– A pozniej masz przyjsc do gosci i powiedziec im, ze przepraszasz za to, co zrobiles. Jak ich przeprosisz, pojdziesz do lozka i zostaniesz w nim do wieczora.
– Do lozka?
– Tak, do lozka – powiedziala krotko.
Czy to miala byc kara, czy pocieszenie? Michael nie mial pojecia. Zastanawial sie nad tym przez kilka minut, a potem usiadl na ubikacji i zaczal lamac sobie glowe nad innym problemem. Matka wrzucila jego rzeczy do pralki. Czy to oznaczalo, ze chce, zeby przyszedl przepraszac gosci bez ubrania? Rozejrzal sie za czyms, co moglby na siebie wlozyc.
Piec minut pozniej otworzyl drzwi i wszedl do salonu w szlafroku matki.
– Dzien dobry – powiedzial, podchodzac do gosci. – Probowalem kupic ten zasrany sklep. Przepraszam.
Pan Abernathy czy pan Milford, ktory cos mowil, przerwal w pol zdania. Ajego zona zakryla sobie usta dlonia, powstrzymujac sie od wypowiedzenia jakiejs niepotrzebnej uwagi, ktorej moglaby potem zalowac.
Tymczasem matka… Matka usmiechala sie! Michael byl zdumiony. Jej zamaskowane oczy byly zimne, ale usmiechala sie do niego.
– A, jest nasz dzielny zolnierzyk – szepnela. – Czy Michael nie wyglada modnie?
– Znalazlem ten szlafrok za drzwiami.
– Naprawde? – zapytala, krecac glowa.
Michael usmiechnal sie. Modnie. Byl zadowolony z siebie.
– Probowalem kupic ten zasrany sklep! – powtorzyl, smiejac sie ochryple.
Goscie, ktorzy trzymali filizanki herbaty, a nie kawy, z cytryna, a nie z mlekiem, starali sie nie patrzec sobie w oczy. Matka wstala.
– Zmienilam zdanie – powiedziala. – Michael, wygladasz tak ladnie. Moze bys wyszedl i pobawil sie?
– Na dworze? – usmiech zniknal z jego twarzy.
– No tak. Na dworze. Idz.
– Ale to glupio wychodzic w szla…
– Nie, wcale nie glupio. Idz na dwor.
– Ale oni mnie moga zobaczyc. – Michael zaczal plakac. – Ktos mnie moze zobaczyc.
– Juz! – wrzasnela. – Na dwor, do cholery!
A potem wziela go za reke, zaprowadzila do frontowych drzwi i wypchnela na zewnatrz. Michael stal tak na progu w jasnoniebieskim szlafroku, a dwie dziewczynki z sasiedztwa gapily sie na niego. Z poczatku sie usmiechaly, ale kiedy Michael zaczal na nie patrzec i mruczec cos do siebie, zrobilo im sie glupio i weszly do swojego domu. Michael odwrocil sie i stanal twarza do drzwi frontowych. Uslyszal zgrzyt zamka. Zajrzal przez okienko w drzwiach i zobaczyl odwracajaca sie twarz matki. Poszedl za dom, pod wierzbe i reszte dnia spedzil w trawie, podobnej do tej, w ktorej siedzial dzis w nocy, czekajac na snajperow i obserwujac samochod.
Uslyszawszy szelest tej trawy i poczuwszy jej pieszczote na skorze (podobna do tamtej pieszczoty), przypomnial sobie prawie wszystko, co zdarzylo sie tamtego dnia. Jednak wspomnienie nie bylo wyrazne. Nie bylo wyrazne z tego samego powodu, dla ktorego bylo takie wazne dla calego jego dalszego zycia – a mianowicie dlatego, ze caly ten incydent stanowil pierwsze jego zerwanie z rzeczywistoscia, pierwszy jego epizod psychiatryczny. Obraz tych kilku godzin byl znieksztalcony zarowno przez jego swiadomosc, jak i przez uplyw czasu. Na ten obraz nalozyly sie inne wspomnienia, z ktorych wiele przesladowalo go tak samo i wywolywalo taki sam smutek. Dzisiejszej nocy, przypomniawszy sobie pod wplywem zapachu i pieszczotliwego dotkniecia trawy tamte kilka godzin, mogl glebiej spenetrowac ten incydent (do czego zreszta nieraz zachecal go doktor Richard), ale zrobil sie taki podniecony, ze nie byl w stanie dluzej usiedziec na miejscu. Bez wzgledu na to, czy czyhali na niego snajperzy, czy nie – musial zaczac dzialac. Wstal i poszedl w strone szosy.
Samochod sportowy najwyrazniej zepsul sie przed paroma godzinami. Maska jego silnika byla podniesiona, a okna i drzwi zamkniete. Na szosie w poblizu tylnego zderzaka stal trojkatny znak. Hrubek zaczal sie zastanawiac, czy ten znak stoi tu po to, zeby ulatwic snajperom celowanie. Rzucil go w zarosla tak jak rzuca sie frisbee.
– MG – szepnal, odczytujac emblemat na masce. – MG?
Doszedl do wniosku, ze to znaczy „Moj gromowladny'.
Nie zagladajac do srodka, podszedl prosto do bagaznika. Prezent! Tak, prezent od Mojego Gromowladnego – od Boga! Rower byl przymocowany, ale on wyszarpnal go z latwoscia. Posypaly sie metalowe i plastikowe kawalki zamocowania.
Postawil rower na ziemi i zaczal gladzic rurki, skore siodelka, kolka zebate i kabelki. Poczul chlod metalu i sprawilo mu to wielka przyjemnosc. Pochylil glowe i otarl sie policzkiem o chromowana kierownice.
Wyjal z kieszeni flamaster i napisal sobie na przedramieniu: Pytam Glosno: czyz NIE dziwne sa dziela BOZE? Dzieki CI BOZE za ten piekny prezent. Obok narysowal weza i jablko i napisal imie EWA. Polizal to imie i cofnal sie o krok od roweru, przygladajac sie swojemu nowemu srodkowi transportu z pewnym niepokojem, ale i z wdziecznoscia.
Richard Kohler znalazl sie w obcym dla siebie swiecie.
Mial na sobie welniany garnitur, jedwabny krawat, czerwono-zielone skarpetki i jeden mokasyn -jakiz mogl byc lepszy dowod na to, ze nie byl czlowiekiem spedzajacym czas wsrod przyrody.
Pochylajac sie ostroznie do przodu, wyciagnal drugi but z blota i wytarl go o trawe. Wlozyl go na noge i poszedl dalej na zachod.
Ten las, nie wiadomo dlaczego, wywolywal u niego klaustrofobie, ktora nie nekala go nigdzie indziej – nawet we wlasnym malym gabinecie, gdzie czesto spedzal po pietnascie godzin na dobe. Tak, w gabinecie czul sie normalnie, a tymczasem w tym lesie puls mial przyspieszony, ze strachu przed zamknieciem swedziala go skora, trudno mu bylo oddychac. Slyszal tez jakies nieistniejace odglosy i mial bardzo zla orientacje w terenie. Byl bliski przyznania sie przed samym soba, ze zabladzil. Bo to, co uwazal za punkty odniesienia – drzewa, drogowskazy, krzaki – bylo bardzo mgliste i niepewne. Czesto, idac w kierunku tych obiektow, przekonywal sie, ze po prostu znikaja. A czasami zamienialy sie one w groteskowe stwory albo przeksztalcajace sie twarze.
Na plecach Kohler mial czerwony plecak, w ktorym znajdowaly sie strzykawka i leki, a przez ramie przewiesil sobie czarny plaszcz od deszczu. Bylo za cieplo na to, zeby go wlozyc, i Kohler zastanawial sie, dlaczego w ogole wzial go ze soba. Sadzac z komunikatow radiowych dotyczacych nadciagajacej burzy, lepsza ochrone przed deszczem stanowilaby zbroja z helmem.
Kohler zaparkowal swoje BMW przy szosie, o pol mili stad, i przeszedl przez laki, zmierzajac do lasu. Nie posuwal sie szybko. Skorzane podeszwy jego butow slizgaly sie na wilgotnych kamieniach i Kohler dwa razy upadl na twarda ziemie. Za drugim razem omal nie zwichnal sobie reki. A w pewnym momencie zaczepil nogawka o kolce dzikiej rozy. Uplynelo piec minut, zanim sie uwolnil.
Mimo to uwazal, ze mial szczescie. Pielegniarka, ktora zawiadomila go o ucieczce, powiedziala mu, ze Hrubek zwial z karawanu w Stinson i dotarl najprawdopodobniej az do Watertown.
Jadac szosa numer 236 w strone tego drugiego miasteczka, Kohler w pewnym momencie zobaczyl na jakiejs polance Hrubeka. Byl pewien, ze go widzi. Podjechal szybko do najblizszej odbiegajacej w bok drogi, wyskoczyl z samochodu i zaczal przeszukiwac okolice. Wolal pacjenta po imieniu, blagal go, zeby sie ujawnil, ale nie otrzymal zadnej odpowiedzi. Wsiadl wiec w samochod i ruszyl przed siebie. Nie ujechawszy jednak daleko, skrecil w boczna droge i zatrzymal sie. Obserwowal okolice. Po dziesieciu minutach wydalo mu sie, ze znowu widzi te sama postac posuwajaca sie szybko naprzod.
A pozniej nie natknal sie juz ponownie na slad Michaela. Jeszcze raz poszedl na laki i skierowal sie w te strone, w ktora posuwal sie jego domniemany pacjent – na zachod. Szedl, majac nadzieje, ze natknie sie na Hrubeka przypadkiem.
Gdzie jestes, Michael?
I dlaczego znajdujesz sie poza szpitalem?
Tak bardzo sie staralem, tak bardzo chcialem zajrzec do twojej glowy. Ale w tej glowie jest bardzo ciemno. Twoj umysl jest tak ciemny jak niebo dzisiejszej nocy.
Kohler potknal sie znowu, tym razem o jakis drut, i podarl sobie spodnie o ostry kawalek skaly, raniac sie przy tym w udo. Zastanowil sie, czy grozi mu tezec. Ta mysl zaniepokoila go bardzo. Jednak jego zdenerwowanie wywolal nie strach przed choroba, tylko fakt, ze uswiadomil sobie, ze zapomnial zabrac ze soba podstawowe leki. Pomyslal, ze jego wiedza o funkcjonowaniu ludzkiego mozgu nie kompensuje chyba wtornego analfabetyzmu w zakresie fizjologii i chemii organicznej, ktorych kiedys sie uczyl i w ktorych kiedys tak dobrze sie orientowal. Wkrotce jednak przestal zaprzatac sobie glowe tymi myslami, bo znalazl sportowy samochod.