trawie.

– Moze i tak – powiedzial Heck zmartwiony. – Ja jednak uwazam… Nagle tuz nad jego uchem rozlegl sie glosny trzask przypominajacy

wystrzal. Heck odwrocil sie blyskawicznie, podnoszac pistolet. Serce walilo mu jak mlotem. Okazalo sie, ze to odezwalo sie walkie-talkie Charliego, rozkrecone na caly regulator. Charlie przykrecil galke i zblizyl nadajnik do ust. Mowil cos do niego cicho. W oddali, na szosie, czerwone i niebieskie swiatla na dachu wozu Chloptasia zaczely obracac sie szybko.

– Tu Fennel. Odbior. Charlie pochylil glowe i sluchal.

Co oni robia? – zastanowil sie Heck.

Fennel skonczyl rozmowe i przytroczyl sobie aparat do pasa.

– Chodz – powiedzial. – Znalezli go. Heckowi serce zamarlo.

– Zlapali go? O cholera.

– No, niezupelnie. Okazuje sie, ze on dotarl do zajazdu dla ciezarowek w Watertown…

– W Watertown? To siedem mil stad.

– Probowal zlapac okazje. Zgadnij dokad. Do Bostonu. Kierowca ciezarowki odmowil, wiec Hrubek poszedl pieszo na polnoc. Podjedziemy tam i odnajdziemy trop. O Boze, mam nadzieje, ze on sie juz zmeczyl. Bo ja nie mam ochoty tak za nim zasuwac. Nie miej takiej skwaszonej miny, Trenton. Bedziesz jeszcze bogaty. On jest o jakies pol godziny drogi stad.

Fennel zawrocil w strone szosy, prowadzac ze soba suki.

– Chodz, Emil – zawolal Heck.

Pies wahal sie przez chwile, a potem powoli poszedl za panem. Widac bylo, ze niechetnie opuszcza laki, mimo ze panuje na nich wilgoc i chlod, i ze niechetnie udaje sie na swoje sliskie, plastikowe siedzenie w chevro- lecie.

Uslyszawszy dobiegajacy ze schodow piwnicy odglos zdecydowanie stawianych krokow – odglos ciezkich krokow, ktoremu towarzyszylo podzwanianie metalu – Lis Atcheson natychmiast zrozumiala, na co sie zanosi. Przeszedl ja lodowaty dreszcz.

Owen wszedl do cieplarni i popatrzyl na zone, ktora brala wlasnie ze sterty kolejne plocienne worki.

– O Boze, nie! – szepnela Lis.

Pokrecila glowa i usiadla na lawce zrobionej z czeresniowego drewna. Owen zatrzymal sie na chwile, a potem podszedl, usiadl obok niej i zaczal zakladac jej kosmyk wlosow za ucho. Robil tak zawsze, kiedy jej cos wyjasnial – czy to sprawy zwiazane z interesami albo z majatkiem, czy to kwestie prawne. Jednak dzisiaj nie byly potrzebne zadne wyjasnienia. Gdyz Owen nie mial juz na sobie ubrania, w ktorym chodzil do pracy. Ubrany byl natomiast w ciemnozielona koszule i workowate spodnie w tym samym kolorze, czyli w rzeczy, ktore wkladal pod pomaranczowy plaszcz nieprzemakalny, kiedy wybieral sie na polowanie. Na nogach mial swoje nieprzemakalne buciory, za ktore zaplacil mnostwo pieniedzy.

A w rekach – strzelbe na jelenie i pistolet.

– Nie, Owen, nie mozesz… Owen odlozyl bron.

– Rozmawialem przed chwila z szeryfem. Tego swira sciga czterech ludzi. Tylko czterech, rozumiesz? A on jest juz w Watertown.

– Ale to na wschod od nas. On sie od nas oddala.

– To nie ma znaczenia, Lis. Zobacz tylko, jaka droge juz przebyl. Jest o jakies siedem czy osiem mil od miejsca, w ktorym zwial. A ucieka przeciez pieszo. On wcale nie jest oszolomiony i nie lazi jak pijany. On cos knuje.

– Ja nie chce, zebys ty sie w to wdawal.

– Mam zamiar sprawdzic, jakie oni podejmuja kroki, zeby go zlapac. Mowil powaznie, zdecydowanie. Glosem jej ojca. Glosem, ktory dzialal

na nia jak hipnoza.

Mimo to Lis powiedziala:

– Nie oklamuj mnie, Owen.

Oczy Owena zwezily sie jak niegdys oczy ojca. Patrzyly bystro. Owen usmiechal sie, ale ona mu nie dowierzala. Jej slowa wcale na niego nie podzialaly. Mogla rownie dobrze przemawiac do jednego z trofeow mysliwskich o szklanych oczach, ktore on porozwieszal na scianach swojego gabinetu. Dotknela jego ramienia. Przez chwile trzymala reke na grubym materiale. A on przykryl jej dlon swoja.

– Nie idz – powiedziala.

Przyciagnela go do siebie. Poczula podniecenie. Bylo ono wywolane czyms wiecej niz tylko wspomnieniem ich niedawnego zblizenia. Sila, ktora byla w Owenie, jego powaga, wyraz jego twarzy zdradzajacy silne pragnienie czynu – to wszystko bardzo na nia podzialalo. Pocalowala go mocno, prosto w usta. Zastanawiala sie, czy jej podniecenie spowodowane jest pozadaniem czy pragnieniem zatrzymania go przy sobie przez cala te noc, pragnieniem trzymania go w ramionach, dopoki niebezpieczenstwo nie minie.

Jakiekolwiek byly jej motywy, uscisk nie zrobil na nim zadnego wrazenia. Owen przez chwile ja obejmowal, a potem wstal i podszedl do okna. Ona tez sie podniosla i stanela za nim.

– Dlaczego sie nie przyznasz? – zapytala. – Masz zamiar na niego zapolowac.

Patrzyla na jego plecy i na odbicie jego twarzy w szybie. Na tej twarzy powinien byl sie malowac gleboki niepokoj. Jednak tak nie bylo, Owen zdawal sie byc bardzo spokojny.

– Nie zrobie nic niezgodnego z prawem – powiedzial.

– Tak? – zapytala. – A morderstwo? Ono jest z nim zgodne?

– Morderstwo? – powtorzyl sciszonym, ochryplym glosem, odwracajac sie gwaltownie i wskazujac ruchem glowy schody. – Czy ty nigdy nie zastanawiasz sie nad tym, co mowisz? Co by bylo, gdyby ona cie uslyszala?

– Portia na ciebie nie doniesie. A ja mam na mysli to, ze nie mozna przeciez kogos tak po prostu wysledzic, dopasc i…

– Zapominasz, co zaszlo w Indian Leap – odrzekl ostro. – Czasami mysle, ze ja sie tym bardziej przejalem niz ty.

Lis odwrocila sie. Czula sie tak, jakby Owen ja spoliczkowal.

– Lis… – Owen uspokoil sie szybko, krzywiac sie na mysl o wlasnym wybuchu. – Przepraszam. Nie mialem na mysli… Sluchaj, to nie jest czlowiek. To zwierze. Wiesz, do czego on jest zdolny. Ty wiesz to lepiej niz ktokolwiek inny. Uciekl raz, moze uciec i po raz drugi – kontynuowal gladko swoja argumentacje. – Kiedy byl w Gloucester, tez sie oddalil na tyle, ze mogl wyslac do ciebie ten list. Kiedy sie tam znajdzie nastepnym razem, moze znowu uciec. I przyjechac tutaj…

– Zlapia go dzis w nocy. I wsadza tym razem nie do szpitala, a do wiezienia.

– Nie masz racji. Jezeli on jest wciaz niepoczytalny, to wroci do szpitala. Takie sa przepisy. Lis, przeciez sluchasz wiadomosci. I wiesz, ze szpitale sa oprozniane. Slyszysz o tym codziennie. Moze byc tak, ze za rok albo za dwa oni go wypuszcza na ulice. I ani sie zorientujemy, jak on sie tu pojawi. W ogrodzie. W sypialni.

W oczach Lis pojawily sie lzy. I w tejze samej chwili Lis zdala sobie sprawe, ze przegrala. Zreszta wiedziala chyba, ze przegra, juz wtedy, kiedy uslyszala jego kroki na schodach piwnicy. Owen nie zawsze ma racje, pomyslala, ale zawsze jest pewny siebie. On po prostu zaladuje bron do samochodu i pojedzie w te burzliwa noc na polowanie na psychopate, uwazajac to za rzecz najzupelniej naturalna.

– Chce, zebyscie obydwie z Portia pojechaly do Gospody. Ulozylismy juz wystarczajaco duzo workow z piaskiem.

Lis pokrecila glowa.

– Lis, nalegam.

– Nie! Woda podniosla sie juz o dwie stopy, a nie zaczelo jeszcze padac. A co z tym miejscem kolo doku, gdzie wpada strumien? Musimy tam dodac workow, tak zeby wal byl wyzszy o dwie stopy.

– Ja juz tam skonczylem robote. Naprawde, ulozylem duzo workow. Wal ma trzy stopy wysokosci. Jezeli woda podniesie sie wyzej, to i tak nie bedziemy mogli niczego zrobic.

– Dobrze – powiedziala Lis lodowatym tonem. – Jedz, jezeli chcesz. Baw sie w zolnierza. A ja zostaje. Musze zreszta okleic tasma cieplarnie.

– Daj sobie z nia spokoj. Jestesmy ubezpieczeni od zniszczen, ktore spowoduje wiatr.

– Mnie nie chodzi o pieniadze. Te roze to cale moje zycie. Nie wybaczylabym sobie, gdyby cos sie im

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату