Pojazd nie odznaczal sie niczym szczegolnym. Kohlerowi nie przyszlo nawet do glowy, ze Michael zagladal pod jego maske i usilowal go uruchomic. Michaela tak bardzo przerazala sama mysl o prowadzeniu samochodu, ze na pewno nie usilowalby ukrasc tego pojazdu. Nie, Kohlera zaintrygowalo cos innego – zaintrygowal go maly przedmiot lezacy na ziemi kolo tylnego zderzaka.

Mala biala czaszka jak na ironie miala kolor prawie identyczny z kolorem samochodu. Kohler podszedl i podniosl ja. Przyjrzal sie uwaznie delikatnym kosciom. Na czesci policzkowej czaszki bylo male pekniecie. Trojdzielny, pomyslal odruchowo Kohler, przypominajac sobie nazwe piatej pary nerwow czaszkowych.

Czaszka zakolysala sie lekko na koncu jego palcow i spadla z cichym trzaskiem na bagaznik samochodu, a potem stoczyla sie na pobocze. Kohler znieruchomial, kiedy wylot lufy pistoletu przesunal sie po jego skroni w strone ucha, a niezmiernie silna dlon chwycila go za ramie.

13

Trenton Heck skierowal lufe walthera w klebiace sie chmury i spuscil kurek. Potem zabezpieczyl bron i wlozyl ja w olstro.

Oddal portfel chudemu czlowiekowi, ktorego papiery – prawo jazdy i karta identyfikacyjna ze szpitala – zdawaly sie byc w najlepszym porzadku. Facet nie byl juz taki blady jak kilka minut temu, kiedy Heck przystawil mu bron do glowy.

Ale byl tak samo jak wtedy wsciekly.

Richard Kohler uklakl i odpial zamek blyskawiczny plecaka, ktory Heck cisnal na trawe.

– Przepraszam – powiedzial Heck. – Nie wiedzialem, czy to on, czy ktos inny. Bylo tak ciemno, ze nie moglem sie zorientowac. Na dodatek pan kucal…

– Jezeli zaskoczy pan w ten sposob Michaela Hrubeka, on wpadnie w panike – warknal Kohler. – Gwarantuje to panu.

Zajrzal do plecaka, ktorego cenna zawartosc – kilka buteleczek i cos jeszcze – wygladala na nienaruszona. Heck zastanawial sie tymczasem, czy nie zlapal przypadkiem narkomana.

– I powiem panu cos jeszcze. – Lekarz odwrocil sie i przyjrzal sie Heckowi. – Nawet gdyby pan do niego strzelil, on – zanim umrze – odwroci sie i zlamie panu kark. O, tak… – Kohler strzelil palcami.

Heck rozesmial sie.

– Bedac ranny w glowe? Nie wydaje mi sie.

– Najwyrazniej jest wiele rzeczy, ktorych pan na jego temat nie wie. Doktor zamknal plecak.

Heck pomyslal, ze nie moze miec Kohlerowi za zle jego wscieklosci. Nie czul sie jednak wobec niego winny. Bo okazalo sie, ze Kohler szedl ta sama droga, ktora Hrubek musial isc wczesniej tego wieczora. Wiec jak on, Heck, mogl go odroznic od Hrubeka? Przeciez bylo ciemno. To prawda, ze doktor byl drobniejszy. Ale kazdy podejrzany okazuje sie drobniejszy, kiedy juz wyjasni sie, ze to nie on jest tym, ktorego sie sciga.

– Czego pan tu wlasciwie szuka? – zapytal Heck. Kohler spojrzal na jego cywilne ubranie.

– A pan jest glina czy co?

– Mam takie specjalne uprawnienia.

Powiedzial tak, chociaz byla to nieprawda. Bo byl w tym samym stopniu policjantem co kazdy przecietny obywatel. Powiedzial tak, bo czul, ze musi miec autorytet w oczach tego chudzielca, ktory wygladal jak ktos, kto chce narobic klopotu. Powiedzial tak, po czym powtorzyl swoje pytanie.

– Jestem lekarzem Michaela – uslyszal w odpowiedzi.

– No to niezla wizyte domowa odbywa pan dzis w nocy. – Heck przyjrzal sie garniturowi doktora i jego mokasynom. – Musial pan sie nameczyc, idac po jego sladach. Zwlaszcza ze nie ma pan psow.

– Zobaczylem go przy szosie. Szedl w tym kierunku. Ale jakos mi uciekl.

– Wiec on jest gdzies w poblizu?

– Widzialem go pol godziny temu. Nie mogl odejsc daleko.

Heck kiwnal glowa w strone Emila, ktory wcale nie trzymal lba przy ziemi. – Z jakiegos powodu zapach zniknal.' Mnie to zmartwilo, a Emila zdenerwowalo. Poszukamy tutaj, moze odnajdziemy trop.

