— Utopil…? — powtorzyl T.J. i parsknal smiechem.

— Tak czy nie? — warknalem. — I prosze nie mowic, ze nie wolno panu powiedziec.

— Naprawde nie mozemy ci powiedziec, na czym polega misja Fincha — odparl pan Dunworthy — ale zapewniam cie, ze Ksiezniczce Ardzumand nic nie grozi i ze uciesza cie rezultaty tej misji.

— Jesli Henry wraca — rzucila opryskliwie Warder od konsoli — musze go wyslac teraz, zeby zaczac polgodzinne intermisje dla Carruthersa.

— Potrzebujemy informacji bieglej, jak tylko pan ja otrzyma — powiedzialem do pana Dunworthy’ego. — Sprobuje przeskoczyc dzisiaj wieczorem albo jutro.

Pan Dunworthy kiwnal glowa.

— Nie moge marnowac calego dnia — syknela Warder. — Probuje…

— Juz dobrze — rzucilem i podszedlem do sieci.

— Na ktora pana odeslac? — zapytala Warder. — Piec minut po przejsciu?

Nadzieja nagle rozkwitla we mnie niczym jedna z teczy Wordswortha.

— Moge wrocic wtedy, kiedy zechce?

— Przeciez to podroze w czasie — zirytowala sie Warder. — Nie moge marnowac calego…

— Wpol do piatej — powiedzialem. Przy odrobinie szczescia bede mial dwadziescia minut poslizgu i festyn dawno sie skonczy.

— Wpol do piatej? — oburzyla sie Warder. — Nikt nie bedzie pana szukac?

— Nie — zapewnilem. — Terence ucieszy sie, ze nie musi wracac do Jazdy na Kucyku.

Warder wzruszyla ramionami i zaczela nastawiac koordynaty. — Wejsc do sieci — rozkazala i uderzyla w klawisz SEND. Siec zamigotala. Poprawilem krawat i kapelusz, po czym dziarsko wkroczylem na festyn. Niebo wciaz bylo zachmurzone, wiec nie poznalem po sloncu, ktora godzina, a zegarek byl bezuzyteczny, tlum jednak wydawali sie przerzedzac. Na pewno bylo co najmniej wpol do czwartej. Podszedlem do straganu ze starociami, zeby zameldowac Verity, ze nie mam o czym meldowac.

Nie bylo jej. Stragan obslugiwaly Roza i Lilia Chattisbourne, ktore probowaly mi sprzedac srebrny mlotek do cukru.

— Ona jest w namiocie z herbata — powiedzialy, ale tam tez jej nie bylo.

Natomiast krecil sie tam Cyryl w zludnej nadziei, ze ktos upusci kanapke, i sprawial wrazenie, ze spedzil tam caly dzien. Kupilem mu jagodzianke, a sobie brukowca i filizanke herbaty, ktore zanioslem z powrotem do Ukrytego Skarbu.

— Cos szybko wrociles — stwierdzil Terence. — Mowilem, zebys sie nie spieszyl.

— Ktora godzina? — zapytalem i poczulem, ze ziemia usuwa mi sie spod nog. — Moj zegarek… stanal.

— „Bylo to najlepsze maslo” — zacytowal Terence. — Piec po dwunastej. Pewnie nie chcesz poprowadzic dla odmiany Jazdy na Kucyku? — zagadnal z nadzieja.

— Nie — powiedzialem.

Powedrowal smetnie w strone podjazdu, a ja popijalem herbate, pogryzalem brukowca i rozmyslalem o niesprawiedliwosci Losu.

To bylo bardzo dlugie popoludnie. Eglantyna, ktora wyzebrala od siostr nastepna pieciopensowke, spedzila wiekszosc dnia przykucnieta nad piaskiem, planujac swoja strategie.

— Mysle, ze w zadnym kwadracie nie ma Wielkiej Nagrody — oznajmila, kiedy zmarnowala dwupensowke na numer dwa.

— Jest — odparlem. — Sam ja wlozylem, czy mi wierzysz, czy nie.

— Ja panu wierze — powiedziala. — Wielebny Arbitage widzial, jak pan to robil. Ale moze ktos sie zakradl i zabral ja, kiedy nikt nie patrzyl.

— Ktos tu byl przez caly czas.

— Mogli sie zakrasc od tylu — wyjasnila. — Kiedy rozmawialismy.

Znowu przykucnela, a ja wrocilem do brukowca, ktory byl nawet twardszy niz brukowiec na Modlitwie za Sluzbe RAF i Wencie Wypiekow, i rozmyslalem o strusiej nodze biskupa.

