– A poza tym – dodal Fennel – kapitan skierowal sporo naszych na drogi. Wyglada na to, ze w czasie burzy trzeba bedzie pomagac ludziom. Ale, ale, slyszalem, ze za zlapanie tego swira jest wyznaczona nagroda.

Heck spuscil oczy. Wpatrywal sie w trawe, nie wiedzac, co odpowiedziec.

– Sluchaj, Trenton – kontynuowal Fennel szeptem. – Obilo mi sie o uszy, w jakiej jestes sytuacji. Mam nadzieje, ze dostaniesz te pieniadze. Trzymam za ciebie kciuki.

– Dzieki, Charlie.

Miedzy Heckiem a Charliem Fennelem istniala dziwna relacja. Ta kula, ktora rozorala Heckowi prawe udo, przeszla przedtem przez piers brata Fennela kucajacego obok samochodu patrolowego i zabila go na miejscu. Heck przypuszczal, ze troche krwi mlodego policjanta wniknelo wraz z kula do jego organizmu i dlatego uwazal, ze z Charliem Fennelem laczy go braterstwo krwi. Czasami przychodzilo mu do glowy, ze on i Charlie powinni trzymac sie bardziej razem. Jednak kiedy przebywali troche dluzej w swoim towarzystwie, okazywalo sie, ze maja bardzo malo wspolnego. Nieraz planowali, ze razem zapoluja albo pojada na ryby, ale jakos do tego nie dochodzilo, co obaj przyjmowali ze skrywana ulga.

Teraz Heck i Fennel zatrzymali sie przed karawanem koronera. Heck podniosl glowe i odetchnal powietrzem pachnacym gnijacymi liscmi. W takie wilgotne noce ten zapach byl szczegolnie silny. Heck parsknal, a Fennel spojrzal na niego z ciekawoscia.

– Nie czuje zapachu dymu – powiedzial Heck.

– Ja tez nie.

– Wiec Hrubek nie wyskoczyl w miejscu, w ktorym wyczul zapach domu.

– Nauczyles sie takiego rozumowania od Emila, co?

– Co dokladnie sie tu stalo? – zapytal Heck pomocnika koronera. Mlody czlowiek spojrzal na Fennela, proszac go bez slow o to, zeby mu

pozwolil odpowiedziec cywilowi. Heck zdazyl sie juz przyzwyczaic do tego, ze autorytet maja mundurowi, a nie on, czlowiek bez munduru. Kiedy

Fennel mruknal cos, co mozna bylo wziac za przyzwolenie, pomocnik ko-ronera opowiedzial, w jaki sposob Hrubek uciekl.

– Gonilismy go troche – dodal po chwili.

– Goniliscie, i co? – powiedzial Heck zgryzliwie. – Lapanie go to nie wasze zadanie. Nie zdziwilbym sie, gdybyscie stad zwiali. A tego swira zostawili, zeby sobie poszedl do diabla.

– No tak. Ale my tak nie zrobilismy. Gonilismy go. – Mlody czlowiek wzruszyl ramionami, nie okazujac wcale wstydu.

– No, dobra. Bierzmy sie za to.

Heck zauwazyl, ze Fennel juz jakis czas temu zalozyl psom specjalna uprzaz do tropienia. Na psy podzialalo to podniecajaco. Widac bylo, ze sa zdezorientowane. Psy, ktore nie maja za chwile zaczac tropic, powinny miec na sobie zwykle obroze. Heck juz mial powiedziec Fennelowi pare slow do sluchu, ale sie powstrzymal. Tb, jak policjant obchodzil sie ze swoimi psami, bylo sprawa policjanta, a on, Trenton Heck, nie byl juz instruktorem uczacym ludzi, jak sie tropi.

Doszedlszy do takiego wniosku, Heck wyjal z kieszeni nylonowa uprzaz i cwierccalowej grubosci nylonowa linke. Emil natychmiast sie spial, chociaz dalej siedzial, trzymajac zad na ziemi. Heck zalozyl mu uprzaz i okrecil sobie koniec linki wokol lewego nadgarstka, a nie wokol prawego, jak to sie zwykle robilo. Ten facet mogl sobie byc oszolomiony lekami i oglupialy, ale Heck pamietal ostrzezenie Havershama i dlatego chcial miec prawa reke wolna, gotowa do strzalu. Chwyciwszy dobrze linke, Heck wyjal z drugiej kieszeni kurtki torebke plastikowa. Otworzyl ja i odciagnal plastik od bawelnianych spodenek.

– O Jezu – powiedzial Chloptas, marszczac nos. – Brudne gacie?

– Najlepiej smierdza – mruknal Heck. – Zobacz. Podsunal szorty pod nos mlodemu policjantowi, ktory odskoczyl.

– Przestan, Trenton! Na nich jest sperma tego swira! Trzymaj je z daleka ode mnie!

Charlie Fennel rozesmial sie glosno. Heck stlumil wlasny smiech i powiedzial surowo do Emila:

– Dobra!

Oznaczalo to, ze pies ma wstac.

Pozwolili, zeby psy sie obwachaly i wymienily swoje skomplikowane pozdrowienia. Potem Heck potrzymal szorty Hrubeka przy ziemi, uwazajac, zeby nie szorowac nimi po nosach psow. Pozwolil po prostu, zeby dotarl do nich zapach, ktory dla czlowieka bylby postrzegalny tylko przez ulamek sekundy.

