– Wkrecil go? – rzucil gniewnie Adler. – Moj przyjacielu, mowiac o tej sprawie, musimy bardzo liczyc sie ze slowami. Mial pan na mysli, ze go „wkrecil'? Tak? No, niech sie pan zastanowi.
– Wlasciwie to ja nie wiem. Hrubek byl zawsze pod scislym nadzorem. Nie jest jasne, kto to zatwierdzil. W papierach nie ma szczegolowych informacji.
– Wiec moze tak naprawde Hrubek nie zostal tam „wkrecony'? – myslal glosno Adler. – Moze to jakis inny idiota popelnil blad.
Grimes zastanowil sie, czy ma te slowa potraktowac jako obrazliwe dla siebie.
Dyrektor szpitala oddychal powoli.
– Chwileczke… Kohler nie jest czlonkiem naszego personelu… Ma tutaj gabinet?
Grimesa zdziwilo, ze Adler tego nie wie.
– Tak, ma – powiedzial. – W ramach umowy z Framington. Udostepniamy co trzeba lekarzom leczacym poszczegolnych chorych.
– On nie jest takim lekarzem – warknal Adler.
– W pewnym sensie jest.
Pod nieobecnosc policjanta Grimes mial znacznie wiecej odwagi.
– Chce sie dowiedziec, co tu sie, do diabla, dzieje. Chce to wiedziec najpozniej za godzine. Ktory stazysta jest teraz na Oddziale E?
– Nie jestem pewien. Chyba…
– To niech sie pan dowie – warknal Adler. – Niech sie pan dowie, kto to taki, i kaze mu isc do domu. Niech sobie zrobi wolny wieczor.
– Aha. Zaraz. Ma isc do domu? Jest pan tego pewien?
– I niech mu pan powie, zeby z nikim nie rozmawial… Interesuje mnie ta kobieta… – Adler znalazl jakis kawalek papieru i podal go Gri-mesowi. – Czy Hrubek kiedys o niej mowil? Czy ktokolwiek kiedys o niej mowil?
Grimes przeczytal nazwisko.
– Pani Atcheson? Nie. Kim ona jest?
– Ona byla w Indian Leap. Podczas procesu zeznawala na niekorzysc Hrubeka. Twierdzi, ze dostala od niego list z pogrozkami. We wrzesniu, wtedy kiedy nasz milusinski bawil sie klockami w Gloucester. Szeryf mowi, ze jej maz uwaza, ze Hrubek ma zamiar na nia napasc.
– Ridgeton – zamyslil sie Grimes. – To jest czterdziesci mil na zachod stad. Nie, to zaden problem.
– Tak pan uwaza? – Adler spojrzal na mlodego lekarza zaczerwienionymi oczami. – To dobrze. Ulzylo mi. Ale prosze mi powiedziec dlaczego, cytuje: „to zaden problem'.
Grimes przelknal sline i powiedzial:
– Bo wiekszosc schizofrenikow nie jest w stanie samodzielnie przebyc trzech mil. Wiec nie ma co mowic o czterdziestu.
– Ach tak – powiedzial Adler tonem zdziwaczalego profesora Oxfor-du. – A na jakiej podstawie tak nisko go pan ocenia?
Grimes poddal sie. Zamilkl i zmierzwil sobie kedzierzawe wlosy.
– A co, jezeli on nie jest sam? – warknal Adler. – Co, jezeli sa jacys wspolspiskowcy, swiadomi swego uczestnictwa albo mimowolni? A po drugie: co, jezeli Hrubek jest inny niz wiekszosc schizofrenikow? Co wtedy, doktorze? No, a teraz prosze sie tym zajac. I dowiedziec sie, jak ten sukinsyn sie wydostal.
Grimes, ktory stracil juz czesc odwagi, powiedzial tylko:
– Tak jest, panie dyrektorze. Powiedzial to bardzo szybko.
– A jezeli… Niech pan chwile poczeka. Jezeli… – Adler zrobil nieokreslony gest reka, nie bedac w stanie nazwac po imieniu potencjalnej tragedii. – Jezeli beda klopoty…
– Jak to?
– Niech zadzwoni do mnie Lowe. Musze z nim porozmawiac. Aha, i gdzie jest Kohler?
– Kohler? Powinien byc na oddziale przejsciowym. W niedziele tam nocuje.
– Mysli pan, ze on bedzie na wieczornym obchodzie?
– Nie. Dzis rano zjawil sie w szpitalu juz o wpol do piatej. I od tego czasu byl bez przerwy na nogach. Jestem pewien, ze teraz spi.
– To dobrze.
– Mam do niego zadzwonic?
– Zadzwonic do niego? – Adler spojrzal na Grimesa ze zdumieniem. – Doprawdy, doktorze. On jest ostatnia osoba, ktora powinna sie o tym dowiedziec. Niech mu pan nic nie mowi. Ani slowa.
– Pomyslalem tylko…
– Nic pan nie pomyslal. Wcale pan nie myslal. Czy zawolalby pan baranka i powiedzial mu: „Wiesz co? Jutro jest Wielkanoc'?
Para unoszaca sie z plastikowego kubka z kawa utworzyla elipse na przedniej szybie.
Doktor Richard Kohler, rozparty na przednim siedzeniu swojego pietnastoletniego BMW, ziewnal szeroko i wzial kubek. Wypil troche gorzkiego plynu, odstawil kubek na deske rozdzielcza, troche na prawo od miejsca, w ktorym stal poprzednio, i patrzyl bezmyslnie, jak para tworzy nowy owal na szkle – zachodzacy na ten poprzedni, ktory juz zdazyl prawie zniknac.
Samochod znajdowal sie na parkingu dla personelu Stanowej Placowki Zdrowia Psychicznego w Marsden. Stal na wpol schowany za anemicznym swierkiem kanadyjskim, przodem do malego, jednokondygnacyjnego domku znajdujacego sie w poblizu glownego budynku szpitala.
Pielegniarka dyzurna z Oddzialu E, zaprzyjazniona z Kohlerem, ktory kiedys umawial sie z nia na randki, zadzwonila do oddzialu przejsciowego dwadziescia minut temu. Powiedziala Kohlerowi o ucieczce Hrubeka i ostrzegla go, ze Adler gra na zwloke. Kohler obmyl twarz lodowata woda, napelnil termos kawa, a potem, potykajac sie, pobiegl do samochodu i przyjechal tutaj. Wjechal na parking i postanowil zaczaic sie w tym wlasnie miejscu.
Spojrzal teraz w gore na gotycka fasade szpitala i zobaczyl kilka swiatel. Jedno z nich z pewnoscia palilo sie w gabinecie Adlera.
Co dowcipniejsi sanitariusze przezywali jego i Adlera nazwiskami dwoch skloconych sasiadow sprzed wieku – Hatfielda i McCoya, co dosc dokladnie charakteryzowalo stosunki panujace miedzy nimi. Mimo to Kohler wspolczul nieco dyrektorowi szpitala. Adler kierowal placowka przez piec lat i przez wszystkie te lata toczyl boje o pieniadze i o jej istnienie. Wiekszosc stanowych szpitali psychiatrycznych zostala zamknieta i zastapiona malymi placowkami leczniczymi podlegajacymi lokalnym wladzom. A przeciez potrzebne byly placowki dla psychicznie chorych niebezpiecznych dla otoczenia, a takze dla pacjentow ubogich i bezdomnych.
Marsden bylo taka placowka.
Adler ciezko pracowal, zeby zdobyc pieniadze ze stanowej kiesy, pilnowal tez, zeby nieszczesnicy znajdujacy sie pod jego opieka byli traktowani dobrze i mieli sie mozliwie niezle. Bylo to zajecie niewdzieczne. Kohler z pewnoscia nie chcialby go wykonywac i gdyby mu powiedziano zawczasu, ze bedzie to robil, zrezygnowalby z medycyny.
Jednak poza wspolczuciem z powyzszych powodow Kohler nie zywil dla Adlera zadnych innych pozytywnych uczuc. Bo wiedzial, ze Adler zarabia sto dwadziescia tysiecy dolarow rocznie (w co wchodzily dodatki do poborow i skladki ubezpieczenia na wypadek bledu w leczeniu) oraz ze pracuje najwyzej czterdziesci godzin tygodniowo. Poza tym Adler nie sledzil biezacej literatury, nie bral udzialu w rozwijajacych szkoleniach i rzadko rozmawial z pacjentami. To ostatnie robil zreszta najchetniej, kiedy mial okazje przekazac pacjentom nieszczere pozdrowienia od politykow.
Jednak najwazniejszym powodem niecheci Kohlera bylo to, ze Adler uwazal Marsden nie za placowke lecznicza, ale za skrzyzowanie wiezienia z osrodkiem opieki dziennej. Jego celem bylo nie tyle polepszenie stanu zdrowia pacjentow, ile trzymanie ich w zamknieciu. Adler twierdzil, ze zadaniem szpitala stanowego nie jest leczenie ludzi, tylko pilnowanie, zeby ci ludzie nie zrobili krzywdy sobie lub innym.
– Wiec kto ma ich leczyc? – pytal go Kohler. A Adler odburkiwal:
– Niech mi pan da pieniadze, to zaczne to robic ja.
Obaj lekarze mieli ze soba na pienku od samego poczatku, od chwili gdy Kohler pojawil sie w Marsden i zaczal