teraz do ust. A potem wlaczyl silnik i ruszyl naprzod, majac nadzieje, ze lek podziala wkrotce i ze efekt jego dzialania bedzie taki, jakiego on oczekuje. Kohler rzadko bral jakiekolwiek leki i jego organizm czasami reagowal na nie w sposob nieoczekiwany. Mozliwe wiec bylo, ze ten lek podobny do amfetaminy spowoduje u niego sennosc. Richard Kohler modlil sie, zeby to sie nie stalo. Bo tej nocy bardzo pragnal myslec jasno.
Tej nocy musial byc naprawde przytomny.
No bo przeciez bedzie mial do czynienia z pacjentem nadmiernie pobudzonym.
Wjezdzajac na szose i rozgladajac sie w ciemnosci, Kohler poczul sie przygnebiony i bezradny. Zastanawial sie, czy nie powinien przypadkiem pogodzic sie z Adlerem i poprosic go o pomoc. W koncu dyrektor szpitala tez usilowal za wszelka cene ukryc fakt, ze Michael uciekl, i odnalezc go bez robienia szumu wokol calej sprawy. W koncu obaj mieli na uwadze ten sam cel, mimo ze kierowali sie zupelnie innymi motywami. Jednak Kohler doszedl do wniosku, ze zwrocenie sie do Adlera byloby wielka glupota. Takie posuniecie mogloby miec oplakane skutki, mogloby oslabic jego pozycje w Marsden, a nawet zrujnowac cala jego kariere. Chociaz… moze te niepokoje spowodowane byly w pewnym stopniu jakimis objawami para-noidalnymi – lagodniejsza wersja tego, z czym Michael Hrubek zmagal sie na co dzien. No tak, ale miedzy nim, doktorem Kohlerem, i pacjentem Michaelem Hrubekiem byla istotna roznica: Michael zostal uznany za schizofrenika paranoidalnego, bo zachowywal sie tak, jakby jego wrogowie usilowali spenetrowac jego najskrytsze tajemnice, podczas gdy i sami ci wrogowie stanowili wytwor jego wyobrazni, i tajemnice byly wymyslone.
A u mnie – pomyslal Kohler, dodajac gazu – wszystko jest jak najprawdziwsze.
8
Emil zataczal kola i skrecal na boki jak kon tanczacy wokol rozpraszajacego sie stada bydla. Smigal w te i z powrotem przez zarosla i trawe, dopoki nie natrafil znowu na trop.
Znalazl to miejsce, w ktorym Hrubek zwarl sie z sanitariuszami, a potem wrocil na szose. Teraz znowu skoczyl w bok, zapuszczajac sie w zarosla, a labradory podazyly za nim.
Tropiciele przez kilka minut szli po lace, kierujac sie na wschod, oddalajac sie od szpitala i posuwajac sie rownolegle do szosy numer 236.
W pewnym momencie, kiedy przechodzili przez wysoka, szeleszczaca trawe, Heck szarpnal linke i powiedzial:
– Siad!
Emil zatrzymal sie natychmiast.
Heck czul, ze pies trzesie sie z podniecenia – linka zdawala sie naladowana elektrycznoscia.
– Lezec!
Pies niechetnie polozyl sie. Suki nie chcialy posluchac podobnego rozkazu Charliego Fennela; ciagnely wciaz za swoje linki. Charlie szarpnal te linki kilka razy i krzyknal na suki, zeby lezaly, ale one nie reagowaly. Heck zdolal zignorowac krzyki Charliego i halas, jaki robily psy, i poszedl naprzod, oswietlajac ziemie swiatlem dlugiej, czarnej latarki.
– Zobacz, co znalazlem. Oswietlil swiezy slad bosej stopy.
– A niech to szlag – szepnal Fennel – to trzydziestka, co do cala.
– No przeciez wiemy, ze on jest duzy.
Heck dotknal wglebienia pozostawionego przez ogromna stope.
– On biegnie.
– No tak, masz racje. Biegnie. Aten doktor Adler mowil, ze on bedzie tylko tak lazil w kolko, taki oglupialy…
– On sie spieszy. Cholernie sie spieszy. Chodz, musimy nadrobic stracony czas. Szukaj, Emil, szukaj!
Fennel wzial pozostale dwa psy. Psy pobiegly naprzod po sladach. Jednak ku zdziwieniu obu tropicieli, Emil nie objal tym razem prowadzenia. Stanal na swoich muskularnych nogach, ale nie ruszyl sie z miejsca. Podniosl glowe, a nozdrza rozdely mu sie. Krecil glowa na wszystkie strony.
– No, chodzcie – krzyknal Fennel.
