– No, jezeli mial tyle sprytu, zeby was zmylic i podsunac wam mysl, ze idzie na wschod, to teraz moze was tez oszukiwac, kazac wam myslec, ze idzie na zachod. Moze to taki podwojny bluff.

No tak. To bylo cos, o czym Heck nie pomyslal. Oczywiscie, dlaczego Hrubek nie mialby zrobic po raz drugi tego samego? Dlaczego nie mialby zawrocic na wschod? Moze on rzeczywiscie chcial sie dostac do Bostonu? Heck zastanawial sie nad tym przez chwile, a potem powiedzial Kohlerowi prawde.

– To mozliwe – oswiadczyl – ale ja nie jestem w stanie przeszukac calego Polnocnego Wschodu. Moge tylko isc tam, gdzie mnie prowadzi nos mojego psa.

Powiedzial to, majac rownoczesnie bolesna swiadomosc, ze ten nos nie ma teraz pojecia, gdzie znajduje sie scigany.

– Chcialem tylko zwrocic panu na to uwage – dodal lekarz.

Szli przez doline sciezka biegnaca obok starych kamieniolomow. Heck przypomnial sobie, jak w mlodosci, bedac samotnym chlopcem, zainteresowal sie geologia. Spedzal dlugie godziny w kamieniolomie podobnym do tego tutaj, stukajac mlotkiem i zbierajac do swojej kolekcji kawalki kwarcu, miki i granitu. Teraz zapatrzyl sie na wysokie skaly, pokancerowane jak kosci, do ktorych dobral sie lekarz za pomoca swoich metalowych narzedzi. Przypomnial sobie zdjecie rentgenowskie wlasnej strzaskanej nogi, wlasnej kosci udowej uszkodzonej przez kule. Dlaczego – dziwil sie i wtedy, i teraz – ten cholerny lekarz pokazal mi to dzielo sztuki?

Pies obrocil sie nagle kilka razy, potem znieruchomial, a potem obrocil sie jeszcze raz.

– Czy on odnalazl trop? – spytal szeptem Kohler.

– Nie – odpowiedzial Heck glosno. – Powiem panu, kiedy go znajdzie.

Podazali za Emilem, ktory szedl wzdluz zoltobialej wysokiej skaly, omijajac kaluze slonawej wody.

Wyszli z kamienistej doliny i zaczeli sie powoli piac w gore. I okazalo sie, ze znowu trafili tam, gdzie stal zepsuty samochod.

– Cholera – skrzywil sie Heck – wrocilismy.

– A dlaczego pan go sciga w pojedynke? – zapytal Kohler, dyszac ciezko.

– No bo tak.

– Wyznaczono za niego nagrode, tak?

Heck bawil sie przez chwile linka, na ktorej uwiazany byl pies.

– Skad pan wie? – spytal wreszcie.

– Nie wiedzialem. Ale teraz juz wiem, dlaczego pan go sciga w pojedynke.

– A pan, panie doktorze? Jezeli pan go widzial, to dlaczego nie wezwal pan pulku wojska?

– On latwo wpada w panike. Ja potrafie go zachecic do powrotu w taki sposob, zeby nikomu nic sie nie stalo. On mnie zna. Ma do mnie zaufanie.

Emil zesztywnial nagle i odwrocil sie w strone lasu. Heck natychmiast wyciagnal i odbezpieczyl pistolet. W zaroslach cos sie ruszalo.

– Nie! – krzyknal Kohler, patrzac na bron, i ruszyl w strone zarosli. Ale Heck zlapal go za ramie i szepnal:

– Ja zachowalbym spokoj. Nie zdradzajmy, gdzie jestesmy.

Przez chwile panowala cisza. A potem muskularna lania przesadzila niski zywoplot i zniknela.

Heck wlozyl bron do olstra.

– Powinien pan troche bardziej uwazac. Jest pan latwowierny. Rozumie pan, co mam na mysli?

Heck spojrzal na poludnie, gdzie szary asfalt zniknal wsrod wzgorz. Emil nie zdradzal zainteresowania tym kierunkiem, ale Heck doszedl do wniosku, ze powinni mimo to pojsc w te strone. Jeszcze raz siegnal po plastikowa torebke z szortami Hrubeka. Ale Kohler chwycil go za ramie.

– Ile? – zapytal.

– Ile czego? – nie rozumial Heck.

– Ile wynosi nagroda?

