– Czy psychiatria go zabila?
– Nie. Jest na emeryturze. Mieszka na Florydzie.
– Co pozostawie bez komentarza – powiedziala Lis. Kohler usmiechnal sie.
– A dlaczego? – spytala wtedy Lis.
– Dlaczego co?
– Dlaczego wybral pan psychiatrie?
– Chcialem leczyc schizofrenikow.
– Ja mysle, ze zrobilby pan wieksze pieniadze, kladac na kozetce roznych bogaczy. Dlaczego pan wybral schizofrenikow?
Kohler znow sie usmiechnal. – Tak szczerze mowiac, to z powodu choroby matki… No tak, ma pani ten list?
Wzial list w swoje krotkie kobiece palce i szybko przeczytal. Lis nie zauwazyla, zeby w jakikolwiek sposob zareagowal.
– Prosze popatrzec – powiedzial i zacytowal, pokazujac jej list: – To JEST bardzo waznE. trzyMaja mnie i naopowiadali klamstw o mnie tym w wasZyngtonie i caleMu chEtnie oCZerniajacemu czlOwieka swiatu. oNi mYsla, ze jestem niebezpieczny… Widzi pani, co on naprawde chce powiedziec?
– Nie, chyba nie.
– Prosze spojrzec na duze litery. JESTEM ZMECZONY. Lis poczula, ze przechodzi ja zimny dreszcz.
– Swiat Michaela ma wiele warstw znaczeniowych. Slowo „Nieprzerwanie' zawiera imie „Ewa'. – Przyjrzal sie listowi jeszcze raz. – „Zemsta', „ewa', „zdrada'.
Pokrecil glowa, a potem odlozyl list i popatrzyl na Lis uwaznie. Lis nagle poczula, ze jest zmieszana. A kiedy wreszcie sie odezwal i poprosil, zeby mu opowiedziala o Indian Leap, zaczela mowic dopiero po minucie.
Ciagnac sie na polnocny wschod od Ridgeton, szosa numer 116 wije sie powoli przez najpiekniejsze i najszkaradniejsze okolice w calym stanie: przebiega obok malowniczych ferm mlecznych i gospodarstw, w ktorych hoduje sie konie, poprzez niezbyt wielkie, ale stare lasy i w koncu przez szereg sredniej wielkosci miast i obok porzuconych fabryk, ktorych nikt nie chce nawet za darmo. W poblizu jednego z takich biednych miasteczek zwanego Pickford znajduje sie piecsetakrowy obszar, na ktorym mozna znalezc skalne urwiska i sosnowe lasy. Ten obszar to Park Stanowy Indian Leap.
Przez ten Park przebiega leniwie kanion w ksztalcie litery S. Kanion ten ciagnie sie na obszarze pol mili miedzy parkingiem przy szosie numer 116 a miejscem zwanym Plaza Rocky Point. Ta plaza to ponury kamienny wal lezacy nad sztucznym jeziorem majacym mile szerokosci i dwie mile dlugosci. Niedaleko tej plazy, w lesie, wznosi sie cos, co obsluga Parku Stanowego nazywa nieco na wyrost „szczytem', mimo ze jest to wzgorze o plaskim wierzcholku majace szescset stop wysokosci.
To skaliste wzgorze zamieszkane jest przez duchy. Gdyz w roku 1758 mala grupa Mohikanow, scigana przez Peauotow, wybrala tutaj smierc, nie chcac wpasc w rece wroga. Wszyscy ci Mohikanie zeskoczyli ze skaly w przepasc. Kobiety rzucaly krzyczace z przerazenia dzieci, a potem skakaly same wraz ze swoimi mezczyznami. Lis wciaz pamietala ilustracje z podrecznika historii do szostej klasy, ktora przedstawiala ze szczegolami indianska sauaw, przypominajaca bardziej Veronike Lake niz mohi-kanska ksiezniczke, trzymajaca zaplakane dziecko – tuz przed skokiem w przepasc. Przyjechawszy tu po raz pierwszy, w czasach gdy byla chuda, blada dziewczynka, Lis chodzila po tych lasach i skalach bliska lez – myslac o calych rodzinach skaczacych na spotkanie smierci. Nawet teraz, po trzydziestu latach, siedzac naprzeciwko Kohlera, czula ten zimny dreszcz, ktory przenikal ja w dziecinstwie, kiedy sluchala tej historii.
Szesc miesiecy temu, pierwszego maja, Atchesonowie i poznane przez nich w klubie wiejskim malzenstwo Gillespiech zaplanowali sobie piknik w Indian Leap. Mialy z nimi pojechac Portia i byla uczennica Lis, Claire Sutherland.
Poranek, a byl to poranek niedzielny, okazal sie pechowy. Kiedy Lis i Owen mieli juz wyjezdzac, zadzwonil telefon. Okazalo sie, ze Owen musi pojechac na pare godzin do biura. Lis zdazyla sie juz przyzwyczaic do nadgorliwosci meza, ale tym razem byla zla na niego. Owen od pewnego czasu pracowal prawie w kazda niedziele. Tym razem posprzeczali sie, przy czym poczatkowo dosc spokojna wymiana zdan przeszla w ostra klotnie. Owen pozostal przy swoim, obiecal jednak, ze spotka sie z nimi w Parku nie pozniej niz o wpol do drugiej albo o drugiej.
– Dopiero potem uswiadomilam sobie, jakie to szczescie, ze sie uparl – powiedziala Lis do Kohlera. – Gdyby nie pojechal do pracy… Dzialanie losu jest nieraz przedziwne.
Portia, Claire i ona, opowiadala dalej, pojechaly z Dorothy i Robertem Gillespie ich land cruiserem. Byla to przyjemna przejazdzka trwajaca dwie godziny. Skoro tylko znalezli sie w Parku, Lis poczula sie nieswojo. Wydawalo jej sie, ze ktos ich obserwuje. Byla przekonana, ze idac do znajdujacego sie w domku mysliwskim telefonu, widziala w odleglych zaroslach kogos, kto na nia patrzyl. Poniewaz miala wrazenie, ze twarz tego kogos jest znajoma i ze ten ktos to mezczyzna, pomyslala przez chwile, ze jest to Owen, ktory postanowil jednak nie jechac do pracy. Ale twarz zniknela w zaroslach, a ona, zadzwoniwszy do biura Owena, zastala go tam.
– Jeszcze nie wyjechales? – zapytala rozczarowana, bo bylo juz poludnie i wobec tego Owen nie mogl zdazyc do Parku przed druga.
– Wyjezdzam za pietnascie minut – odpowiedzial. – Jestescie juz na miejscu?
– Wlasnie dojechalismy. Dzwonie ze sklepu z pamiatkami.
– Aha – rozesmial sie Owen – wiec kup mi taki szalecik z sosnowego drewna. Dam go Charliemu za to, ze mnie zmusil, zebym dzis przyjechal do biura.
Lis byla zirytowana, ale zgodzila sie i odwiesila sluchawke. Potem weszla do sklepu, zeby kupic pamiatke. Aw chwile pozniej juz przylaczyla sie do swoich towarzyszy przy wejsciu do Parku i wtedy obejrzala sie przez ramie. I znowu wydalo jej sie, ze widzi jakiegos mezczyzne, ktory przyglada sie calej piatce. Przestraszyla sie tak, ze upuscila szalecik. Kiedy go podniosla i obejrzala sie znowu, tego kogos juz nie bylo.
Kohler wypytywal ja o uczestnikow pikniku.
– Robert i Dorothy? Poznalismy ich w klubie jakis rok temu. Usiedli przypadkiem przy sasiadujacych ze soba stolikach. A potem
okazalo sie, ze oprocz nich wszystkie inne malzenstwa po trzydziestce maja dzieci. To wlasnie fakt, ze byli bezdzietni, przyczynil sie do ich zblizenia. A pozniej, stopniowo, poznawali sie coraz lepiej.
Poczatkowo Owen i Lis nie dorownywali poziomem materialnym swoim przyjaciolom. Nie odziedziczyli jeszcze wtedy majatku LAubergetow i mieszkali w malym domku w Hanbury, ktore bylo ponurym przemyslowym miasteczkiem lezacym dziesiec mil na polnoc od Ridgeton. Prawde mowiac, to nie bylo ich stac na ten klub wiejski, jednak Owen uparl sie przy tym, zeby sie do niego zapisali, bo liczyl na to, ze spotka tu swoich potencjalnych klientow. W rezultacie z braku gotowki jadali czesto na kolacje kanapki albo tylko zupe. Tymczasem Robert zarabial bajonskie sumy na wyposazaniu hoteli w urzadzenia sluzace lacznosci. Dlatego Owen, bedacy prawnikiem z malej firmy obslugujacej niezamoznych klientow, robil dobra mine do zlej gry. Jednak Lis widziala, jak bardzo zazdrosci Gille-spiem, widzac, jak ci zajezdzaja pod jego skromny dom zielonym jaguarem Roberta albo mercedesem Dorothy.
Roznili sie tez temperamentami. Robert mieszkal w przeszlosci w Pacific Heights i na Michigan Avenue, spedzil tez kilka lat w Europie. (Nie, wcale nie zartuje! Mieszkalismy w Tourette sur Loup. Slyszeliscie kiedys te nazwe? To takie sredniowieczne miasteczko w gorach, na polnocny zachod od Nicei. Naprawde ciekawe. Niech Dot wam powie!)
Robert mial czterdziesci jeden lat, ale wygladal o dziesiec lat mlodziej i zarazal wszystkich swoim mlodzienczym entuzjazmem. Dla niego kazdy byl potencjalnym klientem, ktory z latwoscia da sie namowic na transakcje. Owen odznaczal sie wieksza dojrzaloscia, ale byl milczkiem, no i miewal humory. Nie podobalo mu sie to, ze gra drugie skrzypce przy przystojnym, bogatym czarusiu, ktory przypomina prezydenta Kennedy'ego – zarowno wygladem jak i charyzma.
Ale pozniej, po smierci Ruth, w marcu zeszlego roku Atchesonowie takze stali sie bogaci. Nie mialo to wielkiego wplywu na Lis, ktora wyrosla w zamoznej rodzinie, jednak w Owenie spowodowalo wielka zmiane.
Lis, podobnie jak Owen, miala pewne zastrzezenia do przyjazni z Gil-lespiemi. Jednak nie z powodu charakteru Roberta, tylko z powodu Doro-thy.
Z powodu Dorothy majacej glos nastolatki zagrzewajacej do boju szkolna druzyne sportowa. I doskonala figure. I ubrania, ktore te figure podkreslaly. Z powodu Dorothy o okraglej twarzy kobiety ze Srodkowego Wschodu i ciemnych, zawsze starannie umalowanych oczach.