Ciagle na nowo przemysliwalem wszystko to, co widzialem, czytalem lub slyszalem od chwili przyjazdu do Anglii; i najbardziej znaczace wydalo mi sie wydarzenie z Supermanem w Stafford. Dostal doping, byl dwunastym z kolei, ale nie wygral.
Wreszcie zmienilem tok myslenia. Dostal doping i nie wygral, ale czy rzeczywiscie byl dwunastym z kolei? Mogl byc trzynasty, czternasty… mogly byc inne, ktore tez skonczyly niepowodzeniem.
Trzeciej soboty, gdy bylem juz ponad dwa tygodnie u Humbera, napisalem do Octobra, by sprawdzil w wycinkach prasowych Tommy’ego Stapletona wzmianki o koniu, ktory wpadl w szal i zabil na padoku kobiete na wyscigach w Cartmel. Prosilem tez, zeby sprawdzil historie konia.
W tydzien potem czytalem napisana na maszynie odpowiedz.
„Old Etonian, kon zabity w Cartmel, Lancashire, w dniu Zielonych Swiatek tego roku, spedzil listopad i grudzien ubieglego roku w stajni Humbera. Humber kupil go po biegu sprzedaznym i sprzedal w Leicester siedem tygodni pozniej.
Ale Old Etonian wpadl w szal na padoku przed wyscigiem; mial startowac w biegu z przeszkodami nie sprzedaznym, koncowka przed meta na torze w Cartmel jest krotka. Zaden z tych faktow nie zgadza sie z poprzednim schematem. Old Etonian poddany byl badaniom dopingowym, ale okazaly sie negatywne. Nikt nie potrafil wytlumaczyc zachowania konia”.
Pomyslalem, ze Tommy Stapleton mogl miec cos do powiedzenia na ten temat, gdyz inaczej nie wycinalby tej wzmianki, mogl jednak nie miec dostatecznej pewnosci, aby podejmowac dzialania bez sprawdzenia faktow. I wlasnie owo sprawdzenie go zabilo. Nie mozna bylo w to dluzej watpic.
Podarlem kartke papieru i zabralem Jerry’ego do kawiarni, bardziej niz zwykle swiadom niebezpieczenstwa czajacego sie za moimi plecami. Nie zepsulo to jednak mojego apetytu podczas jedynego jadalnego posilku w calym tygodniu.
Kilka dni pozniej przy kolacji, w chwili spokoju, zanim Charlie wlaczyl swoje tranzystorowe radio na cowieczorny halasliwy koncert z Luksemburga (co w koncu polubilem), skierowalem rozmowe na wyscigi w Cartmel. Chcialem wiedziec, jak tam jest.
Tylko pijak Cecil byl kiedys w Cartmel.
– Nie tak bywalo tam w dawnych czasach – powiedzial z mina madrej sowy, nie zauwazajac, ze Reggie podwedza mu tymczasem pajdy chleba z margaryna.
Oczy Cecila byly szkliste i wilgotne, ale szczesliwie zadalem moje pytanie w odpowiednim momencie, w tej chetnej do rozmowy polgodzinie pomiedzy cichym zamroczeniem popoludniowym alkoholem i zniknieciem na nocna porcje tankowania.
– A jak tam bylo w dawnych czasach? – podsunalem.
– Byl jarmark – Cecil czknal. – Jarmark z karuzela, hustawkami, wystepami, ze wszystkim. Prawdziwe swieto… Jedyne miejsce poza Derby, gdzie miales hustawki w czasie wyscigow. Jasne, ze teraz z tym skonczyli. Nie chca, zeby ktos sie bawil, o to chodzi. Nikomu nie szkodzil ten jarmark, nikomu.
– Wielkie mi jarmarki… – wtracil zrzedliwie Reggie, lypiac okiem na kromke suchego chleba, ktora Jerry niedbale trzymal w reku.
– Dobre do nurkowania – skomentowal z wyzszoscia Lenny.
– Tez – zgodzil sie Charlie, ktory nie zdecydowal jeszcze, czy Borstal wystarczy, by uznac Lenny’ego za odpowiednie towarzystwo dla kogos z wyzszej szkoly.
– Ze co? – Cecil byl zupelnie zagubiony.
– Nurkowanie. Obrabianie kieszeni – objasnil Lenny.
– Ee, nie tylko to. A psy na tropie? To byl wspanialy sport. Cholernie wspaniale czasy byly kiedys w Cartmel, ale teraz jest tam tak samo, jak w kazdym innym sakramenckim miejscu. Rownie dobrze mozesz byc w Newton Abbot, czy gdzie indziej. Nic tylko zwykle wyscigi, wszedzie tak samo – Cecil znowu czknal.
– Co to bylo z tymi psami na tropie? – zapytalem.
– Wyscigi psow – powiedzial Cecil usmiechajac sie glupkowato. – Cholerne wyscigi psow. Zawsze byl jeden przed wyscigami koni i jeden po, a teraz ci dranie przerwali to. Cholerni nudziarze. Ale ciagle – lypnal triumfalnie okiem – jesli masz glowe na karku, to jeszcze mozesz postawic na psa. Psy tropia teraz rano, po drugiej stronie miasteczka, ale jesli szybko obrzadzisz swojego konia, to zdazysz jeszcze postawic.
