Gordon nieustannie spogladal miedzy drzewa, zastanawiajac sie, gdzie kryja sie obserwatorzy. Niewatpliwie obie strony byly nimi zainteresowane i posuwajaca sie naprzod grupe od razu zauwazono. Niekiedy Gordon dostrzegal przelotnie na pewnej wysokosci jakies poruszenie badz blysk czegos, co moglo byc szklami lornetki. Tropiciele byli jednak dobrzy. Bez porownania lepsi niz ktokolwiek w Armii Willamette — z wyjatkiem, byc moze, Philipa Bokuto.
To, co dzialo sie na poludniu, nie przywodzilo na mysl wojny prowadzonej przez armie, gdzie licza sie oblezenia i manewry strategiczne. Przypominalo raczej bitwy toczone przez Indian… gdzie szybkie, krwawe ataki przynosily zwyciestwo mierzone liczba zdobytych skalpow.
Surwiwalisci byli specjalistami od tego rodzaju podstepnej, ukradkowej walki. Nie przyzwyczajeni do podobnego terroru mieszkancy Willamette stanowili dla nich idealne ofiary.
Tutaj jednak farmerom udalo sie ich powstrzymac. Nie potrafilby zrecenzowac ich taktyki, pozwolil wiec, by wiekszosc pytan zadawal Bokuto. Gordon wiedzial, ze sa to umiejetnosci, na ktorych opanowanie potrzeba calego zycia. A on przybyl tutaj tylko w jednym celu — nie aby uczyc sie, lecz aby przekonywac.
Gdy wspinali sie starym szlakiem wiodacym na gore Sugarloaf, na dole rozciagal sie wspanialy widok na laczace sie ze soba odnogi rzeki Coquille. Pokryte sniegiem sosnowe lasy wygladaly tak, jak musialy wygladac przed przybyciem czlowieka, calkiem jakby groza ostatnich siedemnastu zim byla sprawa istotna jedynie dla efemerycznych stworzen, a nie dla cierpliwej ziemi.
— Czasem te sukinsyny probuja sie do nas zakrasc w wielkich czolnach — wyjasnial Cal Lewis. — Poludniowa odnoga dociera tu niemal prosto z okolic Rogue, a w chwili, gdy laczy sie ze srodkowa, nurt staje sie bardzo wartki.
Mlody mezczyzna usmiechnal sie.
— Ale George zawsze skads wie, co kombinuja. Zawsze jest gotowy na ich przybycie.
Znowu to samo. Pelne szacunku, a nawet czci przywiazanie, zawsze gdy byla mowa o wodzu mieszkancow doliny Camas. Czy ten facet jadl gwozdzie na sniadanie? Albo razil wrogow blyskawicami? Wysluchawszy tylu opowiesci, Gordon byl gotow uwierzyc we wszystko, co dotyczylo George’a Powhatana.
Nagle Bokuto wysunal nos, a jego szerokie nozdrza rozszerzyly sie jeszcze bardziej. Byly komandos sciagnal nagle wodze, przezornie powstrzymujac Gordona ramieniem. Uniosl blyskawicznym ruchem pistolet maszynowy.
— Co sie stalo, Phil?
Gordon zdjal karabin, przygladajac sie zadrzewionym stokom. Konie tanczyly i parskaly, wyczuwajac podniecenie jezdzcow.
— To… — Bokuto zaczal wachac. Zmruzyl oczy z niedowierzaniem. — Czuje niedzwiedzie sadlo!
Cal Lewis spojrzal na rosnace przy drodze drzewa i usmiechnal sie. Tuz nad nimi rozlegl sie basowy, gardlowy smiech.
— Swietnie, chlopie! Ale ty masz czule zmysly!
Gdy Gordon i pozostali popatrzyli w tamta strone, miedzy daglezjami poruszyla sie wielka, skryta w cieniu postac rysujaca sie na tle popoludniowego slonca. Gordona przeszyl przelotny dreszcz. Jakas czastka jego jazni zastanawiala sie przez krotka chwile, czy to w ogole jest czlowiek czy tez byc moze legendarny sasquatch-bigfoot z polnocnego zachodu.
Nagle postac ruszyla naprzod i okazalo sie, ze to mezczyzna w srednim wieku o szorstkiej twarzy, ktorego siegajace ramion, posiwiale wlosy podtrzymywala zdobiona paciorkami opaska. Recznie tkana koszula z krotkimi rekawami wystawiala na dzialanie powietrza grube niczym uda ramiona, lecz mezczyznie zimno najwyrazniej nie przeszkadzalo.
— Jestem George Powhatan — powiedzial z usmiechem. — Panowie, witajcie na gorze Sugarloaf.
Gordon przelknal sline. Co takiego bylo w glosie tego czlowieka, ze harmonizowalo to z jego wygladem? Swiadczylo o sile tak niewymuszonej, ze niepotrzebne byly zadne przechwalki ani popisy. Powhatan rozlozyl ramiona. — Chodz na gore, ty z czulym nosem. I reszta, z waszymi eleganckimi mundurkami! Poczuliscie zapach niedzwiedziego sadla? No to chodzcie do mojej domowej stacji meteorologicznej! Zobaczycie, jaki jest z niego pozytek.
Goscie odprezyli sie i schowali bron, uspokojeni jego swobodnym smiechem. “To nie sasquatch — powiedzial sobie Gordon. Po prostu serdeczny goral. Nic wiecej”.
Poklepal swego plochliwego konia z polnocy i powiedzial sobie, ze jego wlasna reakcje z pewnoscia wywolala jedynie won wytapianego z niedzwiedzia tluszczu.
8
Senior gory Sugarloaf uzywal slojow niedzwiedziego sadla do przepowiadania pogody. Udoskonalil tradycyjna metode droga skrupulatnego, naukowego prowadzenia zapiskow. Hodowal krowy z mysla o lepszym mleku, a owce z mysla o lepszej welnie. Jego ogrzewane biogennym metanem cieplarnie przez caly rok, nawet podczas najsurowszych zim, produkowaly swieze jarzyny.
Ze szczegolna satysfakcja zademonstrowal im swoj browar, w czterech okregach slynacy z najlepszego piwa.
Sciany wielkiej sali w centrum jego rezydencji zdobily pieknie utkane draperie i demonstrowane z duma prace dzieci. Gordon spodziewal sie, ze zobaczy bron i trofea wojenne, lecz nigdzie nic takiego nie bylo widac. W gruncie rzeczy, gdy przeszlo sie za wysoka palisade i zasieki, niemal nic nie przypominalo o dlugotrwalej wojnie.
Pierwszego dnia Powhatan nie chcial rozmawiac o interesach. Caly czas poswiecil na oprowadzanie gosci i nadzorowanie przygotowan do uczty, jaka mial wydac na ich czesc. Poznym popoludniem, gdy pokazano im pokoje, w ktorych mieli sie zatrzymac, ich gospodarz zniknal.
— Chyba widzialem, jak szedl na zachod — odparl Philip Bokuto na pytanie Gordona. — W strone tego urwiska.
Gordon podziekowal mu i ruszyl we wskazanym kierunku zwirowana sciezka miedzy drzewami. Przez dlugie godziny Powhatan zrecznie unikal wszelkiej powaznej dyskusji, zawsze odwracal uwage gosci, pokazywal im cos nowego albo zagadywal, cytujac jakas ludowa madrosc, ktorych zasob posiadal nie wyczerpany.
W nocy moglo ich czekac to samo w jeszcze wiekszej ilosci, jako ze na spotkanie z nimi przybylo bardzo wielu ludzi. Moze w ogole nie beda mieli okazji porozmawiac o waznych sprawach.
Oczywiscie wiedzial, ze nie powinien byc tak niecierpliwy, ale nie mial ochoty na spotkanie z nowymi ludzmi. Chcial porozmawiac sam na sam z George’em Powhatanem.
Znalazl go siedzacego z twarza zwrocona ku krawedzi stromego urwiska. Daleko w dole szumialy wody zlewajacych sie ze soba odnog Coquille. Na zachodzie szczyty Gor Nadbrzeznych blyszczaly w fioletowej mgielce, ktora ciemniala szybko, przechodzac w pomaranczowy i ochrowy zachod slonca. Wiecznie obecne chmury plonely setka jesiennych odcieni.
George Powhatan siedzial w pozycji zazen na zwyklej trzcinowej macie. Jego zwrocone ku gorze dlonie spoczywaly na kolanach. Gordon widywal niekiedy przed wojna podobny wyraz twarzy. Nazywal go, z braku lepszego okreslenia, “usmiechem Buddy”.
“A niech mnie… — pomyslal. Ostatni neohippis. Kto by w to uwierzyl?”
Pozbawiona rekawow bluza gorala odslaniala wyblakly, niebieski tatuaz na grubym ramieniu — potezna piesc z wysunietym nieco jednym palcem, na ktorym przycupnal delikatnie golabek. Pod spodem widnialo jedno doskonale czytelne slowo: POWIETRZNY.
To zestawienie nie zaskoczylo wlasciwie Gordona, podobnie jak spokojny wyraz twarzy Powhatana. Z jakiegos powodu wydawalo sie na miejscu.
Wiedzial, ze uprzejmosc nie wymaga, by sie oddalil, lecz by nie przeszkadzal siedzacemu. Najciszej, jak potrafil, uprzatnal miejsce odlegle o kilka stop na prawo od wodza . i usiadl na ziemi, patrzac w te sama co on strone. Nawet nie probowal przyjac pozycji lotosu. Nie cwiczyl tego od chwili, gdy skonczyl siedemnascie lat. Usiadl jednak z wyprostowanymi plecami i sprobowal oczyscic swoj umysl. W oddali, tam gdzie bylo morze, kolory migotaly i zmienialy sie.
W pierwszej chwili mogl myslec jedynie o tym, jak jest zesztywnialy. Jak obolaly od konnej jazdy i spania