Platki wypadly jej z rak.
Uslyszala, ze drzwi kuchenne otwieraja sie i zamykaja.
– Jestem gotowa – zawolala Portia. – Masz swoja walizke?
Lis podeszla do drzwi kuchennych. Patrzac w zolte okna, powiedziala:
– Sluchaj, Portio, musze ci powiedziec… zmienilam zamiar.
– Co?
Lis postawila walizke w kuchni tuz za drzwiami.
– Chce skonczyc ukladanie workow. I oklejanie cieplarni. To zajmie jakas godzine. Chcialabym, zebys ze mna zostala, ale jezeli wolisz jechac, to jedz. Zadzwonie po taksowke…
Emil cierpial, czujac zapach smazonych hamburgerow i cebuli, ale znal mores, wiec siedzial, nie ruszajac sie z miejsca.
Trenton Heck tez spojrzal tesknie w strone baru. Mial ogromna ochote na cheeseburgera, jednak zignorowal smakowite zapachy, bo myslal przede wszystkim o nagrodzie. Kontynuowal rozmowe z policjantem z patrolu drogowego.
– Naprawde wygladalo na to, ze on chce sie dostac do Bostonu? – zapytal.
– Tak mowil ten kierowca. Ten swir trul cos, ze Boston to kolebka naszego kraju, czy cos takiego.
– On studiowal historie – wtracil Fennel, podchodzac do nich. Heck, zdziwiony, podniosl glowe.
– Tak. Tak slyszalem.
– On studiowal na wyzszej uczelni?
Heck, ktory zaliczyl tylko jedenascie godzin zajec na nizszym kursie, poczul sie bardzo zle.
– Tylko przez jeden rok, bo potem zaczal swirowac. Ale w ciagu tego roku mial dobre stopnie.
– Niesamowite, dobre stopnie…
Heck przestal myslec o sobie i zapytal policjanta, czy nie moglby poprosic tamtego kierowce, zeby na chwile wysiadl.
– On juz pojechal.
– Pojechali Nie kazal mu pan poczekac?
Policjant wzruszyl ramionami, patrzac cywilowi spokojnie w oczy.
– Tu chodzi o ucieczke, a nie o aresztowanie. Zapisalem jego nazwisko i adres. Myslalem, ze on nie musi tu zostawac i zeznawac jako swiadek.
– Adres nic nam nie pomoze – mruknal Heck do Fennela. – Bo co niby mamy zrobic? Poslac mu pocztowke?
– Ja zadalem mu sporo pytan – powiedzial policjant.
Heck zdjal Emilowi uprzaz do tropienia. Policjant wygladal na mlodszego od Chloptasia i na najnizszego ranga. Drogowka miala oddzielny budzet i rzadko kiedy zwalniano z niej kogokolwiek. Heck tez mogl pojsc do nich. Ale wolal zwalczac prawdziwa przestepczosc.
– Co on mial na sobie?
– Kombinezon. Dlugie buty. Koszule robocza. Tweedowa czapke.
– Nie mial kurtki?
– Chyba nie.
– Pil?
– Kierowca nic o tym nie wspomnial. Aja o to nie pytalem. Nie uwazalem, ze trzeba.
– Mial cos przy sobie? – pytal dalej Heck. – Torbe? Bron? Kij? Policjant spojrzal zaklopotany w notatki, a potem na Fennela, ktory
kiwnal glowa, dajac mu znak, ze ma odpowiedziec.
– Wlasciwie to nie wiem.
– Grozil czyms kierowcy?
– Nie. Tylko wygladal na przyglupa. Tak mowil kierowca. Heck mruknal cos zniechecony. A potem powiedzial:
– Aha, jeszcze jedno: ile on moze miec wzrostu?
– Kierowca mowil, ze ze szesc stop i piec albo szesc cali. A wazy ze trzysta piecdziesiat funtow. Tyle co zapasnik wagi ciezkiej. Nogi ma jak poltusze wolowe.
– Poltusze wolowe, no, no. – Heck spojrzal w ciemnosc na wschodzie.
– Czy da sie go tropic? – spytal Fennel.
– Raczej tak. Ale wolalbym, zeby popadalo.
Nic lepiej nie wydobywalo utajonego zapachu niz delikatna mgielka.
– Jezeli wierzyc specom od pogody, to wkrotce deszczu bedzie az za duzo.
Heck nalozyl Emilowi uprzaz do tropienia i przypomnial zarowno jemu jak i sukom zapach Hrubeka, podsuwajac im pod nosy jego spodenki.
– Szukaj! Szukaj!
Emil ruszyl poboczem drogi. Heck odwijal ciemnoczerwona linke az do chwili, gdy wyczul pod palcami wezel oznaczajacy, ze ma ona juz dlugosc dwudziestu stop. A potem ruszyl za psem. Nie uszli jeszcze piecdziesieciu stop, kiedy Emil skrecil i zaczal isc w strone nieoswietlonego, znajdujacego sie w oplakanym stanie domu, ktory stal w zarosnietym ogrodzie. Byla to niesamowita budowla z zapadnietym dachem z gontow przypominajacych stare wezowe luski. W jej oknie widnial napis: Sklep mysliwski. Preparuje jelenie. Kupuje i sprzedaje skory. I pstragi.
– Jak myslisz, czy on tam jest? – Chloptas z niepokojem popatrzyl w ciemne okna.
– Trudno powiedziec. Tutaj sa martwe zwierzeta, a to moze zmylic nawet Emila.
Heck i Fennel podprowadzili psy do krzywego plotu i przywiazali je do niego. Obaj wyjeli bron i rownoczesnie ja zaladowali. „O Boze, zebym tylko znowu nie dostal kulki – pomyslal Heck. – Bo tym razem nie jestem ubezpieczony.' Ale tak naprawde to nie chodzilo mu o rachunek, jaki musialby zaplacic za leczenie w szpitalu, tylko o to, ze nie chcial, zeby kula znow rozorala mu cialo.
– Sluchaj, Trent, nie musisz tego robic.
– Sadzac po opisie tego swira, jestem ci potrzebny.
Fennel kiwnal glowa, zgadzajac sie z nim, a potem dal znak Chlopta-siowi, zeby obszedl budynek i podszedl do niego od tylu. A sam z Heckiem wszedl po cichu na frontowa werande. Heck popatrzyl na Fennela, a ten wzruszyl ramionami i zapukal do drzwi. Nie bylo odpowiedzi. Heck pochylil sie w przod, chcac zajrzec do srodka przez brudne okno. Nagle odskoczyl.
– O Jezu! – krzyknal piskliwym glosem.
Fennel wycelowal swojego glocka w okno. Zmruzyl oczy. A potem rozesmial sie. O szesc cali od niego, widoczny przez zablocone szklo, stal na tylnych lapach czarny niedzwiedz i wpatrywal sie w nich z wsciekloscia martwymi oczami.
– Cholera – powiedzial Heck tonem pelnym szacunku. – A to skurwysyn. Malo sie nie zeszczalem w spodnie.
Fennel wskazal tabliczke tkwiaca za szyba drugiego okna: Zamkniete od 1-15 listopada. Darzbor.
– Ten facet obwieszcza wszem i wobec, ze wyjezdza! Nie boi sie wlamywaczy!
– Postawil na strazy niedzwiedzia.
Heck z podziwem przygladal sie zwierzakowi:
– Gdybym ja mial krasc, to ukradlbym najpierw wlasnie jego.
A potem znalezli drzwi, ktore Hrubek otworzyl kopniakiem. Weszli ostroznie do srodka, ubezpieczajac sie nawzajem. Odkryli slady szalenca, ale bylo dla nich jasne, ze jego samego nie ma w sklepie. Wlozyli wiec pistolety do olstrow i wyszli na zewnatrz. Fennel kazal Chloptasiowi skontaktowac sie z Havershamem i powiedziec mu, gdzie sa, a takze poinformowac, ze Hrubek najprawdopodobniej zmierza do Bostonu.
Juz mieli pojsc wzdluz szosy, kiedy Chloptas zawolal:
– Chwileczke, Charlie! Jest cos, co powinniscie zobaczyc.
Heck i Fennel kazali psom usiasc, a potem obeszli budynek i podeszli do miejsca, w ktorym stal mlody policjant z reka na pistolecie.
– Popatrzcie tam.
Wskazywal szope. Na klepisku w szopie, tuz za drzwiami, byla krew.