– Badz madry – szepnal do siebie. – Wejdz przez tylne drzwi. Mial nadzieje, ze silnik samochodu lezy gdzies w budynku stacji. Czy
uda mi sie go wmontowac? – zastanowil sie. Prawdopodobnie trzeba go przylaczyc do samochodu za pomoca wtyczki. (Hrubek wiedzial wszystko
0 wtyczkach, bo do urzadzen elektrycznych w domu jego rodzicow podlaczone byly podsluchy i kamery. Wobec tego on co rano je wylaczal).
Hrubek podszedl do tylnych drzwi stacji benzynowej, wybil szybe
1 otworzyl zasuwke. Wszedl do srodka i rozejrzal sie. Nie znalazl zadnego silnika. Byl tym bardzo rozczarowany. Pocieszylo go jednak to, ze na polce przy drzwiach zobaczyl paczki. Natychmiast zjadl cale opakowanie, a drugie wlozyl sobie do plecaka.
Na starym automacie do pepsi stojacym przed sklepem wisial podarty i wyblakly plakat obiecujacy „Nieporownany smak'. Hrubek z latwoscia, jednym szarpnieciem otworzyl drzwiczki automatu i wyjal dwie butelki. Zdazyl juz zapomniec, jak wygladaja wszelkie szklane pojemniki – bo w szpitalach psychiatrycznych dostaje sie napoje w plastikowych kubkach albo wcale. Zdjal kapsel zebami, usiadl i zaczal pic.
Piec minut pozniej parking przed stacja zrobil sie srebrzysty, a potem bialy. Przyciagnelo to uwage Hrubeka, ktory wstal i zblizyl sie do brudnego okna, chcac sie przekonac, skad pochodzi swiatlo. Na podjazd wjechala metalicznie polyskujaca niebieska ciezarowka. Otworzyly sie drzwi szoferki i z ciezarowki wysiadla kobieta. Byla ladna, miala jasne wlosy, lekkie jak piana. Do slupa telefonicznego obok pompy przykleila plakat reklamujacy licytacje majaca odbyc sie w kosciele jutro wieczorem.
– Czy beda sprzedawali swoje memorabilia – szepnal Hrubek. – Czy beda sprzedawali swoje moralne bilia? Czy pastor wsadzi ci palec w dupe?
Przyjrzal sie ciezarowce. W srodku siedziala pasazerka, kilkunastoletnia dziewczyna, prawdopodobnie corka tej kobiety. Hrubek mowil dalej, tym razem juz glosno, zwracajac sie do dziewczyny:
– Jestes bardzo ladna. Lubisz al-ge-bre? Asta-nik-tystyke? Amasz na sobie stanik? Czy wiesz, ze dziewiecdziesiat dziewiec procent schizofreni-kow ma duze ptaki? A jeden ptak, kogut, pial, kiedy zdradzano Jezusa – kiedy go zdradzano jak Ewe. Czy pastor wcisnie w ciebie swojego wezal No wiesz, tego weza, ktory w raju kusil Ewe…
Kobieta wrocila do ciezarowki. Jaka ona piekna, pomyslal Hrubek, nie mogac sie zdecydowac, ktora podoba mu sie bardziej – matka czy corka. Ciezarowka wrocila na szose i w kilka chwil pozniej skrecila w jakas boczna droge o sto jardow na zachod. Zniknela Hrubekowi z oczu. Hrubek stal przez dluzsza chwile przy oknie, potem chuchnal na zimna szybe, a kiedy pokryla sie para, narysowal na niej jablko -jablko z ogonkiem i listkiem, i czyms, co wygladalo na dziurke wygryziona przez robaka.
Ich Linie Maginota majaca cztery stopy wysokosci znowu oswietlila blyskawica.
Lis i Portia, obie wyczerpane, przerwaly prace, czekajac na prozno na uderzenie pioruna.
– Powinnysmy rozbic o ten wal butelke szampana – powiedziala Portia i oparla sie ciezko na lopacie.
– Moglby nie wytrzymac.
– A niechby i nie wytrzymal.
Woda w przepuscie miala juz szesc cali glebokosci.
– Skonczmy teraz oklejanie szyb w cieplarni i zabierajmy sie stad.
Pozbieraly narzedzia, a Lis przykryla uszczuplona powaznie kupe piasku stara plandeka. Wciaz czula uraze do Portii za to, ze ta odrzucila jej propozycje. Ale kiedy szly razem w strone domu, jak dwaj robotnicy zmeczeni po calym dniu pracy, wiedziona naglym odruchem, chciala objac siostre za ramiona. Zawahala sie jednak. Byla w stanie wyobrazic sobie ten gest, ale nie jego efekt, i to ja powstrzymalo. Przypomniala sobie calowanie krewnych w policzki podczas swiat, usciski rak i dlonie na posladkach.
W rodzinie LAubergetow fizyczny kontakt ograniczal sie tylko do takich gestow.
