie wplynelo na wynik. Londyn wciaz zostaje zbombardowany.

— Tez mi dobra nowina — rzucil kwasno pan Dunworthy.

— No, zawsze to cos — powiedzialem, chociaz sam w to nie wierzylem.

Siec zamigotala i pojawil sie Finch. Zaczekal, az Warder podniesie zaslony, a potem ruszyl prosto do pana Dunworthy’ego i oznajmil.

— Mam wspaniale nowiny dotyczace… — Urwal i spojrzal na mnie. Zaczekam w panskim gabinecie, sir — powiedzial i wyszedl pospiesznie.

— Chce wiedziec, co knuje Finch — zazadalem. — Czy pan go wyslal, zeby utopil Ksiezniczke Ardzumand?

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату