wyjechac.
– Martwie sie o Michaela. Chcialbym go znalezc, zanim to zrobi policja. Niewielu ludzi wie, jak trzeba postepowac z pacjentem takim jak on. Jezeli beda go usilowali aresztowac tak jak zwyklego wieznia, to on moze zrobic krzywde – sobie albo komus innemu.
– No ale co ja moge zrobic?
– Podobno on przyslal pani list. Juz dawno.
– We wrzesniu.
– Ten list ma cos wspolnego z tym… incydentem, ktory zdarzyl sie w maju?
– On nie ma nic wspolnego z czymkolwiek. To po prostu belkot.
Kohler podniosl wzrok, nie podnoszac glowy, i wpatrzyl sie w Lis.
– Prosze pani, ja musze sie dowiedziec, co sie zdarzylo w Indian Leap. Czy pani mi pomoze?
Na ladzie obok zlewu bylo szesc mokrych kolek po szklankach. Lis wziela gabke i wytarla je.
– Widzi pani, jestem lekarzem Michaela. Ale szczerze mowiac, nie mam pojecia, co sie teraz dzieje w jego glowie. To, co zdarzylo sie w maju, bylo… bardzo dla niego wazne, znaczace dla jego zycia.
– Znaczace? – powtorzyla Lis z przerazeniem.
– Mowiac tak, nie mialem zamiaru pomniejszac tej tragedii…
– Wiec co konkretnie chce pan wiedziec?
– Czytalem rozne reportaze w gazetach. Mam tez historie choroby. Ale nasz szpital nie ma pieniedzy. W zwiazku z tym dokumentacja jest bardzo skapa. Nie mam nawet odpisow protokolow z jego procesu.
– To jakis biurokratyczny nonsens – powiedziala Lis.
– Odpisy sa po dwa dolary za strone – wyjasnil Kohler. – Odpisy protokolow z procesu Michaela kosztowalyby szesc tysiecy dolarow. Nasz stan nie moze sobie pozwolic na taki wydatek.
– Wyglada na to, ze byloby rozsadnie wydac jednak te pieniadze. Kohler kiwnal glowa.
– Naprawde nie mamy czasu. Mamy z siostra rezerwacje w Gospodzie. No i ta burza…
– To nie zajmie duzo czasu.
Kohler potarl nerwowo dlonmi o spodnie i Lis wyobrazila go sobie, jak w wieku lat kilkunastu prosi do tanca ladna dziewczyne.
– Wlasciwie to wolalabym o tym nie mowic.
– No tak, oczywiscie… – Kohler zawahal sie i przyjrzal jej sie uwaznie. – Ale prosze mnie zrozumiec. Ja go musze znalezc jak najszybciej. Jezeli on podejdzie do czyjegos domu… Jezeli przestraszy sie, wpadnie w panike… On moze zrobic komus krzywde. Niechcacy, ale moze ja zrobic.
Lis stala w milczeniu, przygladajac sie czerwonej posadzce.
– Widzi pani… mnie chodzi wlasnie o to. Chodzi mi o to, zeby zabrac go z powrotem do szpitala, zanim zdarzy sie… jakis wypadek. I musze pani powiedziec, ze istnieje prawdopodobienstwo, ze on zmierza wlasnie tutaj. To prawdopodobienstwo jest nieznaczne, ale jednak istnieje. Moze bede mogl zapobiec jego pojawieniu sie tutaj – jezeli pani mi pomoze.
Po dluzszej chwili Lis spytala:
– Ze smietanka czy z cukrem? Kohler zamrugal zaskoczony
– W ciagu ostatniej minuty trzy razy spojrzal pan na maszynke do kawy.
Kohler rozesmial sie.
– Robilem, co moglem, zeby nie zasnac.
– Daje panu dwadziescia minut, panie doktorze. Nie wiecej.
– Dziekuje pani bardzo – odrzekl szczerze. Lis podeszla do kredensu.
– Mam nadzieje, ze nie sprawiam pani klopotu – powiedzial Kohler, wpatrujac sie pozadliwym wzrokiem w puszke kawy Maxwell House.
– A czy moge pana o cos zapytac?
– Prosze.
– Czy potrafilby pan teraz zasnac?
– Slucham?
– No, gdyby pan byl u siebie w domu, bylby pan w stanie zasnac?
– W domu? O tak. I w swoim samochodzie. I u pani – na trawniku przed domem i na podlodze w kuchni. W kazdej chwili, wszedzie.
Lis pokrecila glowa z podziwem, slyszac o takiej cudownej zdolnosci, i zaczela sie przygladac dzbankowi, ktory napelnial sie czarnym plynem. Wiedziona naglym impulsem, postanowila tez sie napic.
– A ja, bez wzgledu na to, co sie stanie dzisiejszej nocy, bede zdolna zasnac dopiero jutro o jedenastej wieczorem.
– Bezsennosc? – zapytal.
– Tak, na bezsennosci znam sie doskonale – wyjasnila mu. – Cieple mleko, goraca kapiel, zimny prysznic, hipnoza, autohipnoza, waleriana, leki – probowalam wszystkiego.
– Ja w mojej praktyce mam duzo do czynienia ze snami pacjentow. Ale nigdy nie zajmowalem sie zaburzeniami snu.
Lis dolala sobie mleka do kawy. Kohler pil czarna.
– Wejdzmy tutaj – powiedziala.
Z kubkami parujacej kawy w dloniach weszli do cieplarni, w koncu ktorej znajdowala sie wneka. Kiedy juz usiedli w glebokich fotelach z kutego zelaza, lekarz rozejrzal sie i wypowiedzial komplement, ktory swiadczyl o tym, ze nie wie nic o kwiatach, odnoszac sie do rozmiarow pomieszczenia i porzadku w nim panujacego. Siedzial przy tym z nogami zsunietymi i pochylal sie do przodu, co sprawialo, ze wygladal na szczuplejszego, niz byl w istocie. Pil glosno, a Lis od razu zorientowala sie, ze jest przyzwyczajony do jedzenia w samotnosci i w pospiechu. Potem odstawil kubek i wyjal z kieszeni marynarki bloczek i zlote pioro.
– Wiec pan nie ma pojecia, dokad on zmierza? – zapytala Lis.
– Rzeczywiscie nie wiem tego. Jest prawdopodobne, ze on tez tego nie wie i ze nie zdaza swiadomie do jakiegos okreslonego miejsca. Problem z nim polega na tym, ze nie mozna brac doslownie tego, co mowi. Zeby go zrozumiec, trzeba wniknac glebiej. Wezmy na przyklad ten list, ktory do pani napisal. Czy w tym liscie w srodku slow byly duze litery?
– Tak. To bylo bardzo dziwne.
– Michael tak robi. Widzi takie zwiazki miedzy rzeczami, ktore dla nas nie istnieja. Czy moglbym zobaczyc ten list?
Lis poszla do kuchni, znalazla list i wrocila z nim do cieplarni. Kohler stal tam i trzymal w rekach male zdjecie oprawione w ceramiczna ramke.
– To pani ojciec? – zapytal.
– Mowia, ze jestem do niego podobna.
– Tak, jest pewne podobienstwo. Oczy i broda… On byl, niech zgadne… profesorem?
– Raczej uczonym z bozej laski.
Zdjecie zostalo zrobione dwa dni po powrocie ojca z Jerez. Ojciec wsiadal na nim do cadillaka, ktorym mial udac sie na lotnisko. Lis nacisnela spust migawki, stojac za wystajacym brzuchem matki, w ktorym plywala jej siostra nie majaca pojecia o tym, ze wlasnie nastepuje lzawe pozegnanie.
– Byl biznesmenem, ale zawsze chcial uczyc. Mowil o tym wiele razy. Bylby z niego wspanialy uczony.
– Apani jest profesorem?
– Jestem nauczycielka. Ucze-angielskiego w szkole sredniej. A jak to jest z panem? – zapytala. – O ile wiem, medycyna to zawod dziedziczny.
– O tak, rzeczywiscie. Moj ojciec byl lekarzem. – Kohler rozesmial sie. – Chcial, zebym zostal historykiem sztuki. To bylo jego marzenie. Potem niechetnie zgodzil sie, zebym poszedl na medycyne. Pod warunkiem, ze zostane chirurgiem.
– Ale pan uznal, ze chirurgia to nie dla pana, tak?
– Oczywiscie. Chcialem byc psychiatra, nikim innym. Walczylem z nim zebami i pazurami. Mowil, ze ten zawod mnie zniszczy, doprowadzi do obledu i zabije.
– A wiec – powiedziala Lis – sam byl psychiatra. '
– No tak.