zniecierpliwiony calym tym ludzkim gadaniem.
Wziac pieniadze i wrocic do domu. Zadzwonic do banku, wplacic te pokazna sume. Czternascie tysiecy daloby mu jakies dziewiec, dziesiec miesiecy spokoju. Moze w tym czasie w policji znalazlyby sie pieniadze na etaty dla tych, ktorych zwolniono w ciagu ostatnich lat. Moze w jednej z trzydziestu szesciu kompanii, w ktorych Heck zlozyl podania, znalazlby sie wakat?
Moze Jill wrocilaby do domu z pieniedzmi z napiwkow i z koronkowymi koszulami nocnymi.
Czternascie tysiecy dolarow.
Heck westchnal. – No coz, panie doktorze, rozumiem, ze pan sie martwi o swojego pacjenta. Ale sa tez inni ludzie, o ktorych sie trzeba martwic. Ja bylem kiedys policjantem. To mnie czegos nauczylo. Emil i ja mamy szanse zlapac tego faceta. Mimo calego tego panskiego gadania o podwojnym bluffie i tak dalej. Niech sie pan nie obrazi.
– Ale on nie jest grozny. Nikt tego nie rozumie. On sie staje niebezpieczny, dopiero kiedy sie go sciga.
Heck rozesmial sie. – Widze, ze psychiatrzy maja swoj wlasny sposob ujmowania spraw. Jednak ci dwaj faceci, ktorych on omal nie zabil, na pewno by sie z panem nie zgodzili.
– Omal nie zabil?
Kohler byl tak samo wstrzasniety jak wtedy, kiedy Heck przystawil mu do glowy lufe pistoletu.
– O kim pan mowi?
– O tych sanitariuszach.
– O jakich sanitariuszach?
– O tych, z ktorymi on sie starl kolo Stinson. Myslalem, ze pan o tym wie. To bylo zaraz po tym, jak uciekl.
– Zna pan ich nazwiska?
– Nie, oczywiscie, ze nie. Oni byli ze szpitala. Tylko tyle wiem. Kohler podszedl do samochodu. Podniosl mala czaszke i zaczal ja kom-
pulsywnym ruchem pocierac dlonia.
– Tak wiec – powiedzial Heck – mysle, ze musze odrzucic panska oferte.
Kohler przez chwile wpatrywal sie w nocne niebo, a potem odwrocil sie do Hecka.
– No to niech pan cos dla mnie zrobi – powiedzial. – Jezeli go pan znajdzie, niech pan mu nie grozi. Niech pan go nie goni. I na Boga, niech pan go nie szczuje psem.
– To nie jest polowanie na lisa. Ja tego tak nie traktuje – odrzekl Heck spokojnie.
Kohler dal mu wizytowke. – Kiedy pan bedzie blisko niego, niech pan zadzwoni pod ten numer. A oni zawiadomia mnie za posrednictwem pagera. Bede panu naprawde za to wdzieczny.
– Zrobie to, jezeli bede mogl – powiedzial Heck. – Tyle moge obiecac.
Kohler kiwnal glowa i rozejrzal sie, chcac sie zorientowac w terenie.
– Tam jest szosa numer 236, tak?
– Tak – odpowiedzial Trenton Heck, a potem, oparlszy sie o zderzak samochodu, patrzyl ze smiechem, jak ten szczuply czlowiek w garniturze i krawacie, niosacy elegancki plaszcz i plecak, i zablocony jak robotnik kopiacy rowy, odchodzi pusta droga wiejska w burzliwa noc.
Wzrok doktora Ronalda Adlera przesuwal sie po mapie hrabstwa Mars-den.
– Doszedl az do granicy stanu. Kto by sie tego spodziewal – powiedzial Adler i dodal bez entuzjazmu i bez oznak zainteresowania: – Patrol drogowy z Massachusetts powinien go miec za jakas godzine. Chce miec plan na najgorsza ewentualnosc.
– Czy mowi pan o nagrodzie? – zapytal Peter Grimes.
– O nagrodzie? – warknal dyrektor.
– Mhm. Co pan ma na mysli, mowiac o najgorszej ewentualnosci?
Wygladalo na to, ze Adler wie dokladnie, co ma na mysli. Mimo to milczal przez chwile, prawdopodobnie z powodu jakiegos przesadu, ktorego z jego swiadomosci nie wykorzenily studia medyczne.
– To, ze kiedy go znajda, on moze zabic policjanta. Albo kogos innego. To mam na mysli.
– No tak, sadze, ze to mozliwe – powiedzial Grimes. – Chociaz niezbyt prawdopodobne.
Adler wrocil do sprawozdan ordynatora Oddzialu E:
– Czy to wszystko prawda?
– Tak. Jestem tego pewien.
– Hrubek bral udzial w terapii zajeciowej? Kohler odbywal z nim indywidualne sesje psychoanalityczne? Stosowal wobec niego terapie, ktora zawsze wszystkich zanudza?
I o ktorej pisze w najlepszych czasopismach fachowych, dodal w mysli Grimes. A glosno powiedzial:
– Na to wyglada.
– Zalecenia Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego. Wszyscy je znamy. Zgodnie z nimi schizofrenik moze byc poddany terapii indywidualnej pod warunkiem, ze jest mlody, inteligentny i ze mial w zyciu osiagniecia. I ze jego choroba ma ostrzejszy przebieg niz u chronikow… Aha, i pod warunkiem, ze mial pewne sukcesy, jezeli chodzi o zwiazki seksualne. Do Michaela Hrubeka to raczej nie pasuje.
Asystent omal nie powiedzial: „Chyba ze gwalt potraktuje sie jako sukces w sferze zwiazkow seksualnych'. Powstrzymal sie jednak. Byl przy tym ciekawy, czy po takiej uwadze Adler wylalby go z pracy, czyby sie tylko smial.
– Taka historia choroby – Adler przekartkowal plik papierow – a Kohler stosuje indywidualna terapie. Naprawde Kohler przedobrzyl. Zastanowmy sie… Czy te drzwi sa otwarte? Te drzwi od gabinetu. Prosze je zamknac.
Grimes zrobil, co mu kazano. Adler przejrzal sprawozdanie jednego z lekarzy, ktory pisal, ze Hrubek przedstawil mu plan wyszarpniecia jedna gola reka jego organow wewnetrznych. Plan byl dokladny i Hrubek wykazal sie przy tym imponujaca znajomoscia ludzkiej anatomii.
Kiedy Grimes opadl znowu na swoje krzeslo, Adler zamknal teczke z papierami i zapatrzyl sie w sufit. Jego reka powedrowala miedzy nogi, poprawil cos sobie w kroku. A potem zapytal:
– Zdaje pan sobie sprawe, co zrobil Herr Doktor Kohler?
– On…
– Zna pan przypadek Burtona Scotta Webleya? Burtona Scotta Web-leya Trzeciego. Czy Czwartego. Nie pamietam dokladnie. Zna pan ten przypadek? Ucza takich rzeczy na… Gdzie pan studiowal?
– Na Columbii. Nie, nie znam tego przypadku.
– Co-lum-bia no, no. – Adler wycedzil te nazwe z pogardliwa ironia. – Webley Trzeci czy Czwarty. Byl w szpitalu w Nowym Jorku. Nie wiem, w ktorym. Moze w Creedmoor. A moze w Pilgrim State. Nie wiem dokladnie. Aha, i byl pacjentem prywatnym. No wie pan, najlepsi lekarze, tacy jak nasz przyjaciel Zygmunt Kohler. Tacy co to cum laude. Tacy z roznych Co-lum-bii.
– Rozumiem.
– Widzi pan, Kohler uwaza, ze nasze szpitale pelne sa Van Goghow. Poetow i malarzy. Geniuszy, ktorych nikt nie rozumie, takich wariatow z wizja – bestii o dwoch glowach. – Zauwazywszy, ze Grimes patrzy na niego tak, jakby nie rozumial, Adler mowil dalej: – Webley mial schizofrenie paranoidalna. Z urojeniami. Skapoobjawowa. Mial dwadziescia osiem lat. Przypomina to cos panu? Jego urojenia koncentrowaly sie wokol rodziny. Rodzina chciala sie do niego dobrac i tak dalej. Uwazal, ze ojca i ciotke laczy kazirodczy zwiazek. Ze Network TV pokazuje ich stosunki seksualne. Pewnego razu Webley grozil ciotce widlami. Zostal hospitalizowany wbrew woli. Wtedy modna byla terapia insulinowa i Webley sto siedemdziesiat razy byl w spiaczce.
– Jezu.
– A potem, kiedy poziom cukru we krwi stal sie u niego problemem, ci od elektrowstrzasow przestawili go na boczny tor na szesc miesiecy. Po takiej dlugiej terapii, jak pan sie moze domyslic, przypominal raczej strzep czlowieka.
– Kiedy to bylo?
– To nie ma znaczenia. Wkrotce po przerwaniu kuracji elektro-wstrzasowej Webley odwiedza ordynatora, ktory stawia nowa diagnoze. Webley przychodzi na badanie czysciutki, porzadny i pozbierany. I bardzo bystry. Zadziwiajaco bystry, jezeli sie wezmie pod uwage, ze przyjmuje te koktajle z firmy SmithKline. Jest grzeczny, reaguje poprawnie, chce sie leczyc. Doktor zaleca cala serie testow. Webley zdaje wszystkie dwadziescia piec. Cudowne wyleczenie. Opisza go w pismie Amerykanskiego Stowarzyszenia Psychiatrycznego.
– Chyba sie domyslam, na co sie zanosi.