tak, jak powiedzialem. Obudzilas sie i nie poznalas samej siebie. A trzeba przyznac, ze ladna z ciebie dziewczyna. Nie tak ladna, jak moja Milica, ale calkiem do rzeczy. Teraz wydamy cie za maz.
— Prosze nie zartowac — powiedziala Helena Siergiejewna, ukradkowym gestem wskazujac na znieruchomialego ze zdumienia Wanie. — W moim wieku…
Almaz rozesmial sie. Na ulicy cos groznie zalomotalo. Hurkot zblizal sie stopniowo, az wreszcie pod otwartym oknem zgrzytnely hamulce i podniosla sie chmura sinawego dymu.
— Jest tam kto? — zapytala czarnowlosa pieknosc, wsuwajac glowe do wnetrza. — Ojej, zmienila sie pani nie do poznania! A my do pani w gosci.
— Oto i Milica — powiedzial Almaz podrywajac sie zza stolu. _ Przeciez mowilem, ze jest ladna. Mam racje, Heleno?
— Zaraz przyniose herbate — powiedziala Helena i wybiegla do pokoju Wani. Wybiegla tak szybko, ze Almaz usmiechnal sie poblazliwie — pomyslal, ze Helena nie chce uznac przewagi Milicy.
W rzeczywistosci Helena zobaczyla w automobilu mlodego Sawicza i zrozumiala, ze opuscil ja zaledwie na tydzien, nie wiecej, ze ich glupia sprzeczka sie skonczyla. Okazalo sie, ze przez caly ranek czekala na to spotkanie, ze dziesiatki lat przezyte na calkiem innej drodze zupelnie sie nie liczyly. Lata przeszly i wszystko powrocilo na swoje miejsce.
Nogi ugiely sie pod nia, w oczach zaszczypalo. Zatrzasnela za soba drzwi i calym cialem przylgnela do chlodnych kafli pieca, odpedzajac od siebie miraz, przekonujac sie o czyms, perswadujac cos sobie niezrozumiale, jakby myslala w nieznanym jezyku.
W sasiednim pokoju przekrzykiwaly sie z ozywieniem mlode, znajome, nie slyszane od dawna glosy. Helena rozejrzala sie w panice dokola, szukajac kryjowki, i wtedy spostrzegla, ze lozko, na ktorym spal Udalow, nie jest poslane. Pochylila sie wiec nad nim j zaczela skladac posciel. Rece dopominaly sie o jakies zajecie.
— A gdzie jest Helena Siergiejewna? — pytal za drzwiami Grubin.
— Poszla zrobic herbate.
— W kuchni jej nie ma. — Weszla tutaj.
— No to ja tam zaraz dopadniemy.
Glosu Sawicza wsrod innych nie bylo. Helena jednak czula jego oddech za drzwiami i kiedy Grubin nie pukajac, na prawach starego przyjaciela, wtargnal do pokoju, podniosla poduszke do twarzy, lekajac sie za plecami Grubina napotkac wzrok Sawicza, ktory by natychmiast wszystko, do ostatniego slowa, wyczytal z jej oczu.
— Pokaz sie, pokaz — powtarzal Grubin.
Wyrwal jej z rak poduszke, zaczal ze wszystkich stron ogladac Helene Siergiejewne i cieszyc sie, ze jest taka mloda i ladna. Potem wciagnal ja za reke do duzego pokoju i zademonstrowal z duma obecnym, jak swoja narzeczona. A Almaz posmial sie ze wszystkimi i powiedzial, jak ktos od dawna zadomowiony:
— Heleno, gdzie herbata? Goscie sa glodni.
Helena Siergiejewna wziela sie w garsc, podniosla glowe i wokol niej, jak na szkolnym balu, zawirowaly rozesmiane twarze. Nawet Wania rozesmial sie na widok jej zmieszania. Stopniowo wracala jej pewnosc siebie, wracal spokoj. Spostrzegla, ze tylko Sawicz na nia nie patrzy, zagapiony w kwiatuszki tworzace ornament filizanki — zupelnie tak samo, jak trzydziesci lat temu… Helena nie wyczula w nim poczucia winy i rozterki, uznala wiec, ze jego rowniez opanowala radosc ze spotkania, zmusila sie do usmiechu i powiedziala:
— Herbata zaraz bedzie. Nastawimy duzy samowar.
— Pomoge — poderwal sie Almaz. — Bede w twym domu pelnil obowiazki gospodarza.
— Dobrze — odparla Helena, chociaz miala nadzieje, ze to N i kit a zaproponuje jej pomoc. Albo wejdzie, niby przypadkiem, do kuchni, wsunie sie boczkiem, stanie pod sciana i podejmie nie dokonczona rozmowe.
Wania pomagal Helenie i Almazowi rozpalic samowar, przy czym ciagle pytal, dlaczego wszyscy sa dzisiaj tacy mlodzi i weseli? Almaz zdumial sie, ze dzieciak potrafi wszystkich rozpoznac. Rozpoznal nawet staruszke Milice w pieknej perskiej ksiezniczce. Almaz bardzo sie Wani podobal ze wzgledu na swoje bajeczne wymiary i powazny stosunek do niego, to znaczy do Wani.
Misza Standal dyskretnie zapukal i wszedl do mieszkania. Byl starannie ubrany, dystyngowany i nieco przypominal mlodego Czechowa, przynoszacego do redakcji pierwsze opowiadanie.
— Czy zastalem Helene Siergiejewne? — zapytal Helene Siergiejewne.
Wania ogromnie ucieszyl sie z ignorancji goscia, szturchnal babcie w bok i powiedzial:
— Ale glupi, babci nie poznal!
— Sensacja — powiedzial cicho Standal. — Sensacja stulecia.
Chwycil sie za nasade nosa, jakby chcial zdjac czechowowskie pincenez.
— Ho, hol — ryknal Almaz. — To ma byc sensacja? Prawdziwa sensacja jest w tamtym pokoju!
Standal spojrzal na Almaza jak Hamlet na ducha swego ojca.
— I pan tez? — zapytal.
— Ja tez. Idz, idz. Szuroczka tez tam jest. Na szczescie nie zmienila sie ani na jote.
— A ja nie wzialem aparatu! — zmartwil sie Standal. — Wie pan, w glebi duszy…
— Szural — zagrzmial Almaz. — Mlody czlowiek do ciebie!
Misza uchylil drzwi do pokoju i natychmiast do kuchni wtargnal roznobarwny wodospad dzwiekow. Standala powitano niczym spoznionego, dlugo wyczekiwanego goscia, ktory nareszcie przybyl na spotkanie absolwentow.
— Mlody czlowiek! Mlody czlowiek! — smiala sie dzwiecznie Milica. — Masko, znam cie, a teraz ty zgadnij, kim ja jestem!
— Trzeba nas nakarmic — powiedzial Almaz zamykajac drzwi za Misza. — Tyle narodu. Masz kartofle?
— Zaraz przyniose — odparla Helena.
— Sam to zrobie — powiedzial Almaz. — Sila mnie rozpiera.
Wydostal worek z komorki i wycisnal go trzy razy jak sztange, co wprawilo Wanie w nieopisany zachwyt.
Almaz zajrzal do duzego pokoju i przerywajac na moment zabawe powiedzial:
— Michal, masz tu dziesiatke. Wez ja i skocz z laski swojej do sklepu. Kup kielbasy i co tam jeszcze trzeba na sniadanie. Pozostali nie powinni raczej wloczyc sie bez potrzeby po ulicach. Zeby, znaczy, nie bylo tej sensacji.
— Pojde z toba — powiedziala Szuroczka. — Bo jeszcze kupisz nie to, co trzeba. Mezczyzni zawsze kupuja nie to, co trzeba.
Grubin podal Miszy jeszcze jedna dziesiatke.
— Nie oszczedzaj — powiedzial. — Wez jakas flaszke, badz co badz mamy dzis swieto.
— W zadnym razie — powiedziala Szuroczka. — Juz ja dopilnuje, zeby tego nie bylo.
W jej glosie zabrzmial suchy, ostrzegawczy ton, pewnie podsluchany u matki.
— Kupcie szampana — powiedziala Helena Siergiejewna.
— Mam pieniadze — zwrocil sie Misza do Grubina. — Nie trzeba.
Szuroczka i Misza wzieli wszystkie siatki i torby na zakupy, jakie tylko znalazly sie w domu, i wyszli. Almaz obieral ziemniaki szybko i fachowo.
— Gdzie pan sie tego nauczyl? — zapytala Helena Siergiejewna. — W wojsku?
— Mialem trudne zycie — odparl Almaz. — Przy okazji opowiem. Juz od trzystu lat obieram kartofle po wiezieniach.
Helenie Siergiejewnie wydalo sie, ze za drzwiami rozlegl sie smiech Sawicza.
