– Jezu!
Heck znowu wyciagnal walthera. I znow go odbezpieczyl.
A potem wszedl do szopy. Bylo w niej mnostwo rupieci: szlauchow, skrzynek, czaszek zwierzecych, kosci, polamanych mebli, zardzewialych narzedzi, czesci samochodowych.
– Sprawdz tam… O, tutaj mamy szopa.
Fennel oswietlil latarka bezwladne cialo zwierzecia.
– Myslisz, ze to on go wykonczyl? Ale po co?
– Cholera – szepnal przerazony Heck.
Patrzyl jednak nie na martwego szopa, tylko na belke pod sufitem, z ktorej zwisalo kilka sprezynowych pulapek na zwierzeta. Takich duzych pulapek, ktore z latwoscia mogly pomiescic lisa albo borsuka, albo szopa, i ktore mogly zamknac sie na szyi kazdego z tych zwierzat.
Albo na nodze psa.
Heck nie byl przerazony widokiem samych pulapek, tylko widokiem trzech pustych kolkow, na ktorych przypuszczalnie do niedawna tez wisia-
ly pulapki. Pod tymi kolkami, na klepisku znajdowalo sie kilka krwawych sladow butow.
– Czy twoje suki podchodza bardzo blisko?
– Nie wtedy, kiedy tropia. A Emil?
– Emil jest ostrozny, jezeli zapach jest swiezy. Bedziemy musieli skrocic linki i trzymac psy przy sobie. Cholera, jezeli on poszedl w trawe, to bedziemy sie musieli czolgac. On dotrze do Bostonu, zanim my dojdziemy do granicy hrabstwa.
Wrocili na szose i skrocili linki zgodnie z zaleceniem Hecka. On sam zostawil swojego chevroleta na parkingu dla ciezarowek pod opieka trzeciego policjanta, ktory zostal tam na wypadek, gdyby Hrubek wrocil. Chloptas towarzyszyl Heckowi i Fennelowi, jadac swoim samochodem z wygaszonymi reflektorami i wlaczonymi migaczami. Psy poczuly zapach Hrubeka i ruszyly jeszcze raz na wschod.
– Szedl srodkiem szosy – zasmial sie nerwowo Fennel. – Ten facet to naprawde swir, i to jaki.
Heck nic nie odpowiedzial. Nie byl juz tak radosnie podniecony jak przedtem. Zrobilo sie nieprzyjemnie. Okazalo sie, ze ten, ktorego scigaja, nie jest takim sobie wyrosnietym przyglupem. Trenton Heck poczul, ze robi mu sie zimno – tak jak wtedy, cztery lata temu, kiedy spojrzal na cos, co uwazal za galaz kolyszaca sie na wietrze, i zobaczyl blysk, i poczul bol w nodze, a asfalt skoczyl w gore na spotkanie jego czola.
– Myslisz, ze on zastawil pulapki na psy? – mruknal Fennel. – Nikt by tego nie zrobil. Nikt by przeciez nie chcial skrzywdzic psa.
Heck wyciagnal reke i podniosl prawe ucho swojego psa, ucho, w ktorym widoczna byla dziurka odpowiadajaca wielkoscia malej kuli. Fennel az zagwizdal z obrzydzenia, a Trenton zawolal:
– Szukaj, Emil, szukaj!
Lis stala w cieplarni i naklejala tasme na szyby. Przypomniala sobie, jak – dwadziescia piec lat temu – cieplarnie szklono i jak matka, stojac z zalozonymi rekami i sroga mina, pilnowala robotnikow. Matka czesto marszczyla brwi, bo uwazala, ze ludzie jej nie oszukaja wtedy, kiedy bedzie im dawala do zrozumienia, ze podejrzewa, ze sa do tego zdolni.
Oklejajac okna, Lis przesuwala sie wokol duzego pomieszczenia, w ktorym rosly herbaciane roze we wszystkich odcieniach, a takze krzewy odmiany grandiflora z krwistoczerwonymi kwiatami zwanymi John Armstrong, i w ktorym zolte pnace roze odmiany High Noon czepialy sie stayo
romodnej kraty. Miala tez biale roze zwane Iceberg i koralowe noszace nazwe Fashion. Tysiac kwiatow, dziesiec tysiecy platkow.
Lubila niezwykle odcienie, mocne kolory, zwlaszcza najdelikatniejszych kwiatow.
Przypomniala sobie tysiace godzin, jakie spedzila tutaj – najpierw jako mala dziewczynka, pomagajac matce, a potem sama – i wyobrazila sobie, jak wiele razy obcinala pedy, przycinala ukwiecone boczne galazki i likwidowala slabo rosnace lodygi. Jej rece, poklute przez kolce i czerwone, wyszukiwaly niezbyt dobrze widoczne oczka, obieraly kore, a potem wsuwaly galazki w naciecia i owijaly wszystko to rafia.
Przygladajac sie kilku szczepom, uslyszala za soba jakis dzwiek i zobaczyla Portie, ktora grzebala w pudle stojacym na podlodze. Portia zdjela juz z siebie ubranie, w ktorym paradowala po Manhattanie, i przyznawszy wreszcie, ze znajduje sie na wsi w Massachusetts, przyjela propozycje Lis i wlozyla dzinsy, sweter i sportowe buty. Lis zapragnela jeszcze raz podziekowac jej za to, ze zostala. Ale Portia nie potrzebowala wdziecznosci. Wziela kilka rolek tasmy, powiedziala: „Za duzo tu tych cholernych okien' i zniknela.
Zatupala po schodach jak nastolatka biegnaca do telefonu.
Lis nagle uswiadomila sobie, ze w cieplarni pali sie swiatlo. Owen zapalil jeden rzad lamp, kiedy szukal plociennych workow. Lis zgasila je teraz. Szanowala cykl dobowy roslin. Sama zreszta tez, kiedy to bylo mozliwe, unikala budzikow. Uwazala, ze rytm ciala ludzkiego zwiazany jest z pulsem duszy i ze rosliny pod tym wzgledem nie roznia sie od ludzi. Z szacunku dla nich Lis zainstalowala nie tylko piecset lamp dajacych sztuczne swiatlo sloneczne w pochmurne dni, ale takze slabo swiecace niebieskie i zielone zarowki na godziny nocne. Przy ich swietle jej kwiaty mogly spac (gdyz wierzyla, ze rosliny spia), a rownoczesnie dzieki nim cieplarnia byla oswietlona.
W tej cieplarni Ruth UAuberget umiescila pewna liczbe staromodnych grzejnikow, ale te nigdy dobrze nie dzialaly. Wygladalo na to, ze Ruth przerazaly wynalazki techniczne i ze wolala ona pozwolic naturze i losowi decydowac o tym, czy jej roze maja miec sie dobrze, czy zwiednac. Jej corka natomiast przyjmowala inna postawe. „Zyjemy w koncu w wieku komputerow' – powiedziala sobie i wyposazyla cieplarnie w elektroniczne urzadzenie, dzieki ktoremu nawet w najchlodniejsze noce temperatura wewnatrz przekraczala szescdziesiat dwa stopnie Fahrenheita. Zalozyla tez na dachu zautomatyzowane urzadzenia wentylacyjne, a na szybach od strony poludniowej zaluzje (poniewaz slonce moglo byc tak samo szkodliwe jak mroz).
W jednym koncu pomieszczenia liczacego trzydziesci piec stop dlugosci i dwadziescia szerokosci znajdowaly sie sadzonki i mlode krzewy. W drugim byly grzadki z wyrosnietymi krzewami i miejsce, gdzie nastepowalo rozkrzewianie. Pod sadzonkami wily sie kable ogrzewajace ziemie, a wody dostarczaly szlauchy i skomplikowany system irygacyjny. W przyleglym do cieplarni pomieszczeniu na doniczki i w szopie podloga byla betonowa, a w samej cieplarni znajdowal sie zwir, wsrod ktorego wila sie sciezka wylozona plytkami zastepujacymi znajdujacy sie tu kiedys beton. Plytki byly zielonoblekitne. Lis wybrala wlasnie takie, zeby jej przypominaly nieistniejaca jeszcze roze-krzyzowke majaca nosic nazwe L'Au-berget. Wyhodowanie tej rozy bylo jej ambicja. Chciala, zeby kwiat mial swietlisty blekitnozielonkawy kolor i zeby roslina nazwana byla jej nazwiskiem.
Krzyzowanie roz w celu otrzymania tej wlasnie rosliny bylo dla niej szczegolnie pociagajace, gdyz inni hodowcy zapewniali ja, ze uzyskanie takiego nieuchwytnego koloru jest niemozliwe. Atrakcyjnosc tego przedsiewziecia wzmagalo jeszcze to, ze szla pod prad. Bo hodowcy nastawiali sie obecnie na zapach i odpornosc na choroby. A Lis interesowaly wlasnie kolor i ksztalt – cechy ostatnio lekcewazone. Rozumiejac logicznie, zgadzala sie z opinia, ze wyhodowanie takiej krzyzowki bedzie bardzo trudne. Z drugiej jednak strony, byla romantyczka, jak wszyscy milosnicy roz, i nielatwo sie zrazala. Eksperymentowala wiec z pewna liczba odmian zoltych i rozowych i z krzyzowka herbaciana Blue Moon. Spedzala dlugie godziny, szczepiac je i pielegnujac, jak gdyby uzyskanie nieuchwytnego koloru bylo tylko kwestia czasu.
Obcujac z literatura, Lis przekonala sie, jak wielka jest sila wyobrazni. Wedlug niej wyobraznia byla najwiekszym darem bozym, podczas gdy wszystko inne, nawet milosc, bylo warte tyle co jakas wzmianka pochwalna. Kwiaty natomiast nauczyly ja czegos jeszcze wazniejszego, a mianowicie tegOs ze piekno trwa, ze paczki rozwijaja sie, rosna, pekaja i zamieniaja sie w kwiaty, ktorych platki z czasem opadaja i staja sie suche i szeleszczace.
W jej oczach roze nie tylko zyly, byly tez obdarzone cechami ludzkimi.
– Zastanowcie sie tylko – mowila swoim uczniom, ktorych zapraszala w soboty do cieplarni na nieformalne wyklady z ogrodnictwa – zastanowcie sie nad historia roz. Przywedrowaly one na Zachod, do Europy i Ameryki, ze wschodu. I pomyslcie o sposobach ich hodowania. Roze rosna w skupiskach ludzkich o coraz wyzszej kulturze. No, a jak sie one maja do religii? Jezeli spojrzymy na nie z tego punktu widzenia, przekonamy sie, ze te kwiaty przeszly rzeczy rownie straszne jak my. Wczesni chrzescijanie palili je, bo mialy – wybaczcie mi to wyrazenie – poganskie pochodzenie. A potem – zgadnijcie, co sie stalo. Papiez nawrocil je. Jezeli dzisiaj zapytacie katolika, czego symbolem jest roza, odpowie, ze oczywiscie symbolem Marii. Marii-Matki, a nie Marii-ladacznicy.
Lis pokochala roze, kiedy miala jakies dziewiec lat. Byla wtedy wysoka i chuda i zwykle bawila sie z Portia w