Czy ktos ja wyniosl od tylu, kiedy nikt nie patrzyl? Twierdzilem ze nikt sie na nia nie polaszczy, ale spojrzcie tylko, jakie rzeczy ludzie kupuja na kiermaszach staroci. Moze jednak jakis szabrownik wygrzebal ja z gruzow. A moze Verity miala racje i zabrano ja z katedry jeszcze przed nalotem. Albo byla w katedrze podczas nalotu, albo jej nie bylo, rozmyslalem patrzac na kwadraty piasku. To jedyne dwie mozliwosci. I w obu przypadkach musiala gdzies byc. Ale gdzie? Pod numerem osiemnastym? Dwudziestym piatym?

O wpol do drugiej wikary przyszedl mnie zastapic, zebym mogl „zjesc porzadny lunch” i „obejrzec festyn”. Rzeczony „porzadny lunch” skladal sie z kanapki z pasta rybna, ktorej polowe oddalem Cyrylowi, oraz nastepnej filizanki herbaty. Potem zrobilem obchod straganow. Wygralem czerwony szklany pierscionek w stawie wedkarskim, kupilem pikowany kapturek na imbryczek do herbaty, pachnidelko zrobione z pomaranczy naszpikowanej gozdzikami, porcelanowego krokodyla i sloik galaretki z cielecych nozek, powiedzialem Verity, ze nie poznalem daty ani nazwiska pana C, i wrocilem do Ukrytego Skarbu. Kiedy Eglantyna nie patrzyla, zakopalem krokodyla pod numerem dziewiatym.

Popoludnie wloklo sie powoli. Ludzie wybierali cztery, szesnascie, dwadziescia jeden i dwadziescia dziewiec, i nawet odnaleziono dwa szylingi. Eglantyna wydala reszte pieniedzy na prozno i odeszla naburmuszona. W pewnej chwili zjawil sie Baine z Ksiezniczka Ardzumand i wepchnal mi ja w ramiona.

— Moglby pan jej popilnowac, panie Henry? — poprosil. — Pani Mering zyczy sobie, zebym poprowadzil kokosowe rzutki, a obawiam sie ze Ksiezniczki Ardzumand nie mozna zostawic samej nawet na chwile — zakonczyl, mierzac ja surowym spojrzeniem.

— Znowu ten perlowy ryunkin? — zapytalem.

— Tak, sir.

Wielka skrzynia z piaskiem rowniez nie wydawala sie najlepszym miejscem dla kota.

— Czemu nie mozesz przespac calego dnia na wystawie robotek, ten cetkowany kot na kiermaszu staroci Narodzenia Maryi Dziewicy? — zapytalem ja.

— Moue — odpowiedziala i potarla nosem o moja dlon.

Poglaskalem ja, myslac, jaka szkoda, ze nie utonela i nie osiagnela nieistotnosci, zeby siec zamknela sie przede mna, kiedy probowalem zwrocic, i zebym mogl ja zatrzymac.

Oczywiscie tak naprawde nie moglbym jej zatrzymac. Porwalby ja jakis miliarder, a jeden kot nie zastapi calego wymarlego gatunku, nawet przez klonowanie. A jednak, rozmyslalem drapiac ja za uszami ona jest bardzo milym kotem. Oczywiscie nie liczac perlowego ryunkina. I niebieskiego klenia profesora Peddicka.

Finch nadszedl w pospiechu. Rozejrzal sie szybko, nachylil sie do mnie i szepnal:

— Mam wiadomosc od pana Dunworthy’ego. Polecil panu przekazac, ze rozmawial z biegla sadowa, ktora odcyfrowala date wycieczki do Coventry. Powiedzial…

— Mamusia mowi, zeby pan pozwolil mi jeszcze na trzy proby — odezwala sie Eglantyna, pojawiwszy sie znikad — a ona zaplaci panu piec pensow, jak festyn sie skonczy.

Finch zerknal nerwowo na Eglantyne.

— Czy mozemy gdzies porozmawiac prywatnie, sir? — zapytal.

— Eglantyno — zaczalem. — Chcialabys poprowadzic Ukryty Skarb przez kilka minut?

Pokrecila glowa.

— Chce kopac. Osobie prowadzacej nie wolno wygrywac nagrod. Chce numer dwa.

— Przepraszam — powiedzialem. — Ten dzentelmen byl przed toba. Panie Finch, ktory kwadrat pan wybiera?

— Kwadrat? — powtorzyl Finch.

— Kwadrat do kopania. — Wskazalem piaskownice. — Poniewaz jest trzydziesci kwadratow, wiekszosc ludzi wybiera date. Jesli to jeden z numerow — dodalem, przypomniawszy sobie, ze miesiac moze miec trzydziesci jeden dni. — Czy ma pan jakas konkretna date na mysli panie Finch?

— Och — polapal sie Finch. — Data. Chcialbym kwadrat numer…

— On nie zaplacil — przerwala Eglantyna. — Najpierw musi pan zaplacic dwupensowke, zeby kopac.

Finch pogrzebal w kieszeniach.

— Obawiam sie, ze nie mam…

— Kamerdynerzy moga sprobowac za darmo — oswiadczylem.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату