Kapitan popatrzyl w ciemnosc, zastanawiajac sie nad czyms. W koncu powiedzial:

– Sluchaj, Trenton. Powiedzialem ci, ze on nie jest niebezpieczny, jednak miej to pod reka – wskazal pistolet na biodrze Hecka. – Musze ci to powiedziec. Adler twierdzi, ze to byl wypadek, ale mozliwe jest, ze Hru-bek zaatakowal dwoch sanitariuszy. Jednemu zlamal reke jak wykalaczke. Facet by wykorkowal, gdyby nikt go nie znalazl.

– No wiec jak? On jest niebezpieczny czy nie? – zapytal Heck.

– Ja ci tylko mowie: uwazaj. Co to za bron?

– To moj stary P-38.

Heck poklepal olstro, przypominajac sobie dzien, w ktorym oddal swoja sluzbowa bron nie komu innemu, tylko Havershamowi. Nie mogl oderwac od niej wzroku, kiedy ja oddawal – juz bez magazynka. Odznaka i dowod tozsamosci poszly w slad za bronia. Mundur kupil za wlasne pieniadze, wiec pozwolili mu go zatrzymac, chociaz musial podpisac zobowiazanie, ze nigdy nie bedzie go nosil w miejscach publicznych. Kiedy je podpisywal, twarz mial czerwona ze wstydu i zlosci.

– Mozna jeszcze do tego kupic amunicje?

– To jest nic innego jak dziewieciomilimetrowe parabellum. Haversham wetknal glowe do furgonetki Hecka przez okno po stronie

pasazera i poglaskal psa. Pies siedzial zobojetnialy i znudzony, patrzac na siwe wlosy kapitana.

– No, Emil, zrob tak, zebysmy byli z ciebie dumni. Slyszysz? Zlap tego wariata. Dobry piesek, dobry. Dobry jest, nie? – zwrocil sie do Hecka.

ATrenton Heck, ktory odbieral porody szczeniakow i opiekowal sie nimi, ktory wysysal jad wezy z cial psow mysliwskich, ktory jezdzil do weterynarzy, rozwijajac predkosc dziewiecdziesieciu mil na godzine, kiedy psa dawalo sie uratowac, i ktory pakowal litosciwa kulke w leb tym psom, dla ktorych nie mozna bylo zrobic niczego innego, ten Trenton Heck, ktory mowil do psow tylko wtedy, kiedy trzeba bylo wydac im rozkaz, ten Trenton Heck kiwnal tylko kapitanowi glowa, usmiechajac sie chytrze.

– Lepiej teraz chodzmy. Zanim tropy ostygna.

Jak, u diabla, to sie stalo? – warknal Owen. – On jest wariatem! Nie wolno bylo dopuscic do jego ucieczki! Co, do cholery – zostawili mu otwarte drzwi?

– Nastapilo pewnego rodzaju nieporozumienie. Oni, no wie pan, tak jakos nie dopilnowali szczegolow.

Czlowiekiem, ktory obudzil Lis z krotkotrwalego snu, okazal sie Stanley Weber, wybrany zgodnie z obowiazujaca procedura szeryf miasteczka Ridgeton. Minal Lis, nie zauwazajac jej nawet, i poszedl z Portia do przepustu, przy ktorym pracowal Owen.

Wiesci, ktore przyniosl, okazaly sie bardziej niepokojace niz samo jego niespodziewane przybycie.

– Boze drogi, Stan – powiedziala Lis – to jest szpital dla chorych psychicznie niebezpiecznych dla otoczenia. Czy tam nie ma krat?

Przypomniala sobie dokladnie te gleboko osadzone oczy i twarz – okragla, o wesolkowatym wyrazie. I zolte zeby. I jego wrzask: Sic semper tyrannis… Lis-bone… Czesc, Lis-bone!

– To niewybaczalne!

Rozzloszczony Owen chodzil w te i z powrotem. Byl mezczyzna poteznej budowy, byl silny i mial temperament, ktory czasami przerazal nawet Lis. Szeryf, jakby chcac sie od niego odgrodzic, skrzyzowal rece na piersi i pochylil sie nieco do przodu.

– Kiedy to sie stalo? – pytal dalej Owen. – Czy oni wiedza, dokad on zmierza?

– Stalo sie to przed paroma godzinami. Dowiedzialem sie o tym dzieki lacznosci radiowej.

Szeryf wskazal swoj samochod, jakby probujac skierowac furie Owena na inny tor.

– Rozmawialem z Donem Havershamem. Z policji stanowej – dodal znaczaco. – To dobry policjant. Ma stopien kapitana.

– Aha, az kapitana.

Lis zlapala sie na tym, ze patrzy na stopy szeryfa. W ciezkich buciorach z ciemnej skory szeryf wygladal nie tyle na urzednika panstwowego, co na czlonka jednostki bojowej w akcji. Powial lekki wiatr, chlodzac skore Lis pod cienka bluzka. Lis spojrzala na liscie spadajace z galezi wysokiego klonu. Wydalo jej sie, ze te liscie szukaja schronienia przed nadciagajaca burza. Przeszedl ja dreszcz. Zorientowala sie, ze drzwi od kuchni sa uchylone. Zamknela je.

Uslyszala odglos krokow i spojrzala na drzwi prowadzace do salonu.

Portia przystanela w nich na chwile, a potem weszla do kuchni. Byla wciaz ubrana w swoje cienkie, seksowne szatki, a jej duze piersi prowokujaco podkreslal luzno splywajacy jedwabisty bialy material, z ktorego uszyta byla bluzka. Szeryf kiwnal w jej strone glowa, a ona usmiechnela sie obojetnie. Oczy szeryfa dwa razy zatrzymaly sie na jej piersiach. Portia miala w kieszeni spodnicy maly odtwarzacz, a w jednym uchu sluchawke. Z drugiej sluchawki, dyndajacej swobodnie, wydobywal sie cichy dzwiek rytmicznej muzyki.

– Hrubek uciekl ze szpitala – poinformowala siostre Lis.

– Niemozliwe.

Portia wyjela sluchawke z ucha i zalozyla ja sobie na szyje, tak jak to czynia lekarze ze stetoskopami. Dzwieki drazniacego rocka byly teraz glosniejsze. Wydobywaly sie z dwoch malych sluchawek.

– Moglabys to wylaczyc? – poprosila Lis, a Portia machinalnie spelnila jej prosbe.

Lis, Owen i Portia stali teraz na plytkach z terakoty tak zimnych jak betonowa terasa na zewnatrz – stali wszyscy z zalozonymi rekami i w jednym szeregu. Lis wydalo sie to idiotyczne. Zlamala wiec szereg i podeszla do zlewu, zeby napelnic czajnik woda.

– Napijesz sie kawy czy herbaty, Stan?

– Dziekuje, niczego. Oni twierdza, ze on sie blaka w okolicy. Uciekl w Stinson, o jakies dziesiec mil od szpitala.

To piecdziesiat mil na wschod od nas, pomyslala Lis. Bylo to jakies pocieszenie – jak bak pelen benzyny albo dwa banknoty dwudziestodolaro-we w kieszeni – niewielkie, ale jednak pocieszenie.

– Wiec wyglada na to, ze oddala sie od nas.

– No tak.

Lis przypomniala go sobie. Przypomniala sobie, jak sie ozywil, jak kajdanki na jego rekach i nogach zaczely brzeczec i jak on sam zaczal rozbierac wzrokiem publicznosc obecna na sali sadowej. A ja rozbieral z najwiek-.szym zapalem. „Lis-bone, Lis-bone…'

Wtedy, w czerwcu, Lis az krzyknela, slyszac jego smiech podobny do smiechu hieny. Teraz tez zachcialo jej sie krzyczec. Zacisnela zeby i odwrocila sie do kuchenki, zeby zrobic filizanke ziolowej herbaty. Owen wciaz gniewnie bombardowal szeryfa pytaniami. Ilu ludzi go szuka? Czy maja psy? Czy on ma przy sobie bron? Szeryf dzielnie zniosl ten krzyzowy ogien, a potem powiedzial:

– Prawde mowiac, to za duzo sie w tej sprawie nie robi. Rozeslano tylko informacje. Nie nadano im statusu prosby o pomoc w zlapaniu uciekiniera. Mnie sie zdaje, ze oni go juz dobrze podleczyli. Pewnie zastosowali kuracje wstrzasowa. No wiecie, te elektrowstrzasy. On sie po prostu tak wloczy i oni go na pewno zlapia…

Owen machnal reka i juz mial cos powiedziec. Przerwala mu jednak

Lis.

– Jezeli nikt sie tym nie martwi, to co ty tu robisz, Stan?

– No, ja przyszedlem sie dowiedziec, czy macie jeszcze ten list. Bo z niego moze da sie wywnioskowac, dokad on chce sie udac.

– List? – spytal Owen.

Ale Lis wiedziala doskonale, o jaki list chodzi. Pomyslala o nim w momencie, w ktorym zjawil sie szeryf, wymieniajac nazwe szpitala.

– Wiem, gdzie on jest – powiedziala i poszla po list.

6

Pani Lis-bone Atcheson!

Siedze w swoim Pokoju nie moge oddychac nic nie slysze. To niespraWIEdliwe, ze mnie tu TRZymaja, trzymaja mniE i nie daja zrObic, nijaK nie daja zrObic tego, co MUSZE ZROBIC. To JEST bardzo waznE. trzy-Maja

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату