bezczelnoscia. – Te sa o wiele za dlugie.
Nie wykonala zadnego ruchu, zeby je skrocic, natomiast skinela na mnie, zebym to zrobil. Przygladala mi sie uwaznie, doskonale sie bawiac. Kiedy zapinalem drugi popreg, kopnela mnie wcale nie tak delikatnie w zebra.
– Dziwie sie, ze znosisz to, jak sie z toba draznie, Danny – powiedziala cicho pochylajac sie. – Taki atrakcyjny chlopak powinien znacznie zywiej reagowac. Czemu tego nie robisz?
– Nie chce wyleciec – odparlem z kamienna twarza.
– I do tego tchorz – rzekla zjadliwie i popedzila konia.
Pewnego dnia wpedzi sie w ciezkie klopoty, jesli dalej bedzie tak postepowac, pomyslalem. Zachowywala sie zbyt prowokacyjnie. Byla rzeczywiscie bardzo piekna, w kazdym razie na poczatku sprawiala takie wrazenie, ale jej zlosliwe sztuczki w koncu stawaly sie drazniace. Stanowily ukryta zachete, podniecajaca i denerwujaca zarazem.
Przestalem myslec o Patricii, poszedlem po Sparking Pluga, wskoczylem najego grzbiet, wyjechalem z podworza zmierzajac w strone wrzosowiska na normalny trening galopu.
Pogoda tego dnia systematycznie sie pogarszala, totez kiedy trenowalismy druga ture koni, zaczelo mocno padac, duzymi, lepkimi kroplami; twarze piekly nas od zacinajacego deszczu, ubrania mielismy przemoczone. Byc moze z powodu tego, ze nie przestawalo padac, a byc moze dlatego, ze w koncu byla to sobota, Willy tym razem powstrzymal sie od wynalezienia mi pracy na popoludnie, spedzilem wiec trzy godziny siedzac z dziewiecioma innymi chlopakami w kuchni, sluchajac wycia wichru i ogladajac w telewizji wyscigi w Chepstow. Tymczasem nasze swetry, spodnie i skarpety parowaly przy ogniu.
Polozylem na kuchennym stole ksiegi koni z ubieglego sezonu i oparlszy glowe na lewej rece, prawa przewracalem leniwie kartki. Przygnebiony kompletnym brakiem wynikow ze studiowania dossier tamtych jedenastu koni, antypatia, jaka musialem wzbudzic w stajennych, a takze, jak mysle, brakiem slonca, do ktorego bylem o tej porze roku przyzwyczajony, zaczalem uwazac, ze cala ta maskarada byla od poczatku gigantyczna pomylka. Klopot polegal na tym, ze przyjalem pieniadze Octobra i nie moglem sie juz wycofac, a w kazdym razie nie przed uplywem kilku miesiecy. Ta mysl przygnebila mnie jeszcze bardziej. Siedzialem pograzony w nieutulonej depresji, marnujac w ten sposob potrzebny mi wolny czas.
Teraz wydaje mi sie, ze nastroj owego popoludnia wynikal raczej z poczucia niepowodzenia, niz ze zwyklego zmeczenia, bo chociaz pozniej znajdowalem sie w znacznie gorszych sytuacjach, jedynie przez te krotkie chwile naprawde zalowalem, ze w ogole posluchalem Octobra, i marzylem o tym, by znalezc sie z powrotem w mojej wygodnej australijskiej klatce.
Chlopcy ogladajacy telewizje wyglaszali zjadliwe komentarze na temat dzokejow i robili prywatne zaklady, kto zwyciezy.
– Ten finisz pod gorke ich potasuje, jak zawsze – rzekl Paddy. – To dluga droga od ostatniej… tylko Aladyn ma dosyc sily na to.
– Nie – zaprzeczyl Grits. – Lobster Coctail to najlepszy sprinter. Markotny przerzucalem kartki ksiag, po raz setny wpatrujac sie w nie bez celu, i przypadkiem natknalem sie na plan toru w Chepstow, zamieszczony w dziale informacji ogolnych na samym poczatku. Byly tam rowniez schematyczne plany wszystkich wazniejszych torow pokazujace ksztalt biezni wraz z pozycja plotkow, przeszkod, boksow startowych i mety. Ogladalem juz przedtem plany torow w Ludlow, Stafford i Haydock, ale bez rezultatu. Nie bylo tam jednak planu Kelso ani Sedgefield. A zaraz za planami znajdowaly sie kilkustronicowe informacje o torach, dlugosci ich parkanow, nazwiska i adresy pracownikow, rekordowe czasy gonitw i tym podobne.
Aby czyms sie zajac, wrocilem do paragrafu o Chepstow. „Dluga droga od ostatniej”, o ktorej mowil Paddy, byla tu podana bardziej szczegolowo: dwiescie piecdziesiat metrow. Obejrzalem jeszcze tory w Kelso, Sedgefield, Ludlow; mialy one dluzsze proste niz tor w Chepstow. Sprawdzilem wiec dlugosc prostych wszystkich omowionych w ksiazce torow. Drugie miejsce zajmowal tor Aintree Grand National. Najdluzsza prosta mial tor Sedgefield, a na trzeciej, czwartej, piatej i szostej pozycji plasowaly sie kolejno Ludlow, Haydock Kelso i Stafford. Wszedzie dlugosc tej ostatniej prostej wynosila ponad czterysta metrow.