– Wyscigi psow? – rzekl Lenny z niedowierzaniem. – Psy nie beda sie scigac na zadnym konskim torze. Przede wszystkim to nie ma tam zadnego cholernego elektrycznego zajaca.
Cecil niepewnie odwrocil glowe w jego strone.
– Nie potrzebujesz toru do wyscigu psow – powiedzial z zapalem, choc jak zwykle niewyraznie. – Chodzi o trop, kapujesz? Jeden koles leci z workiem pelnym anyzku i parafiny czy czegos takiego i rozciaga to na kilka mil dookola wzgorz, i w ogole. I wtedy puszczaja psy i pierwszy, ktory przebiegnie cala te trase i wroci najszybciej, jest zwyciezca. Dwa lata temu ktos strzelil do faworyta pol kilometra przed meta i bylo cholerne zamieszanie. Ale nie trafili go, trafili jednego z tylu, pieprzonego outsidera, ktory i tak nie mial zadnych szans…
– Reggie zjadl moja skorke – stwierdzil ze smutkiem Jerry.
– W tym roku tez byles w Cartmel? – zapytalem.
– Nie – w glosie Cecila brzmial zal. – Nie moge powiedziec, ze bylem. A w tym roku zabilo kobiete i w ogole.
– Jak? – zapytal Lenny zadny wrazen.
– Jakis cholerny kon wyrwal sie na padoku, przeskoczyl bariere i wyladowal na jakiejs cholernej babie, ktora akurat miala wychodne z domu. Nie mozna powiedziec, ze postawila tego dnia na zlego konia. Slyszalem, ze zostaly z niej kawalki, jak ten szalony zwierzak ja podeptal, probujac przepchnac sie przez dum. Daleko nie poszedl, ale wierzgal naokolo i zdazyl jeszcze zlamac jakiemus facetowi noge nim sciagneli weterynarza, zeby go zastrzelil. Mowili, ze ten kon oszalal. Moj kumpel tam byl, bo prowadzil po padoku konia do tej samej gonitwy, mowil, ze to bylo okropne, ta biedna kobieta cala pokawalkowana, wykrwawila sie na smierc. Na jego oczach to bylo…
Ta wstrzasajaca historia zrobila na wszystkich odpowiednie wrazenie, oczywiscie z wyjatkiem Berta, ktory i tak nie mogl jej uslyszec.
– Dobra – rzekl Cecil wstajac – pora na moj maly spacer.
Wyszedl na swoj maly spacer, co znaczylo prawdopodobnie do miejsca, gdzie ukryl alkohol, bo kiedy wrocil po niecalej godzinie, jak zwykle wczolgal sie po drabinie, by pograzyc sie w codziennym zapomnieniu.
10
Pod koniec czwartego tygodnia mojego pobytu odszedl Reggie (skarzac sie na glod), a w dzien czy dwa pozniej zastapil go chlopak o delikatnej twarzy, ktory oznajmil cieniutkim glosem, ze ma na imie Kenneth.
Najwyrazniej dla Humbera stanowilem jeszcze jedna nic nie znaczaca twarz w tej niekonczacej sie procesji ludzkiego narybku; a poniewaz moglem dzialac bezpiecznie dopoty, dopoki taki stan bedzie sie utrzymywal, staralem sie nie zwracac jego uwagi. Wydawal mi polecenia, a ja wypelnialem je, klal na mnie i karal za rzeczy, ktorych nie zrobilem, ale nie surowiej niz innych.
Nauczylem sie rozpoznawac jego nastroje na pierwszy rzut oka. Byly dni, kiedy milczal, rozgladajac sie z grozna mina przez caly czas trwania dwoch pierwszych treningow, i pojawial sie znowu, by sprawdzic, czy ktos nie oszczedza sie zbytnio przy trzecim: wowczas nawet Cass nie odzywal sie nie pytany. Byly dni, kiedy mowil bardzo duzo, ale zawsze z sarkazmem; jego jezyk byl tak ostry, ze wszyscy woleli, zeby milczal. Czasami zdarzaly sie dni, kiedy byl jakby nieobecny i nie zauwazal naszych bledow, a czasami – choc bylo to niezwykle rzadko – sprawial wrazenie calkiem zadowolonego z zycia.
Zawsze jednak byl nienagannie ubrany, jakby chcial podkreslic roznice miedzy swoim stanem i naszym. Uznalem, ze w ubraniu przejawiala sie jego osobista proznosc, choc o zamoznosci swiadczyl takze samochod, najnowszy model bentleya. Wyposazony byl w odbiornik telewizyjny, pluszowe dywaniki, radiotelefon, futrzane pokrowce, klimatyzacje, mial tez wmontowany barek, gdzie w specjalnych uchwytach znajdowalo sie szesc butelek, dwanascie kieliszkow, chromowane korkociagi, szczypce do lodu, maly mikser i inne drobiazgi.
Dobrze znalem ten samochod, poniewaz musialem go czyscic w kazde poniedzialkowe popoludnie. Bert robil to