Heck milczal. Obserwowal Emila, ktory rozgladal sie na prawo i lewo i ogladal za siebie. Pies obrocil sie glowa na poludnie i podniosl ja jeszcze raz.
– Zaczekaj – zawolal Heck do Charliego. – I zgas latarke.
– Co?
– Zrob, co ci mowie!
Nastapil cichy trzask i dwaj mezczyzni z trzema psami znalezli sie w ciemnosci. Heck uswiadomil sobie cos, co z pewnoscia wiedzial tez Fennel – ze sa teraz wystawieni na cios. Szaleniec mogl czaic sie o dziesiec stop od nich z lyzka do opon albo stluczona butelka w dloni.
– Chodzmy, Trenton.
– Nie spieszmy sie za bardzo.
Piecdziesiat jardow na polnoc od nich znajdowaly sie samochody. Emil krecil sie i rozgladal na wszystkie strony. Heck przygladal mu sie uwaznie.
– Co on robi? – zapytal szeptem Fennel. – Trop jest tutaj. On tego nie wie?
– Wie. Ale jest cos innego. Moze jakis zapach w powietrzu. Nie taki wyrazny jak zapach na ziemi, ale jest.
Mozliwe, myslal Heck, ze Hrubek, ktory jest duzy i poci sie, pozostawil po sobie zapach, a ten zapach zebral sie tutaj jak dym, wiszac w wilgotnym powietrzu. Emil prawdopodobnie to wyczul. Mimo to jednak Heck nie chcial odciagac psa z tego miejsca. Bo wierzyl w inteligencje zwierzat. Widzial w swoim zyciu, jak szopy z wielka zrecznoscia otwieraly sloik z dzemem, widzial tez, jak niezdarny grizzly (ten sam, ktory patrzyl na niego tak pozadliwie) zrobil pazurem nie jedna, ale dwie dziurki w puszce 7-up, a potem wypil napoj, nie rozlewajac ani kropelki. A Emil, wedlug Hecka, byl dziesiec razy inteligentniejszy od ktoregokolwiek niedzwiedzia.
Heck odczekal jeszcze chwile, ale nie uslyszal ani nie zobaczyl niczego.
– Chodz, Emil – Heck sprobowal ruszyc naprzod. Ale Emil nie chcial isc.
Heck rozejrzal sie naokolo. Niebo promieniowalo leciutka poswiata, ale ksiezyc byl teraz ukryty za chmurami. No chodz, stary – pomyslal Heck – wracajmy do roboty. Nasza forsa biegnie na wschod z szybkoscia jakichs pieciu mil na godzine.
Ale Emil spuscil leb i wetknal nos w trawe. Drzal. Heck wyciagnal przed siebie pistolet i rozgarnal nim zielone i brazowe pedy. Weszli glebiej w trawe. I tam wlasnie znalezli to, czego szukal Emil.
Kawalek papieru w plastikowej torebce.
Powoli podszedl do nich Fennel. Stanal plecami do Hecka i nerwowo przygladal sie trawie, przesuwajac z lewa na prawo swoja bron.
– Przyneta?
Heckowi tez przyszlo to do glowy. Przestepcy przyzwyczajeni do tego, ze w poscigu za nimi biora udzial psy, zostawiaja czasami jakas czesc garderoby albo oddaja mocz w miejscu waznym z taktycznego punktu widzenia. Kiedy scigajacy wraz z psem zatrzymuje sie, zeby sie temu miejscu przyjrzec, uciekinier atakuje ich od tylu. Jednak tym razem Heck popatrzyl na Emila i powiedzial:
– Nie sadze. Gdyby on tu gdzies byl, Emil by go wyczul.
Mimo to, podnoszac torebke z ziemi, nie patrzyl na nia, tylko na trawe rosnaca naokolo. Trzymal tez palec na cynglu. Potem wreczyl torebke Fennelowi i obaj przeszli na polanke, na ktorej mogli przeczytac to, co bylo napisane na kartce bez obawy, ze zostana znienacka zaatakowani.
– To kawalek gazety – powiedzial policjant. – Na jednej stronie jest reklama stanikow, a na drugiej… hej, popatrz, to jest plan. Plan srodmiescia Bostonu. Tej czesci, w ktorej sa zabytki.
– Bostonu?
– Tak. Skontaktujemy sie z patrolem drogowym? Powiemy im, zeby obserwowali glowne drogi prowadzace do Massachusetts?
Ale Heck, ktory oczyma wyobrazni zobaczyl, jak znika jego dziesiec tysiecy dolarow, powiedzial: – Wstrzymajmy sie z tym. Moze on zostawil to tutaj, zeby nas zmylic?
– Nie, Trenton, nie. Gdyby chcial, zebysmy to znalezli, zostawilby to na drodze, a nie w takiej wysokiej