czego chciala Patty.
7
Nastepnego ranka na moim koniu jechala Elinor, a Patty, choc najwyrazniej zmusila ja do tej zamiany, starannie unikala nawet spojrzenia na mnie.
Elinor, ktorej srebrnoblond wlosy przewiazane byly ciemna chusteczka, z bezosobowym wdziekiem przyjela moja pomoc przy wsiadaniu, podziekowala mi cieplo i odjechala wraz z siostra na czele jezdzcow. Kiedy wrocilismy po galopie, odprowadzila konia do boksu i wykonala niemal polowe prac, podczas gdy ja zajmowalem sie Sparking Plugiem. Nie mialem pojecia o tym, co robi, dopoki nie poszedlem na koniec podworza i nie zobaczylem jej w boksie. Bylo to dla mnie ogromnym zaskoczeniem, bo przyzwyczailem sie juz, ze Patty zostawiala konia w boksie osiodlanego i w pelnej uprzezy.
– Idz po siano i wode – powiedziala Elinor – ja skoncze czyszczenie, skoro juz zaczelam.
Odnioslem na miejsce siodlo i uzde, przynioslem siano i wode. Elinor przeczesala jeszcze grzywe konia, ja przykrylem go derka i zapialem ja pod brzuchem. Elinor obserwowala mnie, kiedy porzadkowalem slome w boksie, zeby przygotowac koniowi wygodne poslanie, i czekala, az zamkne wejscie do boksu.
– Dziekuje – powiedzialem. – Bardzo pani dziekuje. Usmiechnela sie blado.
– Dla mnie to jest przyjemnosc. Naprawde. Lubie konie. Zwlaszcza wyscigowe. Szczuple, szybkie, ekscytujace.
– Tak – przyznalem.
Przeszlismy razem przez podworze, ona do furtki, a ja do domu stojacego obok.
– One sa tak rozne od tego, z czym mam do czynienia przez caly tydzien – dodala.
– A co pani robi przez caly tydzien?
– Och… studiuje. Jestem na uniwersytecie w Durham.
Nagle na jej twarzy pojawil sie jakis taki prywatny usmiech, jakby na wspomnienie czegos. Nie byl przeznaczony dla mnie. Ktos bedacy na rownym poziomie towarzyskim – pomyslalem – moze znalezc u Elinor cos wiecej niz tylko dobre maniery.
– To naprawde zadziwiajace, jak ty wspaniale jezdzisz – powiedziala niespodziewanie. – Slyszalam, jak Inskip mowil ojcu dzis rano, ze warto by zalatwic dla ciebie licencje. Czy myslales kiedy o wyscigach?
– O tak – rzeklem z zapalem, nim zdazylem pomyslec.
– A wiec dlaczego nie?
– Och… moze wkrotce bede stad odchodzil.
– Co za szkoda… – Bylo to grzeczne, nic wiecej.
Doszlismy do domu. Usmiechnela sie do mnie przyjaznie i przeszla przez furtke, ginac mi z oczu. Moge juz nigdy wiecej jej nie zobaczyc, pomyslalem, i zrobilo mi sie troche przykro.
Kiedy furgon powrocil z jednodniowych wyscigow (przywozac zwyciezce, trzeciego w gonitwie i jednego przegranego konia), wszedlem do szoferki i znow pozyczylem mape. Chcialem znalezc miejscowosc, w ktorej mieszkal Paul Adams, i juz po chwili to mi sie udalo. Kiedy zdalem sobie sprawe ze znaczenia tego odkrycia, rozesmialem sie zaskoczony. Wygladalo na to, ze jest jeszcze jedno miejsce, w ktorym moge starac sie o prace.
Wrocilem do przytulnej kuchni pani Allnut, zjadlem przyrzadzone przez pania Allnut doskonale jajka z frytkami, chleb z maslem i ciasto owocowe, a potem spalem bez snow na nierownym materacu pani Allnut; rano zas wykapalem sie luksusowo w lsniacej lazience pani Allnut. A po poludniu poszedlem w gore potoku, majac nareszcie cos interesujacego do przekazania lordowi October.
Pojawil sie z kamienna twarza i zanim zdazylem powiedziec slowo, uderzyl mnie mocno i solidnie w policzek. Bylo to mistrzowskie uderzenie wierzchem dloni, ktore wychodzilo az od ramienia, ale jego nadejscie zauwazylem za pozno.
– A to za co, do diabla? – zapytalem, przeciagajac jezykiem po zebach i stwierdzajac z zadowoleniem, ze zaden nie zostal zlamany.
Spojrzal na mnie.
– Patty mi powiedziala… – Zamilkl, jak gdyby zbyt trudno bylo mu mowic dalej.
– Aha – rzucilem bezbarwnie.
– Tak, aha – przedrzeznial mnie z wsciekloscia.
Oddychal szybko i myslalem, ze ma zamiar jeszcze raz mnie uderzyc. Wlozylem rece do kieszeni, October nie poruszyl sie, rece mial opuszczone, zaciskal i rozprostowywal piesci.
– Co Patty panu powiedziala?
– Wszystko. – Jego furia byla niemal namacalna. – Przyszla do mnie dzis rano zaplakana. Powiedziala mi, jak ja pan zaprowadzil do stodoly z sianem… i trzymal tam, az byla zupelnie wyczerpana szamotaniem sie… powiedziala mi o tych wszystkich obrzydliwych rzeczach, ktore pan… robil i jak pan ja zmusil do… do… – Nie mogl tego wypowiedziec.
Bylem przerazony.
– Ja nic takiego – powiedzialem nieskladnie – nic takiego nie zrobilem. Pocalowalem ja… i to wszystko. Wymyslila to sobie.
– Nie moglaby tego wymyslic. To bylo zbyt szczegolowe… nie moglaby wiedziec o takich rzeczach, gdyby jej sie nie przydarzyly.
Otworzylem usta i… zamknalem z powrotem. Z pewnoscia przydarzyly sie jej, gdzies indziej, z kims innym, na pewno nie raz, i na pewno przy jej chetnym wspoludziale. Zorientowalem sie, ze w jakims stopniu uda jej sie ta ohydna zemsta, poniewaz sa pewne rzeczy, ktorych nie mozna powiedziec ojcu dziewczyny, zwlaszcza jesli sie go lubi.
October odezwal sie zjadliwie:
– Nigdy jeszcze nie pomylilem sie tak gruntownie. Myslalem, ze jest pan czlowiekiem odpowiedzialnym… a w kazdym razie zdolnym do panowania nad soba. A nie nedznym lubieznym zuchwalcem, ktory bierze moje pieniadze, zdobywa moj szacunek i… zabawia sie za moimi plecami, deprawujac mi corke.
Stwierdzenie to zawieralo dosc prawdy, by mnie ranic, a poczucie winy, jakie mialem z powodu swego idiotycznego zachowania, wcale nie poprawialo sytuacji. Musialem jednak zastosowac jakas linie obrony, bo przeciez nigdy w zaden sposob nie skrzywdzilbym Patty, a ciagle jeszcze nie dokonczone bylo sledztwo w sprawie dopingu. Skoro juz doszedlem tak daleko, nie mialem ochoty, by odeslano mnie do domu w nielasce.
Powiedzialem wolno:
– Poszedlem z Patty do stodoly z sianem. Pocalowalem ja raz. Tylko raz. Potem nie dotknalem jej. Nie dotknalem zadnej czesci jej ciala, ani reki, ani nawet sukienki.
Przez dluga chwile October przygladal mi sie: jego gniew powoli mijal, na to miejsce pojawialo sie cos w rodzaju znuzenia.
– Jedno z was klamie – odezwal sie wreszcie, niemal spokojnie. – A ja musze wierzyc mojej corce. – W jego glosie pojawil sie niespodziewanie jakis blagalny ton.
– Rozumiem – powiedzialem, patrzac w dal, w glab wawozu. – To w kazdym razie rozwiazuje jeden problem.
– Jaki problem?
– W jaki sposob odejsc bez referencji.
Bylo to tak odlegle od mysli zaprzatajacych Octobra, ze dopiero po kilku minutach zareagowal na moje slowa, i wtedy obrzucil mnie uwaznym spojrzeniem spod zmruzonych powiek, ktorego zreszta nie staralem sie unikac.
– A wiec ma pan zamiar kontynuowac sledztwo?
– Jezeli nie ma pan nic przeciwko temu.
– Dobrze – powiedzial w koncu z westchnieniem. – Zwlaszcza ze przeniesie sie pan i nie bedzie mial wiecej okazji widywania Patty. Bez wzgledu na to, co ja osobiscie o panu mysle, jest pan ciagle dla nas jedyna nadzieja sukcesu i musze tu chyba jednak na pierwszym miejscu postawic dobro wyscigow.
October zamilkl. Rozwazalem dosc ponure perspektywy kontynuowania tego rodzaju pracy dla czlowieka, ktory