Lis uslyszala jakis loskot. To wiatr przewracal aluminiowe krzesla plazowe stojace niedaleko garazu. Lis powiedziala siostrze, ze idzie je sprzatnac, i ruszyla w tamta strone. Portia skierowala sie do domu.
Kiedy Lis byla na podjezdzie, wiatr powial ostro. Ten podmuch to byla przednia straz nadciagajacej burzy. Na jeziorze pojawily sie fale, a brezent przykrywajacy piasek zatrzepotal z halasem. Potem powrocil spokoj, jak gdyby ten poryw to byl dreszcz przeszywajacy jakies cialo.
W ciszy, ktora teraz nastapila, Lis uslyszala samochod.
Opony zapiszczaly na blyszczacych plytach z bialego kamienia, ktore ona z Owenem kladla zeszlego lata, podczas upalow. Bojac sie, ze nie wytrzymaja im serca, zdecydowala, ze beda pracowali po zmroku. Jako osoba majaca taki wklad w zaistnienie podjazdu, Lis Atcheson dobrze wiedziala, ze gosc, ktory wlasnie sie pojawil, jedzie po pierwszorzednym marmurze pochodzacym z kamieniolomow polozonych gdzies w Nowej Anglii. Jednak nie wiadomo dlaczego przyszlo jej do glowy, ze kola jego samochodu przetaczaja sie po skruszonych kosciach. Ten obraz pojawil sie w jej umysle i nie chcial zniknac.
Samochod przejechal przez sosnowy zagajnik, przez ktory wila sie droga dojazdowa. Wjechal na miejsce przeznaczone do parkowania, zatrzymal sie na chwile, a potem ruszyl w jej strone. Swiatla reflektorow oslepily Lis, ktora nie byla w stanie rozpoznac pojazdu. On tymczasem zatrzymal sie o dwanascie jardow od niej.
Lis stala z zalozonymi rekami w lekkim rozkroku, znieruchomiawszy jak dziewczynka udajaca posag. Trwala w bezruchu przez dluzsza chwile, podobnie jak kierowca. Stala naprzeciwko samochodu, ktorego silnik wciaz pracowal i ktory mial wlaczone swiatla. W koncu, nie czekajac az jej zmieszanie przerodzi sie w strach, odchrzaknela i ruszyla przed siebie prosto w biale swiatlo.
16
Nie zlapali go jeszcze?
Lis wskazala reka tylne drzwi domu i Richard Kohler wszedl do kuchni. Ona weszla za nim.
– Nie, obawiam sie, ze nie.
Kohler podszedl do lady i polozyl na stolku swoj maly plecak. Wygladalo na to, ze bardzo mu zalezy na tym, zeby sie z nim nie rozstawac. Jego szczupla twarz byla tak blada, ze budzilo to niepokoj.
– Lis, jakis samochod…
Portia stanela w drzwiach i popatrzyla na Kohlera. Lis przedstawila ich sobie.
– Portia? – powtorzyl Kohler. – W dzisiejszych czasach to rzadkie imie.
Portia wzruszyla ramionami. Zadna z siostr nie dodala slowa komentarza, zadna nie wyjasnila Kohlerowi, jak ciezko bylo corkom czlowieka tak calkowicie pochlonietego handlem winami.
– Mam zamiar okleic tasma okna od strony zachodniej. Te w salonie. To z tamtej strony bedzie najsilniej wialo.
– Masz racje. Zapomnialysmy to zrobic. Dziekuje ci. Kiedy Portia wyszla, Lis zwrocila sie do lekarza.
– Nie mam wiele czasu. Kiedy tylko uporamy sie z robota w domu, jedziemy do Gospody. Tam przenocujemy. To z powodu Hrubeka – dodala ostro.
W tej chwili Kohler powinien byl powiedziec, ze nie ma sie czym martwic, w tej chwili powinien byl sie rozesmiac i stwierdzic, ze jego pacjent jest tak nieszkodliwy jak szczeniak. Nie zrobil tego jednak, tylko zauwazyl:
– To nie jest zly pomysl.
Z drugiej strony nie wygladal tez na specjalnie zaniepokojonego i nie doradzal im, zeby uciekly z domu natychmiast i poszukaly sobie bezpiecznego schronienia.
– Czy wiadomo, gdzie on jest?
– Nie, wlasciwie to nie.
– Ale on posuwa sie na wschod? Oddala sie od nas?
– Niedawno widzialem jednego z tych, co go tropia. Okazuje sie, ze Hrubek wciaz znajduje sie gdzies na wschod od szpitala, ale wyglada na to, ze poszedl na wschod, a potem zawrocil.
– Wiec posuwa sie na zachod?
– Wedlug mnie on raczej krazy. Nie jest tak chory, jak twierdza niektorzy, ale nie sadze, ze moglby dotrzec az tutaj.
– Co wlasciwie moge dla pana zrobic, panie doktorze? Bo za jakies dwadziescia minut musze stad