Heck mowil dalej tonem, ktory sugerowal, ze niepotrzebne mu towarzystwo. Przy tym szedl szybko, co rowniez mialo zniechecic Kohlera do podejmowania prob dotrzymania mu kroku. Jednak Kohler nie zniechecil sie. Podazal za Heckiem i psem, kiedy ci przechodzili z jednej strony szosy na druga i posuwali sie naprzod wzdluz lak. Pod ich stopami zgrzytal glosno zwir i szelescily liscie.

Heck poczul, ze miesnie w nodze mu sztywnieja. Potraktowal to jako ostrzezenie, jako sygnal, ze powinien zwolnic. Bylo wciaz cieplo jak na te pore roku, ale w ciagu ostatniej pol godziny temperatura spadla, a w powietrzu wyczuwalo sie wilgoc. Kiedy Heck byl zmeczony i niewyspany, lapaly go bolesne kurcze w zranionej niegdys nodze.

– Tak sobie mysle – powiedzial – ze pewnie panu lepiej szlo tropienie niz mnie z Emilem. Bo nas to on niezle wykiwal. Poprowadzil nas w kierunku przeciwnym do tego, ktory w koncu obral.

Kohler jeszcze raz – po raz czwarty, jak obliczyl Heck – spojrzal na walthera.

– Wykiwal was? Co pan ma na mysli?

Heck opowiedzial o falszywym tropie – o tym, ze Hrubek upuscil wycinek z gazety z planem Bostonu. Lekarz zmarszczyl brwi.

– Wczoraj widzialem Michaela w bibliotece. Wycinal cos z gazet. Czytal przez cale przedpoludnie. Byl bardzo czyms zaabsorbowany.

– Naprawde? – mruknal Heck, znowu zdziwiony inteligencja Hru-beka. – No wiec on najpierw upuscil ten wycinek, a potem zrobil numer, o jakim ja tylko slyszalem i z jakim sie dotychczas nie zetknalem. Nasikal na ciezarowke.

– Co takiego?

– Tak. Naszczal na opone. Zostawil na niej swoj zapach. Ciezarowka pojechala do Maine, a psy pobiegly za nia, zamiast tropic Hrubeka. Niewielu normalnych ludzi zna te sztuczke, a co dopiero mowic o swirach.

– To nie jest slowo – powiedzial Kohler – ktorego nalezy tutaj uzywac.

– Przepraszam. – Heck zasmial sie cierpko. – Dziwne: wlasnie zasypialem – wie pan, jak to sie czasami zdarza – zasypialem i uslyszalem klakson ciezarowki. I wtedy przyszlo mi do glowy… to znaczy… domyslilem sie, co on zrobil. Emil jest dobry, ale isc za zapachem czlowieka uczepionego ciezarowki to za wiele nawet dla niego. I to tyle mil? Pomyslalem: nie, tu bylo cos nie tak. No i pojechalem na ten parking. I oczywiscie znalezlismy jego slady. Okazalo sie, ze zawrocil. To jest sztuczka stosowana przez zawodowcow. Zreszta ta z tym wycinkiem z gazety tez. On schowal ten wycinek w trawie. Gdyby wycinek lezal na szosie, nie uwierzylbym, ze go zgubil. Domyslilbym sie, ze to sztuczka. On jest sprytny. Zaloze sie, ze juz przedtem nieraz udalo mu sie wykiwac psy.

– Nie. To niemozliwe. On nigdy w zyciu znikad nie uciekl. To nie jest zaplanowana ucieczka.

Heck spojrzal na Kohlera, starajac sie odgadnac, czy lekarz nie klamie. Wygladalo jednak na to, ze Kohler mowi szczerze.

– Ale ja slyszalem cos innego – powiedzial Heck.

– Od kogo?

– Od mojego dawnego szefa z policji stanowej. Od Dona Haver-shama. To on mnie dzis zaangazowal. I mowil cos o siedmiu szpitalach, z ktorych uciekal ten panski przyj emniaczek.

Kohler rozesmial sie.

– Oczywiscie. Niech pan zapyta o to samego Michaela. Odpowie panu, ze to byly szpitale-wiezienia. A on uciekal na koniu, unikajac kul z muszkietow. Rozumie pan, co mam na mysli?

Heck nie byl pewien, czy rozumie.

– Kule z muszkietow, tak? – powiedzial i dodal: – No, teraz musimy przejsc przez te zarosla.

Zeszli stroma sciezka do lezacej ponizej doliny. Szli tak szybko, ze Kohler od razu sie zmeczyl. Kiedy dotarli do miejsca, gdzie teren byl plaski, zaczerpnal tchu i powiedzial:

– Oczywiscie nie mozecie byc pewni, ze on nie kieruje sie do Bostonu.

– Jak to?

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату