October wytarl nos, aby powstrzymac smiech. Zaden z nas nie byl przeciez zawodowcem w tej komedii z gatunku „plaszcza i szpady”.
Po zakonczeniu inspekcji zjadlem kolacje wraz z innymi stajennymi i z dwoma z nich poszedlem do baru w Slaw. W polowie pierwszego drinka zostawilem ich, by zatelefonowac do Octobra.
– Kto mowi? – zapytal meski glos.
Na moment zglupialem, ale po chwili rzucilem „Parlooma”, wiedzac, ze to sprowadzi lorda Octobra do telefonu.
– Cos sie stalo? – odezwal sie po chwili.
– Nie. Czy ktos z miejscowej centrali podsluchuje panskie rozmowy?
– Nie przysiaglbym, ze nie. – Zawahal sie. – Gdzie pan jest?
– W budce telefonicznej w Slaw, w koncu osady polozonej blizej pana rezydencji.
– Mam gosci na kolacji. Czy mozemy umowic sie na jutro?
– Tak.
– Czy moze pan powiedziec, o co chodzi? – zapytal po krotkim namysle.
– Tak. Ksiegi z ostatnich siedmiu czy osmiu sezonow i najdrobniejsze strzepy informacji, jakie moze pan zdobyc o jedenastu… obiektach.
– Czego pan szuka?
– Jeszcze nie wiem.
– Czy potrzeba panu czegos jeszcze?
– Tak, ale to wymaga omowienia.
– Za podworzem stajennym jest strumyk, ktory splywa z wrzosowisk. Jutro po obiedzie niech pan idzie w gore strumienia.
– W porzadku.
Odwiesilem sluchawke i powrocilem szybko do rozpoczetego drinka w barze.
– Dlugo cie nie bylo – zauwazyl Paddy, jeden ze stajennych, ktorzy przyszli tu ze mna. – Wyprzedzilismy cie o jedna kolejke. Coz ty robiles, czytales napisy w ustepie?
– Na tych scianach sa takie napisy – zadumal sie drugi stajenny, gamoniowaty osiemnastolatek – ktorych jeszcze nie skapowalem…
– I bardzo dobrze – powiedzial z uznaniem Paddy. Czterdziestoletni Paddy zachowywal sie jak przybrany ojciec wobec wielu mlodszych chlopcow.
W malej sypialni spalem pomiedzy nimi. Paddy, rownie bystry jak Grits powolny, byl upartym, nieduzym Irlandczykiem, przed ktorego wzrokiem nie uszla zadna sztuczka. W chwili, kiedy cisnalem na lozko moja walizke i zaczalem ja rozpakowywac pod jego inkwizytorskim spojrzeniem, bylem zadowolony, ze October tak nalegal na calkowita zmiane moich rzeczy.
– Jeszcze jednego?
– Tak. Na to jeszcze mnie stac – zgodzil sie Paddy.
Podszedlem ze szklankami do barmana, zaplacilem za ich napelnienie; Paddy i Grits pogrzebali potem w kieszeniach i zwrocili mi po jedenascie pensow.
Mocne i gorzkie piwo nie bylo moim zdaniem warte czteromilowego spaceru, ale wielu stajennych mialo rowery lub zdezelowane samochody i odbywali te wedrowke kilka razy w tygodniu.
– Dzis nic sie nie dzieje – zauwazyl ponuro Grits. – Jutro wyplata… – Rozpromienil sie.
– To fakt, jutro bedzie pelno – przyznal Paddy. – I Soupy, i cala banda od Grangera.
– Od Grangera? – zapytalem.
– Jasne, ty nie wiesz… – rzekl Grits z lekka pogarda. – Ze stajni Grangera, po drugiej stronie wzgorza.
– Gdzies ty byl cale zycie? – zapytal Paddy.
– On jest nowy na wyscigach, pamietaj – odezwal sie uczciwie Grits.
– No, mimo wszystko! – Paddy wypil pol szklanki i wytarl usta wierzchem dloni.
Grits skonczyl piwo i westchnal.
– No to tyle. Chyba lepiej bedziemy wracac. Wracajac do stajni rozmawialismy jak zwykle o koniach.
Nastepnego popoludnia wyszedlem niedbalym krokiem z podworza i zaczalem isc w gore strumienia rzucajac po drodze kamienie do wody, jak gdyby bawil mnie jej plusk. Niektorzy stajenni grali w pilke nozna na padoku za stajnia, ale nikt nie zwrocil na mnie uwagi. Wysoko, w miejscu gdzie strumien przeplywal przez stromy, porosniety trawa wawoz, siedzial na kamieniu October i palil papierosa. Towarzyszyl mu czarny pies mysliwski, a obok kamienia lezala mysliwska torba i strzelba.
– Doktor Livingstone, jak mniemam? – rzekl usmiechajac sie.
– Alez tak, panie Stanley. Jak pan zgadl?! – Przysiadlem obok niego na kamieniu.
Kopnal noga torbe.
– Tutaj sa ksiegi, a takze notes ze wszystkim, co moglismy z Beckettem wygrzebac na temat tych jedenastu koni w tak krotkim czasie. Z pewnoscia jednak sprawozdania w aktach, ktore pan czytal, beda bardziej pozyteczne od tych strzepow wiadomosci, jakie mozemy dostarczyc.
– Wszystko moze sie przydac… nigdy nic nie wiadomo. W teczce Stapletona byl jeden interesujacy wycinek. O historii przypadkow dopingu. Jest tam mowa o tym, ze u niektorych koni calkiem niewinne pozywienie wykazuje pozytywny wynik dopingowy na skutek chemicznych zmian zachodzacych w ich organizmie. A sytuacja odwrotna? To znaczy, czy niektore konie nie moga przeksztalcic dopingu w niewinne substancje tak, by test nie wykazywal wynikow pozytywnych?
– Dowiem sie.
– I jeszcze jedno. Przydzielono mi te trzy bezuzyteczne stworzenia, ktorymi zapelnil pan stajnie, a to znaczy, ze nie pojade na zaden tor. Zastanawialem sie, czy przypadkiem nie moglby pan jednego z nich sprzedac, wtedy mialbym okazje spotkania sie z chlopakami z innych stajni podczas sprzedazy. Jeszcze trzej inni stajenni maja u nas po trzy konie, moge wiec dostac pod opieke konia wyscigowego.
– Sprzedam jednego, ale jesli bedzie szedl na aukcje, to troche potrwa. Formularze aukcyjne musza byc zlozone u licytatora niemal na miesiac przed data sprzedazy.
Pokrecilem glowa.
– To bardzo niedobrze. Chcialbym cos wymyslic, zeby przydzielono mi konia, ktory niedlugo bedzie biegal na wyscigach. Najchetniej na dosc oddalonym torze, bo podroz z noclegiem bylaby idealna okazja.
– Stajenni nie zmieniaja koni ni stad, ni zowad – powiedzial October drapiac sie w brode.
– Tak mi powiedziano. To sprawa przypadku. Dostaje sieje, kiedy przychodza, i trzeba sie nimi zajmowac, jak dlugo pozostaja w stajni. Jezeli okazuja sie bezwartosciowe, tym gorzej.
Wstalismy z kamieni. Pies, ktory przez caly czas lezal spokojnie trzymajac pysk na wyciagnietych lapach, rowniez sie podniosl, przeciagnal i powoli machajac ogonem spojrzal ufnie na swego pana. October pochylil sie, poklepal pieszczotliwie psa i podniosl strzelbe. Ja podnioslem torbe mysliwska i przewiesilem przez ramie.
Podalismy sobie rece i October powiedzial usmiechajac sie:
– Moze lepiej, zeby pan wiedzial. Inskip uwaza, ze jezdzi pan wyjatkowo dobrze, jak na chlopca stajennego. Doslownie sformulowal to tak, ze zazwyczaj nie ufa ludziom o panskiej powierzchownosci, ale ma pan rece jak aniol. Lepiej niech pan uwaza.
– Do diabla. Nie pomyslalem o tym.
October usmiechnal sie i odszedl w strone wzgorza, a ja zawrocilem w dol strumienia i stopniowo zaczalem zdawac sobie sprawe, ze bez wzgledu na to, jak zabawne moze mi sie wydawac to przebieranie sie w wilcza skore, gdybym musial rowniez fuszerowac jazde konna, zraniloby to moja dume.
Tego wieczoru bar w Slaw byl przepelniony, a wyplaty ulatnialy sie szybko. Byla tu niemal polowa pracownikow ze stajni Octobra, a takze grupa stajennych od Grangera, a z nimi trzy dziewczyny, ktore zdawaly sie wspaniale bawic dwuznacznymi docinkami. Rozmowa skladala sie glownie z przechwalek kazdego z chlopcow, ze jego konie sa lepsze od wszystkich innych.
– Moj kon w srode pobije wasze nawet z zawiazanymi oczami.
– Masz sakramencka nadzieje…
– Twoj nie przescignie nawet zolwia na finiszu…
– Dzokej spartaczyl start i potem juz…
– …gruby jak swinia i cholernie uparty.