stalo.

Usiadla znowu na lawce. Zauwazyla kiedys, ze stojac, cieszy sie mniejszym autorytetem u meza, ktory byl od niej o stope wyzszy. A siedzac, paradoksalnie, czula sie prawie mu rowna.

– Nic sie nie stanie. Wyleci najwyzej pare szyb.

– Slyszales prognoze. Wiatr ma wiac z predkoscia osiemdziesieciu

mil.

Owen usiadl obok niej i scisnal mocno jej udo. Lokciem dotykal jej piersi. Ale ona nie poczula sie tym uspokojona, tylko zagrozona. Jego bliskosc sprawiala, ze nie potrafila sie bronic.

– Nie mam zamiaru dyskutowac na ten temat – powiedzial Owen spokojnie. – Nie chce sie o was martwic. Chce, zebyscie pojechaly do Gospody. Kiedy go zlapia…

– Chcesz powiedziec: kiedy ty go zlapiesz.

– Kiedy go zlapia, zadzwonie do was. Wrocicie obie do domu i we trojke skonczymy robote.

– Owen, on idzie w przeciwna strone. Oczy Owena zablysly.

– Lis, on przebiegl siedem mil w czterdziesci piec minut. On cos knuje. Przeciez to oczywiste. Dlaczego jestes tak cholernie uparta? W okolicy znajduje sie zabojca. Zabojca-psychotyk! Zna twoje nazwisko i adres.

Lis nie odezwala sie slowem. Oddychala plytko. Owen przytulil twarz do jej wlosow.

– Nie pamietasz go? – szepnal. – Nie pamietasz procesu?

Lis podniosla wzrok i przypadkiem zauwazyla patrzacego zlosliwie gargulca. Przypomnialo jej sie, jak Hrubek nucil: „Lis-bone, Lis-bone, moja Ewa od zdrady, moja sliczna Lis-bone…'

Kiedy tak siedzieli, nagle ktos powiedzial wesolo:

– Chyba za pozno na ryby, co, Owen?

Portia stala w drzwiach, przygladajac sie jego ubraniu. Owen odsunal sie od zony, ale nie przestal na nia patrzec.

– Zapakuje pare rzeczy – powiedziala Lis.

– Wybierasz sie dokads? – zapytala jej siostra.

– Do Gospody – poinformowal ja Owen.

– Juz? Myslalam, ze to jest w programie pozniej. Wtedy, kiedy pojawi sie ten swir i bedzie chcial gwalcic. O, przepraszam. Chyba to bylo nietaktowne.

– On odszedl dalej, niz wszyscy sie spodziewali. Mam zamiar pogadac z szeryfem i dowiedziec sie, co tam sie robi, zeby go zlapac. A wy obie pojedziecie do Gospody przy drodze.

– On nie idzie w te strone? – zapytala Portia.

– Nie, idzie na wschod. – Lis spojrzala na siostre. – Ale lepiej bedzie spedzic noc w Gospodzie.

– Nie mam nic przeciwko temu.

Portia wzruszyla ramionami i poszla po plecak. Lis wstala. Owen scisnal jej udo. Co to ma znaczyc? – zastanawiala sie. Dziekuje? Wygralem? Kocham cie? Daj mi bron, kobieto?

– To nie potrwa dlugo. Najwyzej kilka godzin. Chodz, zamknij za mna drzwi.

Weszli do kuchni i Owen pocalowal ja. Pocalunek trwal dosc dlugo, ale ona czula, ze jego mysli wedruja juz po lakach i drogach, po ktorych wloczyla sie jego ofiara. Owen wlozyl pistolet do kieszeni, a strzelbe zarzucil sobie na ramie. A potem wyszedl z domu.

Lis zamknela drzwi na dwa zamki, patrzac, jak Owen wsiada do wozu. Potem podeszla do okna i spojrzala na garaz. Czarny cherokee cofnal sie

i zatrzymal na chwile. W samochodzie bylo ciemno i Lis byla ciekawa, czy Owen macha jej reka. Sama podniosla dlon.

Owen wyjechal na podjazd. Oczywiscie mial racje. Wiedzial o Hrube-ku wiecej niz wszyscy ci profesjonalisci – policjanci, szeryfowie, lekarze. A co wiecej, Lis wiedziala to wszystko co on. Wiedziala, ze Hrubek nie jest nieszkodliwy, ze nie lazi jak oszolomione zwierze, ze cos knuje, ze w jego uszkodzonym mozgu wykluwaja sie jakies plany. Wiedziala to wszystko, chociaz nie byly to fakty, a przypuszczenia.

Przycisnela na chwile policzek do okna. Po czym odsunela sie, spojrzala na nierowne szklo z babelkami powietrza i uswiadomila sobie cos, o czym nigdy przedtem nie myslala, a mianowicie, ze szybki zostaly zrobione dwa i pol wieku temu. Jak to sie stalo, zastanawiala sie, ze to delikatne szklo przetrwalo nietkniete te wszystkie niespokojne lata? Kiedy znowu spojrzala na dziedziniec, swiatla samochodu juz znikly. Jednak ona jeszcze przez dluzsza chwile nie odrywala wzroku od ciemnego podjazdu, z ktorego wyjechal cherokee jej meza.

I pomyslec, ze to ja – powiedziala sobie z niedowierzaniem – stoje tu jak zona pioniera i wypatruje oczy za mezem przemierzajacym noca pustkowie w poszukiwaniu czlowieka, ktory zamierza mnie zabic.

Kurz, ktory sie wzbil wokol pojazdow, opadl juz, a tylne swiatla tych aut zniknely za wzgorzem na wschodzie. Naokolo zapanowal spokoj. Chmury, ktore naplynely z zachodu, przeslonily blady ksiezyc wiszacy nad skala gorujaca ponad opustoszala szosa.

Burza jeszcze nie nadciagnela. Nie bylo wcale wiatru. I przez chwile na tej czesci szosy panowala absolutna cisza.

Michael Hrubek nacisnal sobie mocniej na glowe swoja cenna irlandzka czapke, rozgarnal trawe i wyszedl prosto na srodek szosy numer 236. Wlozyl pistolet do plecaka.

GETO

To slowo wyplynelo przed oczy jego wyobrazni i pozostalo tam przez chwile, dziwnie wirujac. Hrubek wiedzial, ze jest ono bardzo wazne, ale nie mial pojecia, co znaczy. Po chwili slowo zniknelo, a jemu pozostala dojmujaca swiadomosc jego nieobecnosci.

Co to znaczyl – zastanawial sie. Co on ma z tym zrobic?

Stanal na asfalcie, a potem zaczal chodzic po nim w kolko, szukajac w swoim skolatanym umysle odpowiedzi na te pytania. Co znaczy GETO? Przerazony pomyslal, ze to oni mieszaja mu mysli. Oni – ci zolnierze, ktorzy przed chwila go scigali.

Pomyslmy. GETO

Co to moze znaczyc?

Hrubek znowu spojrzal na szose, w strone, w ktora pojechali zolnierze. Spiskowcy! Mieli psy na smyczach, ktore weszyly i warczaly. Skurwysyny! Jeden ubrany na szaro. A drugi na niebiesko. Jeden byl zolnierzem armii Konfederatow. A drugi wojsk Unii – ten, ktory kulal. To jego Hrubek nienawidzil najbardziej.

Ten czlowiek byl spis-kowcem, pieprzonym zolnierzem Unii.

GETO

GETO

Powoli, myslac o tym, jak ich wykiwal, przestal tak intensywnie nienawidzic. Znajdowal sie w odleglosci zaledwie trzydziestu stop od zolnierzy. Trzymajac pistolet z naciagnietym cynglem, kucal przycupniety na polce skalnej nad nimi. Zolnierze weszli w trawe i znalezli torebke, ktora tam zostawil. Trzesac sie ze strachu, slyszal ich obce glosy, prychanie psow i szelest trawy.

Przed oczami Hrubeka znowu pojawily sie litery. GETO. Przeplynely obok niego, a potem zniknely.

Hrubek przypomnial sobie, jak na dachu policyjnego samochodu zaczely sie obracac kolorowe swiatla. W chwile pozniej zolnierze wrocili do samochodow i ten, ktory najbardziej nienawidzil Hrubeka, ten chudy skurwysyn ubrany na niebiesko, ten, co kulal, wsiadl do furgonetki razem z psem. Odjechali szybko na wschod.

Hrubek pochylil sie i dotknal policzkiem wilgotnego asfaltu. A potem wstal.

„Dobranoc paniom, dobranoc…'

Ten dziwny wyraz znowu do niego wrocil. GETO. Hrubek spojrzal na zachod. Ale nie widzial czarnego pasa asfaltu, tylko litery, ktore powoli przestawaly wirowac i ustawily sie w szeregu. Jak grzeczne, male zolnierzyki.

GETO 4

W glowie Hrubeka klebily sie mysli, skomplikowane, cudowne. Hrubek zaczal isc. „Zobacze pewnie, jak placzecie…' GETON 4 Jest!

Tak, jest tam! Hrubek zaczal biec w tamta strone. Litery ustawily sie w szeregu.

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату