Nie panuje nad soba, pomyslal Owen. Zamknal oczy i pocalowal ja jeszcze raz.
Jego jezyk wsunal sie miedzy jej wargi i zaczal igrac z jej jezykiem. Ona schwycila jego dolna warge zebami i wessala ja. A potem zawahala sie i zmieszana odwrocila sie od niego.
– Nie – powiedzial rozkazujaco. – Pocaluj mnie.
– Ajezeli ona nas zobaczy?
Owen uciszyl ja, zauwazywszy, ze protestuje bez wielkiego przekonania. Wygladalo na to, ze ryzyko, iz zostana przylapani, podnieca ja.
Jego dlonie przesunely sie na jej bluzke. Ona zadrzala, kiedy oderwany guzik upadl na ziemie, ale nie stawiala juz oporu. Bluzka rozchylila sie i jego dlonie zaczely gladzic jej obnazone piersi.
– Czy…? – zaczela, ale on znowu ja pocalowal i wzial koniuszek jej piersi miedzy kciuk a maly palec. Druga reka objal ja z tylu i przyciagnal do siebie.
Podniosl wysoko jej spodnice i zatknal jej rabek za pasek, odslaniajac biala skore. Uniosla biodra, ale on pogladzil tylko jej obcisle jedwabne majteczki i nie dotknal ich wiecej. Wzial ja natomiast za reke, rozpial sobie spodnie, wyciagnal czlonek i zamknal jej dlon na nim, mowiac jej po cichu, jak ma go gladzic. Mocno, bardzo mocno, prawie do bolu. Kiedy na chwile przestala, rozkazal: – Mocniej!
Usluchala.
W chwile pozniej powstrzymal ja. Chwycil ja gwaltownie za ramiona i obrocil tak, ze lezala na brzuchu, plecami do niego. Polozyl jej reke na glowie, popchnal ja lekko do przodu, a potem zdjal jej majtki. Przytrzymujac obiema rekami jej biodra, wszedl w nia i natychmiast stracil resztke panowania nad soba. Przycisnal sie do niej. Ujal jej piersi w rece i przyciagnal ja mocniej do siebie. Z jej ust wydobywal sie urywany oddech. Owen przysunal usta do jej szyi i ugryzl ja w kark. Poczul smak potu i perfum. A ona, wijac sie i pojekujac, przycisnela sie do niego.
Jej jek przyspieszyl wytrysk. A potem on sie z niej wyslizgnal, pozostawiajac na wewnetrznej stronie jej uda lsniacy slad. Przycisnal ja calym ciezarem ciala, oddychajac ciezko.
Wtedy zauwazyl ruch i uswiadomil sobie, ze ona przez caly czas sie glaszcze. Jego rece przesunely sie znowu na jej piersi, pieszczac je mocno. W kilka chwil pozniej poczul, ze jej nogi napinaja sie, i uslyszal, ze ona wypowiada jego imie, podczas gdy jej cialem jeszcze raz wstrzasa silny dreszcz. Przez chwile trwala w bezruchu, a nastepnie wysunela sie spod niego i przewrocila sie na plecy. Lezala na plecach, a on kleczal obok niej.
Dzielilo ich kilka cali. Nie dotykali sie.
Owen pochylil sie nad nia i zlozyl na jej policzku braterski pocalunek. Milczal, jak gdyby slowa nie mialy tu racji bytu, jak gdyby slowa mogly zdradzic te tajemnice. Ona scisnela go za reke.
A potem Owen podniosl swoja lopate i odszedl, pozostawiajac zone lezaca jak studentka na schadzce tuz nad jeziorem, na rowniutko ulozonych workach z piaskiem.
Lis Atcheson popatrzyla na ciemne chmury nad glowa, a potem rzucila okiem w strone domu, chcac sprawdzic, czy Portia nie byla przypadkiem swiadkiem tej sceny.
Woda obmywala kamienie znajdujace sie o kilka stop od glowy Lis. Jej poziom podniosl sie, mimo to jednak robila wrazenie spokojnej.
Lis.odetchnela gleboko kilka razy i zamknela na chwile oczy. Co, na milosc boska, bylo tego przyczyna? – zastanowila sie. Owen mial wiekszy temperament od niej, to prawda, ale miewal tez humory i tracil ochote na seks, zawsze gdy byl zly albo czyms przejety. Od jakichs trzech czy czterech tygodni nie zblizal sie do niej w lozku.
A kiedy to ostatnio kochali sie poza lozkiem? W kuchni, w dzipie, na dworze? Nie mogla sobie przypomniec. Od tego czasu uplynely cale miesiace. Wiele miesiecy.
Owen podszedl do niej dziesiec minut temu z nareczem workow plociennych. Stala tylem do niego, pochylona i z wysilkiem wciagala na tame powodziowa worek z piaskiem. I w tym momencie uslyszala, ze worki spadaja na ziemie, i poczula jego rece na swoich biodrach.
– Owen, co ty robisz?
Rozesmiala sie i uswiadomila sobie, ze on przyciaga ja do siebie. Mial juz wzwod.
– Nie. Nie mamy na to czasu. Boze, Portia okleja okna na gorze! Moze w kazdej chwili wyjrzec!
Nic nie mowiac, ujal jej piersi w dlonie i pocalowal ja w kark. Pocalunek byl goracy.
– Owen, nie! Odwrocila sie do niego. Powiedzial tylko: – Csss.
A potem jego rece przesunely sie powoli pod jej spodnice.
– Owen, zwariowales? Nie teraz.
– Tak – powiedzial. – Teraz.
I wzial ja na dodatek od tylu. Przewaznie nie lubil tej pozycji. Wolal brac ja, kiedy lezala na plecach, bezradna, i lubil obserwowac wtedy jej twarz.
Co w niego wstapilo?
Moze za tymi chmurami kryje sie ksiezyc w pelni? Moze to…
Woda uderzala o brzeg w rytm bluesa…te kowbojskie buty.
Lis spojrzala na zolte okna domu, okna, z ktorych mozna ja bylo zobaczyc bez trudu, chociaz niezbyt wyraznie. Czy Portia widziala?
A co, jezeli tak? – zastanowila sie Lis. A niech tam. Owen jest w koncu moim mezem.
Lis zaniknela oczy i ze zdziwieniem zauwazyla, ze chce jej sie spac. Tak, chcialo jej sie spac, mimo ze w jej krwiobiegu wciaz krazyla adrenalina i mimo ze w jej glowie tlukla sie mysl, ze trzeba jak najszybciej skonczyc ukladanie workow z piaskiem. To po prostu cud. O Boze – zapomniec o powodzi i o orgazmach na wolnym powietrzu… Chyba zasypiam.
Lis Atcheson cierpiala na bezsennosc. Potrafila nie zmruzyc oka przez cale dwadziescia cztery godziny. A czasami nawet przez trzydziesci, trzydziesci szesc godzin. Ta choroba meczyla ja od lat, ale nasilila sie bardzo niedlugo po tym zdarzeniu w Indian Leap, zdarzeniu, ktore mialo miejsce w maju zeszlego roku. Zwykle po jakichs dwudziestu minutach od zasniecia zaczynaly jej sie snic koszmary – czarne jaskinie, krew, martwe oczy, oczy blagajace o litosc, oczy pelne zycia i okrucienstwa… I budzila sie przerazona.
W koncu jednak, po pewnym czasie, jej serce przestawalo mocno bic, a pot na skroniach i szyi wyparowywal. I lezala tak w lozku, calkiem rozbudzona, coraz bardziej zmeczona i nekana halucynacjami. Lezala tak, a godziny plynely jedna za druga. Lezala i patrzyla na niebiesko-zielone, zmieniajace sie cyfry. Te cyfry zaczynaly nabierac jakichs dziwnych znaczen. Cyfry oznaczajace pierwsza trzydziesci dziewiec wydawaly sie nieprawdziwe; te, ktore oznaczaly druga piecdziesiat osiem, dzialaly kojaco, a czwarta czterdziesci piec to byla barykada, ktora ona musiala przekroczyc we snie, jezeli nie chciala przegrac bitwy toczonej tej nocy.
Wiedziala rozne rzeczy na temat snu. Einstein potrzebowal dziesieciu godzin snu na dobe, Napoleon tylko pieciu. Rekord niespania pobil pewien Kalifornijczyk, ktory czuwal przez 453 godziny. Przecietny czlowiek spi od siedmiu i pol do osmiu godzin na dobe, kot-samiec szesnascie. Istnieje pewna smiertelna odmiana bezsennosci, pewien rodzaj choroby, ktora niszczy wzgorzowa czesc mozgu. Lis miala dokladnie dwadziescia dwie ksiazki traktujace o zaburzeniach snu i bezsennosci. Czasami, zamiast liczyc owce, wyliczala tytuly tych ksiazek.
– Moze pani radzic sobie z koszmarami – powiedzial jej lekarz – mowiac sobie, ze to tylko sny. Niech pani sobie powtarza: „To tylko sny, one nie moga mi zaszkodzic. To tylko sny, one nie moga mi zaszkodzic'.
Probowala tak robic, ale ta mantra, na ktorej lamala sobie jezyk, oslabiala ja jeszcze bardziej.
A jednak dzisiaj Lis Atcheson – lezac na dworze z obnazonymi piersiami i podciagnieta spodnica – poczula, ze szybko zapada w sen. Byla coraz bardziej odprezona. Patrzyla sennymi oczami na cieplarnie i na swiatla w kolorze ultramaryny. Uslyszala, jak Owen ciska lopate na worek z piaskiem. I zobaczyla cien siostry w oknie sypialni.
Dziwne obrazy zaczely tanczyc przed oczami jej wyobrazni. Bylo to takie snienie na jawie. Lis widziala rozplywajace sie twarze ludzi, ktorzy zamieniali sie w cienie, kwiaty zmieniajace forme, jakies mgliste ksztalty.
Wyobrazila sobie ciemnoczerwona, krwistoczerwona wiktorianska roze John Armstrong i byl to ostatni obraz, jaki jej sie ukazal, zanim zapadla na dobre w sen.
W jakies dziesiec sekund pozniej trzasnela galazka. Trzask byl glosny jak wystrzal. Lis, ktora lezala z rekami zlozonymi na piersiach jak nagrobna figura jakiejs swietej, usiadla gwaltownie – calkiem rozbudzona.
Zaczela obciagac spodnice i zapinac szybko bluzke, wpatrujac sie rownoczesnie w sylwetke mezczyzny, ktory wyszedl spomiedzy swierkow kanadyjskich i zblizal sie do niej.
Skrecajac z podrzednej drogi na autostrade numer 236, zwiekszyl szybkosc do siedemdziesieciu mil na godzine. Leniwie chodzacy silnik jego fur-gonetki-chevroleta z 79 roku zaczal pracowac energiczniej. Trenton Heck