Emil, ktory zdawal sobie sprawe, ze szorty Hrubeka znajduja sie nad jego glowa, zaczal drzec. Heck zamknal torebke, nie chcac, zeby pies stal sie zbyt nerwowy.

– To tajemnica. Moja i tych, co mi maja zaplacic – powiedzial.

– Czy to Adler ma placic? Heck powoli pokiwal glowa.

– To moj kolega – stwierdzil Kohler. – Pracujemy razem.

– Jezeli to pana kolega, to jak to sie stalo, ze pan nie wie?

– Ile? – zapytal Kohler.

– Dziesiec tysiecy.

– Ja dam panu dwanascie.

Heck przez chwile obserwowal Emila, ktory krecil sie gotowy do biegu.

– Zartuje pan – powiedzial do Kohlera.

– Wcale nie. Mowie powaznie.

Heck parsknal smiechem, ale kiedy uswiadomil sobie, ze patrzy na czlowieka, ktory moze wypisac czek na dwanascie tysiecy, zrobilo mu sie goraco.

– Ale dlaczego…?

– Trzynascie.

– Ja sie z panem nie targuje. Ja chce wiedziec, co mam za taka sume zrobic.

– Pojsc do domu. Zapomniec o Michaelu Hrubeku.

Heck rozejrzal sie powoli naokolo. Na zachodzie, w oddali zauwazyl blyskawice. Jej swiatlo zdawalo sie zalewac ogromny obszar. Heck spojrzal na ciagnace sie w dal laki, na ciemny horyzont, na czarne niebo. Poczul, ze ten widok go denerwuje – z tego prostego powodu, ze ta niespodziewana oferta byla tak kuszaca. Bo jak mogl znalezc czlowieka w tak wielkiej przestrzeni? Zasmial sie sam do siebie. Dlaczego Bog zawsze podsuwa czlowiekowi pokuse wtedy, kiedy czlowiek najbardziej jej pragnie?

– A jaki pan ma w tym interes? – spytal, chcac zyskac na czasie.

– Po prostu nie chce, zeby mu sie stalo cos zlego.

– Ja mu nic zlego nie zrobie.

– Chcial pan posluzyc sie bronia.

– No tak, uzylbym broni, gdybym musial. Ale nie mam zamiaru strzelac nikomu w plecy. To nie w moim stylu. Nigdy tego nie robilem, kiedy bylem policjantem. I teraz tez tego nie robie.

– Michael nie jest grozny. On nie jest taki jak rabusie ograbiajacy banki.

– Dla mnie nie ma znaczenia, czy jest tak grozny jak oszalala samica losia broniaca swych mlodych, czy tez tak jak jakis czlonek mafii. Ja musze uwazac, zeby nic zlego sie nie stalo ani mnie, ani mojemu psu. I jezeli to oznacza, ze musze strzelac do czlowieka, ktory idzie na mnie z kamieniem albo lyzka do opon, to strzelam – nie ma rady.

Kohler usmiechnal sie, dajac Heckowi do zrozumienia, ze nie jest przekonany.

– Niech pan poslucha: on zastawial pulapki na psy. Dla takiego czlowieka ja nie mam wielkiego szacunku.

– Co robil?

Usmiech zniknal z twarzy Kohlera.

– Zastawial pulapki. Sprezynowe. Takie na zwierzeta.

– Nie. Michael by tego nie zrobil.

– Moze pan sobie mowic, co pan chce, ale…

– Pan je widzial?

– Wiem, ze wzial kilka. Jeszcze ich nie znalazlem. Lekarz milczal przez chwile. W koncu powiedzial:

– Mysle, ze pan sie daje wykorzystywac.

– Co pan chce przez to powiedziec?

Heck juz mial sie obrazic, ale glos psychiatry byl taki uspokajajacy. Byl to glos kogos, kto jest po jego stronie i usiluje mu pomoc.

– Adler wie, ze pies spowoduje, ze schizofrenik wpadnie w panike. Poscig to dla kogos takiego jak Michael najgorsza rzecz pod sloncem. Taki pacjent osaczony wpadnie na pewno w panike. Pan bedzie musial do niego strzelac. Adler chce, zeby to wszystko odbylo sie bez rozglosu. Czternascie tysiecy.

Boze. Heck zacisnal powieki, a potem otworzyl oczy i zobaczyl nastepna blyskawice. U jego nog Emil krecil sie

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату