zycia.

– Ja nie slyszalem nic wiecej. Potem Michael zlapal palke i rzucil sie na mnie…

– A teraz powiedz mi, co naprawde mowil Adler.

Lowe zrobil wydech, wydymajac przy tym policzki. I w koncu powiedzial:

– Kazal mi nic nie mowic o tych lekach. Nic nikomu. I chcial wiedziec, czy Michael mowil cos o tej pani z Ridgeton. On jej poslal jakis list, czy cos takiego.

– O jakiej pani?

– Jakiejs tam babie, co zeznawala na procesie. Nie wiem dokladnie. Adler pytal mnie, czy Michael cos o niej mowil.

– A mowil?

– Nie.

– A co to za list?

– Ja nic nie wiem o tym liscie. Adler zakazal mi o nim mowic.

– Kiedy on go wyslal?

– Skad mam wiedziec, do cholery?

– A jak ta kobieta sie nazywa?

– Pan chce mnie zniszczyc. Nie zlapalem panskiego pacjenta i dlatego pan sie na mnie msci. Niech sie pan przyzna.

– Jak ona sie nazywa, Stu?

– Liz jakas tam. Zaraz. Lis Atcheson. Chyba tak.

– Czy masz mi jeszcze cos do powiedzenia?

– Nie – odburknal pospiesznie Lowe.

Kohler zaczal mu sie uwaznie przygladac. Sanitariusz wreszcie nie wytrzymal i powiedzial:

– No, byl jeszcze ten drut.

– Drut?

– Powiedzialem o tym Adlerowi i Grimesowi, a oni kazali mi przysiac, ze nie pisne slowa na ten temat. O Jezu… co za cholerna historia.

Kohler nawet nie drgnal. Wpatrywal sie w sanitariusza, ktory odezwal sie cicho, jak gdyby Adler znajdowal sie w tym samym pokoju:

– Mysmy sie nie przewrocili tak po prostu.

– Tylko jak?

– Przeskoczylismy przez ten row z latwoscia. Ale Michael przeciagnal tam drut. Wiedzial, ze bedziemy tamtedy biegli. Przeciagnal ten drut i naprowadzil nas na niego.

Kohler byl zdumiony.

– Co ty mowisz?

– Co mowie? To, co pan styszyl Mowie, ze pana pacjent przestal brac i okazal sie bardzo sprytny. Na tyle sprytny, zeby zastawic na nas pulapke. I omal nas nie zabil, do cholery.

Sanitariusz przypieczetowal swoje zeznanie, wlaczajac znowu telewizor, po czym skulil sie na lozku i nie chcial powiedziec nic wiecej.

Mijajac granice Gunderson, Heck nacisnal lewa stopa hamulec, zeby nie uderzyc sarny, ktora weszla na droge, jakby chcac sie przekonac, jakie skutki bedzie miala kolizja z jednotonowa furgonetka.

Potem Heck wjechal z powrotem na wlasny pas ruchu i pojechal dalej szosa numer 236. Prowadzil jak nastolatek i wiedzial o tym. Robil to nawet wtedy, kiedy, tak jak teraz, stosowal drastyczny srodek polegajacy na przypieciu niezadowolonego Emila niebieskim plociennym pasem bezpieczenstwa, ktory pies natychmiast zaczynal gryzc. Za ciezarowka wirowal kurz osiadajacy biala warstewka na jesiennych lisciach.

– Przestan – powiedzial Heck podniesionym glosem, przekrzykujac warkot silnika.

Wiedzial, ze gdyby uzyl slow: „Nie gryz' albo „Zostaw ten pas', mozg Emila zarejestrowalby je jako nic nie znaczace ludzkie pomruki, ktore mozna zignorowac. Jednak i ta znana Emilowi komedia nie odniosla skutku i Heck dal sobie z tym spokoj.

– Dobry pies – powiedzial, czujac przyplyw serdecznych uczuc, i wyciagnal reke, chcac podrapac duzy leb. Pies jednak odsunal leb z rozdraznieniem.

– Cholera – mruknal Heck. – Powtarzam sie.

Uswiadomil sobie, ze ten ruch psa przypomina mu sposob, w jaki Jill odsunela sie od niego po przyslaniu mu papierow rozwodowych. Musisz przestac myslec o tej dziewczynie, rozkazal sobie. Ale oczywiscie nie przestal.

– Znecanie sie psychiczne i porzucenie – przeczytal wtedy, po wyjsciu doreczyciela pozwow.

Z poczatku nie zrozumial nawet, czego dotycza te dokumenty. Porzucenie? Pomyslal, ze to Jill jest oskarzona o to, ze uciekla z miejsca wypadku. Bo Jill byla bardzo zlym kierowca. Zwalilo go to z nog – przez miesiac byl po prostu do niczego. Spedzal czas wylacznie na pracy z Emilem i na dyskutowaniu na temat separacji z Jill – a wlasciwie to z jej fotografia, bo ona tymczasem zdazyla sie wyprowadzic. Siedzac na lozku, w ktorym tak slodko sie zabawiali, usilowal sobie przypomniec jej argumenty. Wygladalo na to, ze nie dotrzymal jakiejs mglistej umowy, ktora zawarli po pewnej bardzo romantycznej nocy, podczas ich siodmej randki. Wtedy, po tej nocy, o swicie zobaczyl, ze Jill buszuje po jego szafkach w kuchni, szukajac czegos. Przerwal te goraczkowe poszukiwania, oswiadczajac sie jej. Jill zaczela piszczec i, chcac go objac, upuscila torebke z maka. Torebka upadla z gluchym stuknieciem na podloge, a wokolo uniosla sie chmura maki. Jill, uszczesliwiona, zaczela plakac i, wydymajac usta jak mala dziewczynka, mowic cos zawile o domu, ktorego nigdy nie miala.

Heck musial przyznac, ze ich malzenstwo nie bylo zwiazkiem harmonijnym – przeciwnie, czesto zdarzaly sie im burze. Jezeli czlowiek zgadzal sie z Jill, ona gotowa byla przychylic mu nieba, a to niebo okazywalo sie siodmym niebem, jezeli ten czlowiek byl mezczyzna. Jezeli jednak ktos nie podzielal jej opinii albo przeciwstawial sie jej, twarz Jill tezala. A ona sama brala takiego kogos w obroty.

Trenton Heck wlasciwie nie byl pewny, czy chce sie zenic. Nie podobalo mu sie to, ze jego narzeczona ma takie krotkie, jednosylabowe imie. A na dodatek Jill, kiedy wpadla w zly humor, stawala sie wulkanem zlosci. Heck nigdy nie mogl przewidziec, kiedy ona wpadnie w zly humor. Kiedy to juz sie stalo, Jill marszczyla brwi, a jej glos robil sie ochryply. Mowila wtedy tonem, jaki, wedlug Hecka, przybieraly prostytutki, majac do czynienia z klopotliwymi klientami. Jill dasala sie i zzymala na przyklad wtedy, kiedy on oswiadczyl jej, ze nie moga sobie pozwolic na kupno zielonych butow na wysokich obcasach ozdobionych cekinami ani na kupno kuchenki mikrofalowej z obrotowym roznem.

– Traktujesz mnie okropnie, Trenton. Naprawde, wcale mi sie takie traktowanie nie podoba.

– Alez Jill, kochanie…

Z drugiej strony jednak Jill potrafila rzucic mu sie w ramiona, w chwili kiedy sie tego wcale nie spodziewal, na przyklad w sklepie – i pocalowac go w ucho. Potrafila tez usmiechac sie serdecznie, kiedy wracal do domu, a potem przez caly wieczor paplac o jakichs glupstwach w taki sposob, ze jemu tajalo serce. Poza tym Trenton mial nigdy nie zapomniec, jak ona, w srodku nocy, kladla sie na nim, wtulala mu nos w obojczyk i kochala sie z nim tak, ze on nie smial sie ruszyc w obawie, ze wszystko skonczy sie zbyt szybko.

Stopniowo jednak usmiechow i kochania sie bylo coraz mniej, a dasow i zlosci coraz wiecej. Kiedy Trentonowi odmowiono podwyzki, a raty kredytu za przyczepe zweryfikowano w gore, zaczelo brakowac pieniedzy. A pieniadze byly jak smar zmniejszajacy ich duchowe tarcia. Heck coraz mniej lubil kolezanki Jill i ich mezow. Nie podobalo mu sie, ze tak duzo pija i ze zachowuja sie zbyt glupio jak na ludzi po trzydziestce. Tak wiec ich zycie nie bylo sielanka. Jednak kiedy Trenton zrozumial, ze ona naprawde twierdzi, ze on sie nad nia znecal psychicznie i ze ja porzucil – zwalilo go to z nog.

Dokladnie dwadziescia dwa miesiace temu, o dziewiatej czterdziesci osiem wieczorem, w sobote, Jill po raz ostatni trzasnela aluminiowymi drzwiami ich przyczepy i pojechala do Dillon, gdzie zamieszkala sama. Trentona dobilo to, ze przeprowadzila sie nie do domu czy mieszkania, a do innej przyczepy mieszkalnej.

– Dlaczego nie zostalas ze mna? – zapytal ja. – Ja myslalem, ze sie wyprowadzasz, bo chcesz miec dom.

– Ojej, Trent – jeknela ¦- ty nic nie rozumiesz. Nic a nic.

– No przeciez teraz tez mieszkasz w przyczepie!

– Trent!

– Co ja takiego powiedzialem?

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату