wprowadzac niekonwencjonalne formy terapii dla pacjentow z ciezkimi psychozami. Pozniej, nie wiadomo jakim cudem, Kohlerowi udalo sie uruchomic program terapii zajeciowej. W ramach tego programu pacjenci, ktorzy nie byli niebezpieczni dla otoczenia, przewaznie schizofrenicy, uczyli sie pracowac i nawiazywac kontakty z ludzmi. Pacjenci ci pozniej przenosili sie na oddzial przejsciowy znajdujacy sie w poblizu Stinson, zeby w koncu przeprowadzic sie do wlasnych mieszkan i domow.

Adler mial dosc inteligencji, zeby zdawac sobie sprawe z tego, ze ma tutaj ciepla posadke, jaka trudno byloby mu znalezc gdzie indziej. Dlatego nie zalezalo mu w najmniejszym stopniu na tym, zeby jacys przemadrzali nowojorscy doktorkowie pakowali sie na jego delikatna lodke i roz-hustywali ja za pomoca swoich zwariowanych kuracji. Ostatnio probowal spowodowac przeniesienie Kohlera, twierdzac, ze mlody lekarz zalatwil sobie prace w Marsden z pominieciem wlasciwych czynnikow w administracji stanowej. Jednak jego argumenty byly slabe, bo Kohler nie pobieral pensji i byl uwazany za konsultanta. A poza tym pacjenci zbuntowali sie, kiedy uslyszeli plotke, ze prawdopodobnie straca swojego doktora Richarda. Adler byl zmuszony ustapic. Kohler nadal zdobywal sobie coraz lepsza pozycje, wkradajac sie w laski lekarzy zatrudnionych na pelnych regularnych etatach i zyskujac sobie przyjaciol wsrod tych, co w szpitalu dzierzyli rzeczywista wladze – pielegniarek, sekretarek i sanitariuszy. A Adlera darzyl nadal gleboka i wzajemna niechecia.

Wielu lekarzy w Marsden zastanawialo sie, dlaczego Kohler, ktory mogl miec lukratywna praktyke prywatna, pakowal sie we wszystkie te klopoty. Nie mieli pojecia, dlaczego spedza on tyle czasu w Marsden, gdzie otrzymuje bardzo niskie honoraria za leczenie pacjentow i gdzie praca jest tak ciezka i frustrujaca, ze zniecheca wielu lekarzy do psychiatrii albo i do medycyny w ogole.

Tymczasem Richard Kohler lubil sie sprawdzac. Czynil to nieustannie. Byl prymusem na studiach doktoranckich z historii sztuki, kiedy porzucil ten kierunek i w dojrzalym wieku lat dwudziestu trzech zdecydowal sie na ciezkie studia medyczne. Skonczyl je i odbyl staz najpierw w Szpitalu Prezbiterianskim w Columbii, a potem w Szpitalu Ogolnym w New Haven. Nastepnie mial praktyke prywatna na Manhattanie. Pracowal z pacjentami hospitalizowanymi w celu obserwacji i chorymi bliskimi psychozy. A potem z wlasnej woli zajal sie najtrudniejszymi przypadkami: przewleklymi schizofreniami i dwubiegunowymi depresjami. Zmagal sie z machina biurokratyczna, walczac o rozszerzenie praktyki w Marsden, Framington i innych szpitalach stanowych, w ktorych i tak pracowal po dwanascie do pietnastu godzin na dobe.

Wygladalo na to, ze Kohlerowi sluzy stres – ten najwiekszy wrog jego pacjentow ze schizofrenia.

Juz w poczatkach swojej kariery opracowal sobie kilka sposobow pozwalajacych mu zwalczac niepokoj. Najskuteczniejszym z nich byla makabryczna medytacja. Wyobrazal sobie, ze wbija igle w duza zyle na wlasnym ramieniu i ta igla wyciaga z tej zyly palace biale swiatlo wyobrazajace stres. Ta technika byla zadziwiajaco skuteczna (z tym, ze dawala najlepsze wyniki wtedy, kiedy towarzyszyl jej kieliszek burgunda albo dzoint). Sprobowal sie nia posluzyc teraz, siedzac w samochodzie pachnacym stara skora, olejem i plynem do odmrazania, i nie wzmacniajac medytacji zadnymi srodkami chemicznymi. Okazalo sie jednak, ze chwyt nie przyniosl pozadanego skutku. Kohler sprobowal jeszcze raz, zamykajac oczy i wyobrazajac sobie wszystko dokladnie, ze szczegolami. I znowu nic. Westchnal i popatrzyl na parking.

Zesztywnial i zaglebil sie bardziej w przednie siedzenie, kiedy zobaczyl biala furgonetke z napisem „Agencja Ochrony', ktora pojawila sie i przejechala powoli przez parking, oswietlajac reflektorami podejrzane cienie.

Kohler zapalil mala latarke (ktorej uzywal przy badaniach dna oka) i powrocil do czytania papierow lezacych przed nim. W tych papierach zapisana byla bardzo skrotowo historia Michaela Hrubeka. Dane o zyciu mlodego czlowieka byly zalosnie skape. Poniewaz Hrubek byl pacjentem ubogim, papiery zawieraly bardzo nieliczne szczegoly dotyczace jego hospitalizacji i historii choroby. Jego dokumentacja wlasciwie nie istniala, a dotychczasowa kuracja pozostawala w znacznym stopniu tajemnica. Michael bardzo czesto bywal bezdomny, wyrzucano go z wielu szpitali, a poza tym personel tych szpitali znal go pod roznymi nazwiskami. Wszystko to powodowalo, ze nie istniala spojna kronika jego choroby. Ponadto cierpial na taka chorobe psychiczna, ktora sprawiala, ze obraz przeszlosci w jego umysle byl niewyrazny i niespojny. Jako schizofrenik paranoidalny przedstawial swoim rozmowcom mieszanine klamstw, prawdy, wyznan, nadziei, marzen i urojen.

Mimo to Kohler, przy swoim doswiadczeniu, potrafil na podstawie dostepnych mu materialow zrekonstruowac dosc szczegolowo pewna czesc zycia Michaela. I znajomosc tej czesci zadziwiajaco duzo mu dawala. Kohler znal z grubsza te materialy, bo otrzymal je przed czterema miesiacami, kiedy Michael zostal jego pacjentem. Zalowal teraz, ze nie czytal ich wtedy z wieksza uwaga. Zalowal takze, ze w tej chwili nie ma wiecej czasu na gruntowne przypomnienie sobie, co one zawieraja. Po jednokrotnym ich przejrzeniu zauwazyl, ze biala furgonetka odjechala z parkingu. Polozyl teczke na podlodze samochodu.

Po czym wlaczyl silnik i podjechal po mokrym asfalcie do jednokondygnacyjnego budynku, ktory obserwowal przez ostatnie pol godziny. Okrazyl go i znalazl tylne drzwi. Zahamowal, zastanowil sie przez chwile, a potem, kierujac sie rozsadkiem, zapial pas bezpieczenstwa i wjechal prawym przednim zderzakiem prosto w te drzwi. Wedlug wlasnej oceny zrobil to powoli. Jednak mimo to uderzenie bylo tak gwaltowne, ze drzwi wyskoczyly z obu zawiasow i wpadly do srodka, gdzie panowala ciemnosc.

Skierowal swojego chevroleta na pobocze szosy numer 236. Odrapany samochod woral sie lewym kolem w ziemie, a jakas pusta puszka po napoju zwanym Orange Crush potoczyla sie po jego podlodze i uderzyla o drzwi. Hamulce zapiszczaly i Chevrolet zatrzymal sie.

Trenton Heck otworzyl drzwi i wysiadl. Puszka wypadla z brzekiem na kamieniste pobocze. Heck schylil sie i wpakowal ja pod siedzenie.

– Chodz – powiedzial do Emila, ktory juz rozluznil miesnie i zdazyl zeslizgnac sie z siedzenia, wyskoczyc z samochodu, wyladowac na ziemi, przeciagnac sie i mrugajac, patrzec na swiatla samochodu policji stanowej stojacego po drugiej stronie autostrady.

Tuz obok oswietlonego krazownika – dodge'a – stal jeszcze jeden samochod policyjny, a zaraz obok niego karawan miejscowego koronera. Czterech mezczyzn podnioslo glowy, kiedy Heck przeszedl przez szeroki pas asfaltu i oddalil sie wraz z Emilem od samochodu. Zawsze w takich razach wysiadal z psem jak najszybciej ze swojego chevroleta i trzymal go z daleka od silnikow innych samochodow. Bo spaliny stepiaja wech.

– Siadaj! – rozkazal, kiedy znalezli sie na trawie po tej stronie, z ktorej w kierunku samochodow wial wiatr. – Siad!

Emil zrobil, co mu kazano, chociaz wyczul, podniecony, ze w poblizu znajduja sie jakies czworonozne damy.

– Hej, Trenton – zawolal jeden z mezczyzn.

Byl gruby. Mial nie tylko brzuch – przyklad otylego, ktory duzo je, a nie takiego, co duzo pije. Guziki szarego munduru ledwie mu sie dopinaly. Trzymal na smyczy dwie suki labradorki, ktore weszyly naokolo.

– Czesc, Charlie.

– O, jest nasz mistrz tropienia.

To powiedzial jeden z dwoch mlodych policjantow stojacych przy drodze, facet, ktorego Heck – za jego plecami – nazywal „Chloptasiem'. Byl to mezczyzna o waskiej twarzy, o szesc lat mlodszy od Hecka i wygladajacy, jakby byl od niego mlodszy o pietnascie lat. Kiedy zaczeto mowic o cieciach budzetowych, Heck uwazal, ze nalezy wylac tego wlasnie mlodego czlowieka, a jego samego, Trentona Hecka, zatrzymac w oddziale z pensja w wysokosci trzech czwartych dotychczasowej. Jednak przelozeni nie zapytali Hecka o rade, w wyniku czego Chloptas, mlodszy, ale sluzacy w policji o dwa miesiace dluzej niz on, byl wciaz policjantem. On tymczasem za osiemdziesiat pare dolarow miesiecznie wywozil stare pralki i inne graty do Hammond Creek, na wysypisko.

– Hej, Emil – zawolal Chloptas.

Heck kiwnal mu glowa i pomachal reka drugiemu policjantowi, ktory go pozdrowil.

Charlie Fennel i Heck poszli w strone brazowego karawanu, kolo ktorego stal mlody czlowiek w jasnozielonym kombinezonie.

– Niewielu nas – powiedzial Heck do Charliego.

Policjant odrzekl mu na to, ze i tak maja szczescie, ze jest ich az tylu.

– Kolo polnocy w Miejskim Osrodku Kultury konczy sie koncert. Slyszales o tym?

– Aha, rock'n'roll – mruknal Heck.

– Mhm. Don poslal tam troche naszych. Podczas ostatniej takiej imprezy jakis chlopak dostal kulke.

– A nie maja oni na takie okazje jakichs straznikow?

– To wlasnie straznik postrzelil tego dzieciaka.

– No, to pieniadze podatnikow nie sa chyba dobrze wykorzystywane. To bez sensu, ze policja musi pilnowac stada gowniarzy, ktorzy placa za to, zeby ich ogluszano.

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату