zabral mnie na mecz, wiesz? Blisko naszego domu, to boisko Roversow.
Zadalem mu jeszcze pare pytan, ale nie wiedzial nic dokladniejszego o tym, kiedy przyjechal do Humbera.
– Dobrze, a czy Mickey tu juz byl, jak przyjechales?
– Odkad tu jestem, nigdy nie zajmowalem sie innymi konmi. Poniewaz nie zadawalem mu juz wiecej pytan, spokojnie wzial komiks i zaczal znowu przegladac obrazki. Patrzylem na niego zastanawiajac sie, jak to jest, kiedy ma sie taki umysl, jak bawelniana wate, w ktorej zbierajaca sie wiedza nie moze zrobic zadnego wylomu, w ktorym rozsadek, pamiec i swiadomosc niemal nie istnieja.
Usmiechal sie szczesliwy nad obrazkami komiksu. Przyszlo mi do glowy, ze wcale nie bylo mu gorzej przez to, ze byl niedorozwiniety, mial dobre serce, a to, czego nie mogl zrozumiec, nie sprawialo mu bolu. Wiele przemawiac moglo za zyciem na tym poziomie. Jezeli czlowiek nie zdaje sobie sprawy, ze jest przedmiotem celowych upokorzen, nie musi czynic prob, by sie na nie uodpornic. Gdybym ja mial te prostote, zycie u Humbera wydawaloby mi sie znacznie latwiejsze.
Jerry nagle uniosl glowe, zobaczyl, ze mu sie przygladam i obdarzyl mnie cieplym, pogodnym, ufnym usmiechem.
– Lubie cie – powiedzial i znowu zajal sie komiksem.
Z dolu dobiegly chrapliwe odglosy i na drabinie zaczeli pojawiac sie inni stajenni popychajac miedzy soba Cecila, ktory niezdolny byl do samodzielnego poruszania sie. Jerry umknal z powrotem na swoje lozko i starannie schowal komiks, a ja, podobnie jak cala reszta, owinalem sie w dwa szare koce i polozylem w butach i ubraniu na niegoscinnym plotnie. Probowalem znalezc wygodna pozycje dla moich oslabionych konczyn, ale to mi sie, niestety, nie udalo.
11
Kantor byl rownie zimny i nieprzytulny jak osobowosc Humbera, nie mial jednak ostentacyjnosci jego samochodu. Byl to dlugi waski pokoj, z malenkim oknem i drzwiami w dlugiej scianie wychodzacej na podworze. W glebi, po lewej stronie od wejscia, byly drzwi od umywalni; pomieszczenie to pomalowane na bialo oswietlaly trzy szczelinowe okna o zamarznietych szybach, wewnetrzne drzwi prowadzily stad do ustepu. Znajdowal sie tu zlew, pokryty plastikiem stol, lodowka i dwie szafy w scianie. W pierwszej z nich miescily sie bandaze, opatrunki i lekarstwa powszechnie uzywane w stajni.
Starajac sie nie poprzestawiac niczego, zajrzalem do kazdej buteleczki, pakiecika czy puszki. O ile moglem sie zorientowac, nie bylo tu zadnych srodkow stymulujacych.
Natomiast w drugiej szafie pelno bylo stymulantow w postaci alkoholu przeznaczonego dla ludzi, imponujaca kolekcja butelek, a nad nimi dobrze zaopatrzona polka pelna szkla. Dla przyjemnosci wlascicieli, nie dla zwiekszenia szybkosci ich koni. Zamknalem drzwi.
W lodowce byly cztery butelki piwa, troche mleka i dwie tacki z kostkami lodu.
Wrocilem z powrotem do kantoru.
Biurko Humbera stalo pod oknem, tak ze stojac przy nim mogl patrzec prosto na stajnie. Byl to ciezki mebel, z wycieciem na kolana posrodku, szufladami po kazdej stronie, i byl niemal prowokujaco uporzadkowany. Wprawdzie Humber byt na wyscigach w Nottingham i nie spedzil tego ranka wiele czasu w swoim kantorze, ale ten porzadek byl staly, nie tymczasowy. Zadna z szuflad nie byla zamknieta, a ich zawartosc (papier listowy, formularze podatkowe, itd.) rzucala sie w oczy od razu. Na biurku stal jedynie telefon, ruchoma lampa, taca z olowkami i dlugopisami, i przycisk do papierow z zielonego szkla wielkosci krykietowej pilki. W jego wnetrzu tkwily zatopione babelki powietrza.
Jedyna kartka papieru znajdujaca sie pod tym przyciskiem zawierala tylko dzienny spis czynnosci, przygotowany dla Cassa. Bylem niepocieszony, przekonawszy sie, ze tego popoludnia bede czyscil uprzaz razem z Kennethem, ktory mial dziecinny glos i nigdy nie przestawal mowic, a wieczorem przypada na mnie piec koni, w tym jeden kon Berta, ktory pojechal na wyscigi.
Poza biurkiem w kantorze znajdowala sie szafa, od podlogi do sufitu, w ktorej miescily sie ksiegi koni i ubrania w kolorze stajni; stanowczo zbyt malo tego wszystkiego, jak na tak duza ilosc miejsca. Trzy ciemnozielone szafki na akta, dwa skorzane fotele i krzeslo obite skora z wysokim oparciem staly pod scianami.