– Szukaj! – krzyknal Heck. – Szukaj, Emil, szukaj!

Wszystkie trzy psy przeszedl dreszcz, a zaraz potem zarowno Emil jak i suki zaczely zataczac kola z nosami przy ziemi. Prychaly, wciagajac w nozdrza kurz i spaliny, a takze opary smaru, i starajac sie odroznic niewidzialne czasteczki zapachu sciganego czlowieka rozniace sie od milionow innych.

– Szukaj! Szukaj!

Emil wysunal sie naprzod, powodujac napiecie sie linki i pociagajac Hecka za soba. Pozostale psy poszly za nim. Fennel byl czlowiekiem poteznej postury, ale dwa wazace po szescdziesiat funtow labradory ciagnely go z latwoscia. Dreptal niezdarnie obok Hecka, ktory z wysilkiem staral sie dotrzymac kroku Emilowi. Wkrotce obaj mezczyzni dyszeli ciezko.

Nosy suk opuszczaly sie tuz nad ziemie sporadycznie i prawie w tych samych miejscach. Suki obwachiwaly wszystkie slady Hrubeka – wszystkie te miejsca, w ktorych stawial stopy na asfalcie szosy numer 236. Emil tropil inaczej: przez kilka sekund wdychal zapach, a potem szedl naprzod z podniesionym lbem. W ten sposob tropily doswiadczone psy. Wieczne obwachiwanie sladow wyczerpaloby Emila w ciagu kilku godzin.

Nagle Emil skrecil na poludnie i zszedl na lake porosnieta wysoka trawa i krzakami. Na tej lace z latwoscia moglby schowac sie czlowiek, nawet tak wysoki jak Hrubek.

– O cholera – mruknal Heck, badajac wzrokiem mroczne pustkowie. – Zaczyna sie na calego.

Fennel zawolal Chloptasia i drugiego policjanta.

– Posuwajcie sie dalej szosa. Jezeli bedziemy was potrzebowali, wezwe was przez walkie-talkie. Miejcie wtedy bron w pogotowiu.

– On jest naprawde duzy – krzyknal pomocnik koronera. – Naprawde nie ma z nim zartow.

Kohler wyprowadzil swoje BMW ze szpitalnego parkingu i wjechal na droge prowadzaca na szose numer 236. Pomachal przyjaznie reka straznikowi, ktory szedl szybko w strone dzwoniacego przerazliwie dzwonka alarmowego. Straznik nie zareagowal na pozdrowienie Kohlera.

Mimo ze Kohler byl lekarzem i mial prawo wypisywac recepty na wszystkie legalnie dostepne lekarstwa, Adler ustanowil zasade, ze ani jemu ani innym lekarzom nie wolno bez zezwolenia ordynowac wiecej niz pojedyncze dawki lekow reglamentowanych – lekow odurzajacych, uspokajajacych czy srodkow znieczulajacych. Zezwolen udzielal sam Adler albo Grimes. Edykt ten zostal wydany po tym, jak pewien mlody stazysta zostal przylapany na sprzedawaniu – dla podreperowania wlasnego budzetu – xanaxu, miltownu i librium uczniom miejscowych szkol srednich. Kohler nie mial czasu na bajerowanie nocnej aptekarki i dlatego uznal, ze w celu dobrania sie do tego, co mu jest potrzebne, nalezy raczej posluzyc sie stalowym zderzakiem niemieckiego samochodu.

Podjechawszy blizej do szosy, zatrzymal samochod i przyjrzal sie temu, co ukradl. Strzykawka roznila sie od tych, ktore zwykle znajduja sie w gabinetach lekarskich czy szpitalach. Byla duza, miala cal srednicy i piec cali dlugosci, wykonano ja z grubego szkla i nierdzewnej stali. Towarzyszaca jej igla, tkwiaca w plastikowej oslonce, miala dwa cale dlugosci i byla bardzo gruba. Mimo ze nikt sie do tego nie przyznawal, a juz najmniej jej producent, byla to strzykawka dla zwierzat. Jednak tego rodzaju strzykawki sprzedawano lekarzom jako „model ciezki, przeznaczony dla pacjentow nadmiernie pobudzonych'.

Ponadto Kohler mial dwie duze buteleczki innovaru – srodka znieczulajacego, ktory – w przeciwienstwie do wiekszosci lekow znieczulajacych wymagajacych wstrzykniecia dozylnego – dzialal, kiedy go sie wstrzyknelo domiesniowo. Ta wlasnie cecha zadecydowala o tym, ze wybor Kohlera padl na ten, a nie inny srodek. Kohler znal sie przede wszystkim na lekach psychiatrycznych, malo natomiast wiedzial o innovarze. Zdawal sobie tylko sprawe, jakie sa przeciwwskazania dla jego stosowania i jaka powinna byc dawka tego srodka na kilogram wagi ciala. Byl tez swiadomy tego, ze ma przy sobie ilosc, ktora moglaby zabic kilku ludzi.

Byla tez pewna rzecz, co do ktorej nie mial pewnosci, ale ktorej sie domyslal: domyslal sie mianowicie, ze kradnac lek reglamentowany z grupy drugiej, popelnil przestepstwo.

Kohler wlozyl strzykawke i buteleczki do plecaka w kolorze rdzy, ktory nosil zamiast teczki, a potem otworzyl mala, biala koperte. W charakterze premii ukradl tez kilka kapsulek chlorphenterminy. Dwie z nich wlozyl sobie

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату