— Poczulam cos — oznajmila Verity i sklamala, poniewaz Ksiezniczka Ardzumand ocierala sie o moje nogi.
— Ja tez cos poczulem — odezwal sie po chwili wielebny Arbitage — Jakby zimny powiew.
— Och! — zawolala Tossie. — Teraz to poczulam.
— Czy jest tutaj duch? — zapytala madame Iritosky, a ja pochylilem sie do przodu i unioslem nadgarstki.
Zdumiewajace, ale stol naprawde sie poruszyl. Tylko odrobine, wystarczajaco jednak, zeby Tossie i pani Mering wydaly swoje okrzyczki, a Terence zawolal:
— A niech mnie!
— Jesli jestes tutaj, duchu — podjela madame Iritosky lekko zirytowanym tonem — przemow do nas. Stuknij raz na tak, dwa razy na nie — Czy jestes zyczliwym duchem?
Wstrzymalem oddech.
„Klik”, stuknelo pudelko na fiolki w cukrze i przywrocilo mi wiare w powiesci kryminalne.
— Czy jestes Gicziwata? — zapytala madame Iritosky.
— To jej duch przewodni — wyjasnila pani Mering. — Wodz czerwonych Indian.
Klik, klik.
— Czy jestes tym duchem, ktorego widzialam zeszlej nocy? — zapytala pani Mering.
Klik.
— Wiedzialam — wykrzyknela pani Mering.
— Kim jestes? — zapytala madame Iritosky. Zapadla cisza.
— On chce, zebysmy uzyli alfabetu — podpowiedziala Verity i nawet w ciemnosciach poczulem, jak madame Iritosky piorunuje ja wzrokiem.
— Czy chcesz komunikowac sie za pomoca alfabetu? — zapytala z przejeciem pani Mering.
Klik. A potem drugie stukniecie, troche inne, jakby ktos strzelil palcami.
— Nie chcesz sie komunikowac przez alfabet? — zmieszala sie pali Mering.
Klik i bolesny kopniak w kostke.
— Chce — powiedzialem pospiesznie. — A, B, C…
Klik.
— C — zawolala Tossie. — O, madame Iritosky, pani mnie ostrzegla Przed C.
— Co dalej? — zapytala pani Mering. — Prosze kontynuowac, panie Henry.
O nie, dopoki pewna stopa operowala swobodnie. Zsunalem sie do przodu w krzesle, wyciagnalem lewa noge, az dotknela spodnicy madame Iritosky, i mocno przycisnalem stope do jej stopy.
— ABCDEFGHIJK — powiedzialem szybko, blokujac jej stope LMNO…
Klik.
Cofnela noge, a ja w pierwszej chwili mialem ochote przytrzymac ja za kolano. Za pozno.
— ABCD — zaczela pani Mering i znowu rozleglo sie stukniecie.
— C-O-D? — zdziwila sie pani Mering.
— Cod, coda, cody — zastanawial sie na glos wielebny Arbitage. — Czy jestes duchem Buffalo Billa Cody?
— Nie! — krzyknalem, zanim ktos zdazyl wystukac odpowiedz. — Juz wiem! To litera G, nie C. C i G wygladaja prawie tak samo — ciagnalem w nadziei, ze nikt nie zauwazy, ze litery byly recytowane, nie pisane, i wcale nie sasiaduja ze soba w alfabecie. — G-O-D. Ona probuje przeliterowac „Godiva”. Czy jestes duchem lady Godivy?
Bardzo stanowczy „klik” i znowu zawrocilismy na wlasciwy kurs.
— Lady Godiva? — powtorzyla niepewnie pani Mering. Tossie zapytala:
— Czy to ona przejechala na koniu przez miasto bez…
— Tocelyn! — skarcila corke pani Mering.
— Lady Godiva byla swieta kobieta — oznajmila Verity. — Tylko dobro poddanych lezalo jej na sercu. Na pewno chce przekazac bardzo wazna wiadomosc.
— Tak — potwierdzilem i mocno przycisnalem noge madame Iritosky. — Co pragniesz nam powiedziec, lady Godivo? ABC…
Klik.
Ponownie wyklepalem alfabet w takim tempie, zeby madame Iritosky nie zdazyla stuknac. — ABCDEFG…
Dotarlem az do H. Rozlegl sie ostry trzask, jakby ktos gniewnie strzelil palcami. Zignorowalem to i probowalem dociagnac do O, ale bez powodzenia.
— H — powiedziala pani Mering. — CH.
— Duzo slow zaczyna sie od CH — zauwazyl Terence.
— Moze ona chce powiedziec: „Chodz”? — podsunela Tossie.
— Tak, oczywiscie — zgodzila sie pani Mering. — Ale dokad mamy pojsc? ABC… — Verity stuknela, chociaz moim zdaniem niepotrzebnie sie fatygowala. Nigdy nie dojedziemy do „O”, nie mowiac juz o „V”. A… — zaczela pani Mering.
Mocno nadepnalem na noge madame Iritosky, ale spoznilem sie Trzask. Tym razem w trzasnieciu dzwieczala niewatpliwa furia. Zabrzmialo tak, jakby madame Iritosky zlamala sobie palec.
— ABCDEFGHIJKLMNOPR… — recytowala pani Mering. Verity nie dawala znaku zycia.
Trzask.
— R — oswiadczyla madame Iritosky. — Ardzumand. Duchy probuja przekazac nam wiadomosc o kotce panny Mering. — Nagle zmienila glos. — Przynosze wam wiesci o Ksiezniczce Ardzumand — wymowila chrapliwym basem. — Ona jest z nami na Tamtym Swiecie…
— Ksiezniczka Ardzumand? Na tamtym swiecie? — zawolala Tossie. — Niemozliwe! Przeciez ona…
— Nie smuc sie, ze odeszla. Ona jest tam szczesliwa. Ksiezniczka Ardzumand wybrala wlasnie te chwile, zeby wskoczyc na stol i smiertelnie nas wystraszyc. Tossie wydala okrzyczek.
— O, Ksiezniczko Ardzumand! — zawolala z radoscia. — Wiedzialam, ze nie odeszlas. Dlaczego duchy tak powiedzialy, madame Iritosky?
Nie czekalem, az madame wymysli odpowiedz.
— Wiadomosc wcale nie zaczynala sie od „A”, tylko od „C”. C-A… co chcesz nam powiedziec, duchu? — i wyklepalem alfabet najszybciej, jak potrafilem. — ABCDEFGHIJKLMNOPRSTUV…
Verity stuknela, a Tossie zapytala:
— C-A-V? Co to znaczy?
—
— Coventry — rzucila pani Mering, a ja chcialem ja ucalowac. — Duchu, czy zadasz, zebysmy pojechali do Coventry?
Energiczny klik.
— Gdzie w Coventry? — zapytalem, naparlem calym ciezarem na but madame Iritosky i ruszylem z kopyta przez alfabet.
Verity rozsadnie postanowila nie literowac „swietego”. Stuknela na M, I oraz C, a poniewaz nie wiedzialem, jak dlugo zdolam utrzymac w ryzach madame Iritosky, powiedzialem:
— Swiety Michal.
Rozlegl sie potwierdzajacy klik.
— Czy zadasz, zebysmy odwiedzili kosciol swietego Michala? Kolejny klik, po ktorym cofnalem stope.
— Kosciol swietego Michala — powtorzyla pani Mering. — O, madame Iritosky, musimy tam pojechac z samego rana…
— Cisza — oglosila madame Iritosky. — Wyczuwam tutaj zlosliwego ducha.
Gwaltownie siegnalem stopa do jej stopy.
— Czy jestes zlym duchem? — zapytala. Trzask.
Czekalem, zeby Verity stuknela powtornie, ale uslyszalem tylko goraczkowe szelesty. Widocznie przesunela pudelko na fiolki w cukrze z powrotem nad kolano.
— Czy kieruje toba niedowiarek? — ciagnela madame Iritosky. Trzask.
— Baine, zapalcie swiatlo — rozkazala madame. — Ktos tutaj stuka kto nie jest duchem.