Drzwi na dwor pozostaly uchylone, bo „mlodzi ludzie”, wybiegajac po zakupy, zapomnieli je zatrzasnac. Przez szpare wpadaly promienie sloneczne, waskim prostokatem kladly sie na podloge, i Helena dokladnie widziala kazda nierownosc, kazda szczerbe w deskach. Do wnetrza wpadla osa i wirowala, polyskujac skrzydelkami, tuz przy samych drzwiach, jakby nie mogla sie zdecydowac, czy warto ryzykowac wyprawe w glab ciemnej kuchni. Nagle osa wyprysnela do gory i zniknela, sploszona ruchem za drzwiami. Swietlisty prostokat na podlodze rozszerzyl sie i slonce dotarlo do nog Heleny.
W drzwiach ukazala sie malutka sylwetka. Pod slonce nie mozna bylo dojrzec, kto przyszedl. Helena Siergiejewna pomyslala juz, ze to ktores z siasiedzkich dzieci, chciala wiec podejsc i zagrodzic mu droge, bo jeszcze sie przeciez nie umowili, jak beda sie zachowywac.
Malutka figurka zdecydowanie weszla do srodka, a slonce przez moment zlocilo chlopiecy wicherek na czubku glowy. Dziecko zrobilo jeszcze jeden krok i nagle zamachnelo sie noga w wielkim buciorze i kopnelo wiadro z obranymi kartoflami. Wiadro przewrocilo sie, woda zalala kuchnie, a kartofle rozprysnely sie po katach.
— Jak ci przyloze! — powiedzial groznie Wania.
Ale niegrzeczny chlopczyk go nie sluchal, tylko biegal po kuchni i miazdzyl buciorami ziemniaki, ktore pekaly z glosnym chrzestem i zamienialy sie w biala maz. Chlopczyk plakal przy tym z wscieklosci, a kiedy trafial na slonce, jego przeswitujace uszy zamienialy sie w malinowe lopaty.
— Kto za to bedzie odpowiadal? — wykrzykiwal chlopczyk, starajac sie mowic basem. — Kto poniesie konsekwencje?
Almaz wolno wyprostowal swe dwumetrowe cialo, bez pospiechu, precyzyjnie i zwinnie wyciagnal reke, chwycil dzieciaka za kolnierz, uniosl do gory i zblizyl do swiatla. Dzieciak wymachiwal nogami, a zawiniete rekawy koszuli opadly, zaslaniajac mu dlonie, jakby ubrany byl w bojarski kaftan szyty na wyrost.
— Popatrz, Heleno — powiedzial Almaz, wolna reka odwracajac twarzyczke chlopczyka do slonca. — Przyjrzyj mu sie uwaznie.
Chlopczyk zachlystywal sie placzem, z szeroko rozwartych ust wydobywaly sie urwane, niewyrazne, zalosne dzwieki, a rozowy jezyczek dygotal jak w febrze.
— Poznajesz? — zapytal Almaz, a kiedy Helena pokrecila przeczaco glowa, powiedzial: — Paskudna historia. Albo zle obliczylem dawke, albo on ma nietypowy organizm.
— To jest Udalow? — zapytala Helena, zaczynajac w jasnowlosej glowce rozpoznawac miesista meska twarz.
— A kto za to odpowie?! — darl sie chlopczyk wyrywajac sie z rak Almaza.
— Jestes Korneliuszem? — zapytala Helena i poczula, ze zaraz sie rozesmieje. Zeby do tego nie dopuscic, nie naigrawac sie z ludzkiego nieszczescia, udala napad kaszlu.
— Nie poznaje mnie pani? — plakal chlopczyk. — Mnie teraz rodzona mama nie pozna! Postaw mnie na podlodze, bo dostaniesz! Kto za to bedzie odpowiadal? Zaraz pojde na milicje.
Gniew chlopczyka na nikim nie zrobil wrazenia, gdyz kazdy widzial przede wszystkim cieniutka dziecieca szyjke i wielkie uszy przeswiecajace w promieniach slonca.
— Grubin! — krzyknal Almaz. — Gdzie masz twoje protokoly? Trzeba ten wypadek odnotowac.
— To okrutne z pana strony, Almazie Fiedotowiczu — powiedziala Helena.
Grubin juz wszedl do kuchni i stanal tuz przy progu. Za nim, nie spedziwszy jeszcze usmiechow z twarzy, wbiegli pozostali. Udalow na widok ich mlodosci i urody rozpaczliwie zalkal.
— A ty znow miales pecha, Korneliuszu —