– Chce… – Czegoz u diabla moglem chciec? Probowalem znalezc wlasciwe sformulowania. – Chce miec… motocykl. Chce spedzic fajnie czas z dziewczyna. I jechac na urlop za granice… i zatrzymac sie w drogim hotelu, i zeby byli gotowi na kazde moje zawolanie… I chce pic to, na co mam ochote, i moze kiedys kupic dom… I jakie mam szanse na to wszystko? Powiem wam. Najmniejszej cholernej szansy. Wiecie, ile dostalem dzis rano wyplaty? Siedem funtow i cztery pensy…
Kontynuowalem te gderania i narzekania, a wieczor powoli mijal. Sluchacze odchodzili, zmieniali sie, a ja biadolilem dopoty, dopoki nie bylem calkiem pewny, ze wszyscy ludzie zwiazani z wyscigami wiedza, ze u Inskipa pracuje stajenny, ktory wzdycha do pieniedzy, najlepiej w duzych ilosciach. Jednak nawet Grits, ktory krecil sie kolo mnie przez caly czas z bardzo nieszczesliwa mina i kompletnie trzezwy, wydawal sie nie zauwazac, ze moje dzialania stawaly sie coraz bardziej pijackie, podczas gdy kazdy kolejny drink pilem znacznie dluzej od poprzedniego.
W koncu, kiedy udalo mi sie dosc artystycznie zatoczyc i przytrzymac filara, Grits powiedzial glosno do mojego ucha:
– Dan, ja juz ide i lepiej, zebys ty tez wyszedl, bo ucieknie ci ostatni autobus, a nie mysle, zebys w tym stanie mogl wrocic na piechote.
– Co? – spojrzalem na niego z ukosa. Niebieski Garnitur wrocil i stal wlasnie obok niego.
– Pomoc ci go wyprowadzic? – zapytal Gritsa.
Grits przyjrzal mi sie z niesmakiem, a ja zwalilem sie na niego, obejmujac go ramieniem; zdecydowanie nie mialem ochoty na taka pomoc, jaka zapowiedzial wyglad Niebieskiego Garnituru.
– Grits, stary kumplu, mowisz idziemy, to idziemy.
Ruszylismy w strone drzwi, a ja zataczalem sie tak mocno, ze popychalem Gritsa. O tej porze wiecej juz bylo takich, ktorzy z trudem utrzymywali sie na nogach, i ogonek stajennych oczekujacych na przystanku autobusowym falowal jak ocean. Usmiechnalem sie szeroko w bezpiecznej ciemnosci, spojrzalem w niebo i pomyslalem, ze jesli ziarna, ktore dzis zasialem, nie zakielkuja, to na brytyjskich wyscigach niewiele jest dopingu.
Choc nie bylem pijany, nastepnego ranka obudzilem sie z szarpiacym bolem glowy i probujac zignorowac uderzenie mlotka, jakie czulem w glebi oczu, powtarzalem sobie, ze wszystko to dla dobrej sprawy.
Sparking Plug startowal w swojej gonitwie i przegral o pol dlugosci. Skorzystalem z okazji, by glosno powiedziec na trybunie stajennych, ze oto reszta mojej pensji poszla do cholernego rynsztoka.
Pulkownik Beckett poklepal konia w zatloczonym ogrodzeniu i rzucil do mnie zdawkowo:
– Wiecej szczescia nastepnym razem, co? To, o co pan prosil, wyslalem w paczce.
Odwrocil sie i kontynuowal rozmowe o gonitwie z Inskipem i dzokejem.
Wszyscy wrocilismy tej nocy do Yorkshire. Grits i ja wieksza czesc drogi przespalismy na lawkach w tyle konskiego furgonu.
– Nie wiedzialem, ze tak ci zle u Inskipa… I nigdy dotad nie widzialem cie tak pijanego – powiedzial Grits, kladac sie.
– Nie chodzi o robote, Grits, chodzi o forse – musialem jakos nie zbaczac z kursu.
– Jednak niektorzy utrzymuja za to zony i dzieci – zabrzmialo to jak dezaprobata, i rzeczywiscie moje zachowanie musialo gleboko dotknac Gritsa, bo po tej nocy rzadko sie do mnie odzywal.
Nie mialem nic ciekawego do zakomunikowania nastepnego popoludnia, wiec nasze spotkanie z Octobrem w wawozie bylo krotkie. Powiedzial mi jednak, ze wiadomosci od Becketta, ktore wlasnie ida poczta, zebralo jedenastu zdolnych kadetow ze szkoly w Aldershot, dla ktorych zadanie to bylo cwiczeniem inicjatywy. Mieli wspolzawodniczyc o to, ktory z nich potrafi zebrac najbardziej wyczerpujace informacje o zyciu przydzielonego mu konia. Pewna ilosc pytan – te, ktore zasugerowalem – zostala im podana. Reszte pozostawiono ich wlasnej wyobrazni i zdolnosciom detektywistycznym, ktore, jak twierdzil Beckett, rozwineli w pelni.