Otworzylem niezamkniete szuflady szafek i szybko przejrzalem ich zawartosc. Byly tam kalendarze wyscigow, stare rachunki, pokwitowania, wycinki prasowe, fotografie, papiery dotyczace aktualnie trenowanych koni, formularze, listy od wlascicieli, zapiski dotyczace transakcji z siodlarzami i dostarczycielami paszy, slowem to wszystko, co znalezc mozna w kantorze niemal kazdego trenera w kraju.
Spojrzalem na zegarek. Cass zwykle spedzal na obiedzie godzine. Odczekalem piec minut, az wyjechal z podworza, i mialem zamiar opuscic kantor na dziesiec minut przed jego spodziewanym powrotem. Dawalo mi to trzy kwadranse czasu, z czego prawie polowa juz uplynela.
Pozyczajac sobie olowek z biurka i kartke papieru zajalem sie szuflada pelna biezacych dokumentow. Kazdy z siedemnastu koni wyscigowych mial osobny skoroszyt, w ktorym zapisane byly wszystkie wydatki poniesione w czasie treningu. Zapisalem imiona koni, niektore byly mi znajome, nazwiska wlascicieli i dary przybycia koni do stajni. Kilka koni bylo tu przez cale lata, ale trzy przybyly dopiero w ciagu ostatnich trzech miesiecy, i jedynie te, jak mi sie wydawalo, byly naprawde interesujace. Zaden z koni, ktore dostaly doping, nie przebywal u Humbera dluzej niz cztery miesiace.
Te trzy konie nazywaly sie Chin-Chin, Kandersteg i Starlamp. Wlascicielem pierwszego byl sam Humber, a dwoch pozostalych Adams.
Odlozylem ksiegi rachunkowe na miejsce i spojrzalem na zegarek. Zostalo mi jeszcze siedemnascie minut. Kladac olowek z powrotem na biurko, zlozylem przepisany spis koni i schowalem do kieszonki mojego pasa na pieniadze. Rzad kieszonek wypelnial sie znow piatkami, poniewaz wydawalem bardzo niewiele z zarobionych pieniedzy, ale pas ciagle jeszcze przylegal plasko i niewidocznie ponizej mojej talii pod dzinsami. Bardzo sie staralem, aby zaden ze stajennych nie dowiedzial sie o jego istnieniu, zebym nie zostal okradziony.
Przelecialem szybko szuflady z wycinkami prasowymi i fotografiami, nie znalazlem tam jednak zadnej wzmianki o jedenastu koniach i ich sukcesach. Kalendarz wyscigow przyniosl ciekawsze owoce, w postaci olowkowego krzyzyka przy imieniu Supermana w drugi dzien swiat na gonitwie sprzedaznej, jednak przy najblizszej tego typu gonitwie w Sedgefield nie widnial zaden znaczek.
Najwieksza zyle zlota odnalazlem na dnie szuflady z pokwitowaniami. Byl tu jeszcze jeden rejestr rachunkowy w niebieskiej oprawie, gdzie kazdemu z jedenastu koni poswiecona byla podwojna strona. Posrod tych jedenastu umieszczonych bylo dziewiec innych koni, ktore w rozny sposob nie stanely na wysokosci zadania. Jednym z nich byl Superman, a drugim Old Etonian.
Po lewej stronie kazdej rozkladowki widoczna byla cala wyscigowa kariera konia, a po prawej – dotyczacej jedenastu starych znajomych – szczegoly gonitwy wygranej dzieki pomocy. Ponizej wypisane byly sumy pieniedzy, ktore – jak uznalem – musialy stanowic wygrane Humbera. Siegaly one tysiecy na kazdej wygranej gonitwie. Na stronie poswieconej Supermanowi napisal „Strata – trzysta funtow”. Po prawej stronie rozkladowki Old Etoniana nie bylo sprawozdan wyscigowych, tylko jedno slowo: „zlikwidowany”.
Przez wszystkie strony biegla po przekatnej linia, z wyjatkiem miejsca poswieconego koniowi o nazwie Six-Ply; na koncu przygotowane byly dwie rozkladowki, jedna dla Kanderstega, a druga dla Starlampa. Lewe czesci stron przy wszystkich koniach byly zapisane, puste byly tylko prawe strony.
Zamknalem rejestr i odlozylem go na miejsce. Byl najwyzszy czas wychodzic, totez rzuciwszy dokola ostatnie spojrzenie, by upewnic sie, ze ulozylem wszystko tak, jak zastalem, wyszedlem spokojnie niezauwazony i wrocilem do kuchni, by sprawdzic, czy jakims cudem stajenni nie zostawili mi okruchow obiadu. Ale oczywiscie nie zrobili tego.
Nastepnego ranka podczas porannego treningu zniknal ze stajni Mickey, kon Jerry’ego, ale Cass wytlumaczyl chlopcu, ze Jud zabral konia do przyjaciela Humbera mieszkajacego na wybrzezu, zeby Mickey brodzac w morskiej wodzie wzmocnil sobie nogi, i ze wroci wieczorem. Jednak przyszedl wieczor, a Mickeya nie bylo.
W srode startowal inny kon Humbera, totez stracilem obiad na penetrowanie jego domu. Wejscie przez wywietrznik bylo calkiem proste, nie udalo mi sie jednak znalezc wewnatrz niczego, co mogloby byc wskazowka na temat sposobow dopingu.
Przez caly czwartek niepokoilem sie o Mickeya, ciagle przebywajacego na wybrzezu. Wszystko to wygladalo