Nie mialo to zadnego zwiazku z polozeniem geograficznym, niewatpliwie wybrano te piec torow po prostu dlatego, ze na kazdym z nich mete od ostatniego plotka dzielila odleglosc okolo pol kilometra.
To juz byl jakis postep – choc bardzo niewielki, pozwalajacy wyodrebnic przynajmniej jakas regule w tym chaosie. W nieco mniej beznadziejnym nastroju zamknalem ksiazke i o czwartej wyszedlem wraz z innymi na zadeszczone podworze, aby spedzic godzine z kazdym z moich podopiecznych, obrzadzajac je starannie, aby nadac ich siersci piekny polysk, uporzadkowac i wyczyscic sciolke ze slomy, przyniesc wode, trzymac glowy koni podczas wieczornego przegladu Inskipa, zawijac je derkami na noc i wreszcie przyniesc wieczorne jedzenie. Jak zwykle byla juz siodma, kiedy skonczylismy prace; po kolacji zjechalismy w dol zbocza do Slaw, stloczeni w siodemke w starym rozklekotanym austinie.
Barowy bilard, strzalki, domino, niekonczace sie przyjacielskie przechwalki, slowem zwykle skladniki wieczoru w Slaw. Siedzialem czekajac cierpliwie. Dochodzila dziesiata, pora, w ktorej chlopcy zaczynaja dopijac swoje piwo i myslec o koniecznosci porannego wstania, kiedy Soupy skierowal sie w strone drzwi i przechodzac przez sale skinal nieznacznie glowa, abym za nim poszedl.
Wstalem i wyszedlem.
Czekal na mnie w toalecie.
– To dla ciebie. Reszta we wtorek – powiedzial nie marnujac slow.
Podal mi gruba brazowa koperte, mial przy tym ironicznie wykrzywione usta i nieruchomy wzrok; chcial mi zaimponowac swoja postawa.
Schowalem koperte do wewnetrznej kieszeni czarnej skorzanej kurtki i skinalem mu glowa. Bez slowa, bez usmiechu, z zimnym wzrokiem odwrocilem sie na piecie i wrocilem do baru. Po chwili przyszedl tam rowniez Soupy, jak gdyby nigdy nic.
Potem wepchnalem sie do austina, ktory ruszyl pod gore wzgorza, a kladac sie w koncu spac w ciasnej sypialni siedemdziesiat piec funtow i paczuszke bialego proszku tulilem do serca.
6
Lord October zanurzyl palec w bialym proszku, po czym sprobowal go.
– Ja tez nie wiem, co to jest – powiedzial, potrzasajac glowa. – Oddam to do analizy.
Pochylilem sie i poglaskalem psa, przez chwile piescilem jego uszy.
– Zdaje pan sobie sprawe – rzekl po chwili – co pan ryzykuje, przyjmujac pieniadze i nie dajac koniowi dopingu?
Usmiechnalem sie do niego.
– To nie jest smieszne – dodal powaznie. – Ci ludzie potrafia byc brutalni, a dla nas to zadna pociecha, jesli polamia panu zebra…
– Rzeczywiscie – powiedzialem, prostujac sie – sadze, ze bedzie najlepiej, jesli Sparking Plug nie wygra… Nie moge spodziewac sie dalszych propozycji, jesli dowiedza sie, ze kogos przedtem oszukalem.
– Ma pan racje – October wyraznie poczul ulge. – Sparking Plug musi przegrac, ale co zrobic z Inskipem. Jak do diabla mam mu powiedziec, ze dzokej ma przytrzymac konia?
– Nie moze pan. Nie chce pan przeciez wpakowac sie w klopoty. Ajesli ja bede mial klopoty, to nie ma wiekszego znaczenia. Kon nie wygra, jesli nie dam mu pic jutro rano, za to tuz przed wyscigiem dam mu pelne wiadro wody.
Spojrzal na mnie rozbawiony
– Widze, ze paru rzeczy sie pan nauczyl.
– Gdyby pan wiedzial, czego sie nauczylem, wlosy stanelyby panu deba.
Usmiechnal sie.
– A wiec w porzadku. Mysle, ze to jest jedyne wyjscie. Co tez pomyslalby Komitet, wiedzac, ze konspiruje z wlasnym stajennym, jak zatrzymac faworyta? – Rozesmial sie. – Powiem Roddy’emu Beckettowi, czego ma sie spodziewac… Chociaz nie bedzie to takie zabawne dla Inskipa… ani dla naszych stajennych, jesli obstawiaja konia, ani dla publicznosci, ktora po prostu straci pieniadze.
– No, nie – zgodzilem sie.