Schodzilem w dol wzgorza coraz bardziej podziwiajac perfekcje sztabowej dzialalnosci pulkownika, ale prawdziwy szok czekal mnie dopiero nastepnego ranka, kiedy przyszla przesylka. Wally znow wynalazl dla mnie jakies wstretne roboty na popoludnie, wiec dopiero po wieczornym posilku, kiedy wiekszosc chlopcow pojechala do Slaw, moglem zaniesc paczke do sypialni i otworzyc. Zawierala 237 numerowanych stron maszynopisu spietych w kartonowej teczce, niczym rekopis ksiazki, a przygotowanie tego materialu w ciagu jednego tygodnia musialo wymagac nie lada wysilku nie tylko ze strony mlodych ludzi, ale rowniez maszynistek. Informacje podane byly przewaznie w formie zapiskow, nie zmarnowano nigdzie miejsca na rozwlekla proze, od poczatku do konca byly tu konkretne dane.
Ze schodow dobiegl mnie glos pani Allnut:
– Dan, czy mozesz mi przyniesc kubel wegla?
Schowalem maszynopis miedzy posciel w lozku i powrocilem do cieplej wspolnej kuchnio-jadalni, gdzie jadalismy posilki i spedzalismy wiekszosc wolnego czasu. Tutaj nie mozna bylo czytac nic prywatnego, moje zycie od switu az do wieczora odbywalo sie wlasciwie pod nadzorem, totez jedynym miejscem, w ktorym moglbym sie skoncentrowac nad maszynopisem, byla lazienka. Wieczorem poczekalem, az wszyscy zasna, po czym zamknalem sie w lazience, gotow poinformowac kazdego ciekawskiego o klopotach zoladkowych.
Posuwalem sie wolno, po czterech godzinach przeczytalem zaledwie polowe. Podnioslem sie dosc sztywny, przeciagnalem, ziewnalem i poszedlem do lozka. Nikt sie nie poruszyl. Nastepnego wieczora, kiedy lezalem czekajac, az wszyscy zasna i bede mogl znow zajac sie maszynopisem, przysluchiwalem sie rozmowie o wieczorze, jaki czterech chlopcow spedzilo w Slaw.
– Kto to jest ten facet, co byl z Soupym? – zapytal Grits. – Nie widzialem go przedtem.
– Byl tam wczoraj wieczorem tez – dodal ktos. – Dziwny typ.
– Co w nim dziwnego? – spytal chlopak, ktory zostal tego wieczora w domu; kiedy on ogladal telewizje, ja w fotelu nadrabialem zaleglosci snu.
– Nie wiem – powiedzial Grits. – Jakos tak oczy mu biegaja.
– Jakby szukal kogos – wtracil inny glos.
Spod sciany po mojej prawej stronie odezwal sie zdecydowanie Paddy.
– Trzymajcie sie wszyscy z daleka od tego faceta. I od Soupy’ego tez. Mowie wam. Tacy jak oni to nic dobrego.
– Ale ten facet, ten w tym wspanialym zlotym krawacie, postawil nam kolejke, przeciez wiesz, ze tak zrobil. Nie moze byc taki zly, jezeli stawia nam kolejke…
Paddy westchnal, zdesperowany mysla, ze ktos moze byc az tak naiwny, i rzekl: – Gdybys byl na miejscu Ewy, zjadlbys jablko zaraz, jak bys je tylko zobaczyl. Nie potrzebowalbys weza.
– Oj, dobrze – powiedzial Grits ziewajac. – W kazdym razie jutro go chyba nie bedzie. Slyszalem, jak mowil cos do Soupy’ego o tym, ze czas nagli.
Szeptali i belkotali tak, az wreszcie zasneli, a ja lezalem w ciemnosci i myslalem, ze moze wlasnie przed chwila uslyszalem cos bardzo interesujacego. Z pewnoscia nastepnego wieczora wskazana byla wyprawa do baru.
Prawie sila powstrzymywalem sie przed zamknieciem oczu, wyszedlem z cieplego lozka, powedrowalem do lazienki i czytalem przez nastepne cztery godziny, az dobrnalem do konca maszynopisu. Oparty plecami o sciane siedzialem na podlodze, wpatrujac sie w armature i instalacje. Nie bylo nic, ani jednego elementu, ktory powtarzalby sie w historii zycia jedenastu tak starannie zbadanych koni. Zadnego wspolnego mianownika. Bylo kilka rzeczy wspolnych dla czterech czy pieciu koni – ale czesto nie tych samych czterech czy pieciu – jak na przyklad marka siodla, ktorego uzywali dzokeje, czy aukcje, na ktorych byly sprzedane. Jednak nadzieje, ze w tym maszynopisie znajde jakis uchwytny klucz – rozwialy sie calkowicie. Zmarzniety, zdretwialy i przygnebiony wsliznalem sie z powrotem do lozka.
Nastepnego wieczora o osmej poszedlem sam do Slaw, wszyscy inni powiedzieli, ze sa bez grosza az do wyplaty, a poza tym chca ogladac telewizje.
– Myslalem, te wydales wszystkie pieniadze na whisky w Cheltenham – zauwazyl Grits.
– Mam prawie dwa szylingi – odparlem pokazujac kilka monet. – Starczy na jedno piwo.
Bar, jak czesto w srody, byl pelny. Nie bylo sladu Soupy’ego ani jego tajemniczego przyjaciela, zaplacilem wiec za piwo i zabawialem sie strzalkami probujac zrobic na tarczy potrojne kolo. W koncu powyciagalem strzalki z tarczy, spojrzalem na zegarek, przekonany, ze przyszedlem niepotrzebnie, i w tym wlasnie momencie w progu pojawil sie mezczyzna, ktory wszedl nie z ulicy, ale z sasiedniego baru. Trzymal szklanke z lagodnie musujacym