– Bo zostalem zaatakowany.

– Tak? – Zmienil pozycje, by szyc pod innym katem, i oparl sie o mnie, nie chcac tracic rownowagi.

Poczul, ze cofam sie pod tym naciskiem, i przyjrzal mi sie pytajaco.

– A wiec pan oberwal najwiecej?

– Nie – powiedzialem wolno. – Ja wygralem. Skonczyl nakladanie szwow i obcial nic nozyczkami.

– No, to gotowe. Blizna nie bedzie duza.

– Dziekuje – zabrzmialo to troche slabo.

– Czy dobrze sie pan czuje? – zapytal lekarz szorstko. – Czy tez jasnozolty polaczony z szarym to normalny kolor pana cery?

– Jasnozolty jest normalny. Szary swiadczy o tym, jak sie czuje – usmiechnalem sie blado. – Dostalem tez w tyl glowy.

Pomacal guza za uchem i powiedzial, ze przezyje to. Zapytal, ile mam takich miejsc na ciele, i wtedy uslyszelismy nastepne ciezkie kroki na korytarzu, a potem drzwi otworzyly sie z trzaskiem.

Do pokoju weszlo dwoch barczystych policjantow.

Znali lekarza. Wygladalo na to, ze czesto wspolpracuje z policja w Durham. Przywitali sie uprzejmie, lekarz zaczal wyjasniac, ze panna Tarren jest juz w drodze do szpitala. Przerwali mu.

– Przyszlismy po niego, doktorze – powiedzial wyzszy z policjantow wskazujac na mnie. – Stajenny o nazwisku Daniel Roke.

– Tak, on wlasnie zglosil wypadek panny Tarren…

– Nie, doktorze, to nie ma zadnego zwiazku z panna Tarren i jej choroba. Chcemy go przesluchac w innej sprawie.

– On nie jest w najlepszym stanie – rzekl lekarz. – Mysle, ze musicie dac mu spokoj. Nie mozna tego odlozyc?

– Przykro mi, ale to niemozliwe, doktorze.

Obydwaj podeszli do mnie. Ten, ktory przez caly czas mowil, byl wysokim rudym mezczyzna w moim wieku, o zmeczonej twarzy, bez usmiechu. Jego towarzysz byl troszke nizszy, mial brazowe oczy i rowniez przez caly czas mial sie na bacznosci. Sprawiali wrazenie, jakby obawiali sie, ze moge sie poderwac na nich.

Bardzo sprawnie pochylili sie i zlapali mnie za rece. Rudzielec, ktory byl z mojej prawej strony, wyciagnal z kieszeni kajdanki i obydwaj mi je zalozyli.

– Lepiej badz spokojny, kolego – poradzil rudzielec, najwyrazniej biorac moje proby wyswobodzenia reki z bolesnego uscisku za chec ucieczki.

– Pusc mnie – powiedzialem. – Przeciez nigdzie nie uciekam…

Puscili, odstapili o krok, przygladajac mi sie. Na ich twarzach nie bylo zadnego niepokoju; mysle, ze poczatkowo naprawde obawiali sie, ze ich zaatakuje. Bylo to denerwujace. Odetchnalem gleboko, by zapanowac nad bolem reki.

– Nie sprawi nam wiele klopotu – odezwal sie ciemniejszy. – Wyglada jak smierc.

– Bral udzial w bojce – wyjasnil lekarz.

– Tak panu powiedzial? – wysoki zasmial sie.

Spojrzawszy na kajdanki, odkrylem, ze byly w rownym stopniu niewygodne, co ponizajace.

– Co on zrobil? – zapytal lekarz.

Odpowiedzial rudzielec: – On… bedzie przesluchiwany w sprawie ataku na trenera koni wyscigowych, u ktorego pracowal, i ktory jest jeszcze nieprzytomny, i na drugiego czlowieka, z rozwalona czaszka.

– Nie zyje?

– Tak nam powiedziano, doktorze. Nie bylismy w stajni, ale mowia, ze to trup. Wyslano nas z Clavering, zeby go przyprowadzic, i tam go odwozimy, bo ta stajnia jest w naszym rejonie.

– Bardzo szybko go zlapaliscie – skomentowal lekarz.

– Tak – przyznal z zadowoleniem rudzielec. – Niezla robota. Pani stad zatelefonowala do policji w Durham jakies pol godziny temu i opisala go, a kiedy dostali wiadomosc z Clavering o historii w stajni, ktos polaczyl te dwa opisy. Przyslano nas wiec tutaj. Na podjezdzie stoi jego motocykl, numery rejestracyjne zgadzaja sie, i po sprawie.

Unioslem glowe. Lekarz spojrzal na mnie. Stracil zludzenia. Wzruszyl ramionami i powiedzial zmeczonym glosem:

– Z takimi nigdy nic nie wiadomo. Wydawal sie… no… nie wygladal na zwyklego brutala. I prosze! – Odwrocil sie i wzial swoja torbe.

Nagle poczulem, ze to za duzo. Pozwolilem, by zbyt wielu ludzi mna pogardzalo, i nie przeciwdzialalem temu. Doktor byl tym jednym za duzo.

– Walczylem, bo zostalem zaatakowany – krzyknalem.

Lekarz obrocil sie. Nie wiem dlaczego myslalem, ze przekonanie wlasnie jego jest tak szalenie wazne, ale tak mi sie wtedy wydawalo. Ciemny policjant uniosl brwi i wyjasnil lekarzowi.

– Trener byl jego pracodawca, a ten bogaty czlowiek, ktory zginal, byl wlascicielem koni trenowanych w stajni. Zabojstwo zglosil koniuszy. Widzial, jak Roke odjezdzal na motocyklu i wydalo mu sie to dziwne, bo wyrzucono go poprzedniego dnia, poszedl wiec powiedziec o tym trenerowi i znalazl go nieprzytomnego, a tego drugiego martwego.

Doktor uslyszal juz dosyc. Wyszedl z pokoju nie ogladajac sie. Jaki sens mialo wyjasnienie? Lepiej zrobic tak, jak mowil rudzielec, spokojnie pogodzic sie z tym, z gorycza.

– No to chodzmy, kolego – powiedzial ciemniejszy.

Stali znow pelni napiecia z czujnymi oczami i wrogimi twarzami.

Powoli podnioslem sie. Powoli, bo bylem niebezpiecznie blisko tego, ze w ogole nie bede mogl sie podniesc, a nie chcialem prosic o wspolczucie, ktorego najwyrazniej i tak nikt by mi nie okazal. Wszystko bylo jednak w porzadku, skoro juz wstalem, poczulem sie lepiej, co w rownym stopniu bylo efektem psychologicznym jak fizycznym, poniewaz byli ze mna dwaj nie tyle ogromnie grozni policjanci, ale dwaj zwykli mlodzi ludzie w moim wieku wykonujacy swoje obowiazki i starajacy sie za wszelka cene nie popelnic zadnego bledu.

Oczywiscie, z nimi bylo zupelnie inaczej. Mysle, ze podswiadomie spodziewali sie, iz stajenny bedzie niewielkiego wzrostu, i troche byli zaskoczeni na moj widok. Stali sie wyraznie bardziej agresywni, zdalem sobie sprawe, ze w tych akurat okolicznosciach, w moim czarnym stroju wydawalem sie im pewnie, jak to kiedys okreslil Terence, troche niebezpieczny i trudny do opanowania.

Wydawalo mi sie, ze nie ma wiekszego sensu, zebym byl jeszcze bardziej maltretowany, zwlaszcza przez prawo, jezeli mozna bylo tego uniknac.

– Sluchajcie – westchnalem ciezko. – Tak jak mowicie, nie bede wam sprawial klopotu.

Chyba jednak powiedziano im, ze maja przywiezc kogos, kto wpadl w szal, rozwalil glowe facetowi, totez nie zamierzali ryzykowac. Rudzielec zlapal mnie mocno za prawa reke powyzej lokcia i pchnal w strone drzwi, a na korytarzu natychmiast drugi zlapal mnie za lewa reke. Wzdluz korytarza staly niewielkie grupki rozmawiajacych dziewczat. Zatrzymalem sie. Policjanci popchneli mnie. A dziewczeta przygladaly sie.

Stare powiedzenie o pragnieniu, by nagle zapadla sie ziemia, nabralo dla mnie nowego, bliskiego znaczenia. Odrobina godnosci, jaka jeszcze we mnie zostala, buntowala sie przeciwko wystawianiu mnie na widok publiczny jako wieznia, i to w obecnosci tylu inteligentnych i przystojnych mlodych kobiet. Byly w nieodpowiednim wieku. Nieodpowiedniej plci. Znioslbym to lepiej, gdyby byli to mezczyzni.

Nie bylo jednak latwego wyjscia. Droga od pokoju Elinor do drzwi wyjsciowych byla dluga, wzdluz kretych korytarzy, dwa pietra w dol po schodach, a kazdy moj krok obserwowaly zaciekawione kobiece oczy.

Bylo to przezycie, ktorego nie mozna zapomniec. Bylo zbyt glebokie. A moze, myslalem zalosnie, da sie przyzwyczaic nawet do tego, ze jest sie popychanym w kajdankach, jezeli tylko zdarza sie to wystarczajaco czesto. Jezeli czlowiek sie do tego przyzwyczai, moze nie zwraca juz na to uwagi… To byloby pocieszajace.

Udalo mi sie przynajmniej nie potykac sie, nawet na schodach, wiec chociaz tyle zostalo ocalone z kompletnej ruiny. Jednak w porownaniu z ta droga samochod policyjny, do ktorego zostalem wepchniety, wydawal sie rajem.

Siedzialem na przednim siedzeniu, miedzy policjantami. Prowadzil ciemniejszy.

– No no – powiedzial przesuwajac czapke na tyl glowy – tyle dziewczyn… – Rumienil sie pod ich wzrokiem, na jego skroniach lsnily kropelki potu.

– Ten jest twardy – rzekl rudzielec wycierajac szyje biala chusteczka. Siedzial przy drzwiach i przygladal mi

Вы читаете Dreszcz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×