Kiedy wyskoczyl na chodnik, Devlina juz nigdzie nie bylo widac, jednak swieze slady krwi byly tak wyrazne, ze stanowily trop nie do zgubienia. Dojrzal go, gdy przeprawial sie na druga strone Howe Street, kierujac ku St Stephen Street. Rebus szybko nadrabial dystans, jednak w pewnej chwili potknal sie o jakas nierownosc na chodniku i wywrocil, lekko skrecajac sobie noge w kostce. Devlin byl wprawdzie po siedemdziesiatce, ale zdawalo sie to nie miec wiekszego znaczenia: napedzala go determinacja czlowieka opetanego. Rebus mial juz wczesniej do czynienia z takimi sytuacjami. Desperacja i adrenalina potrafia stworzyc piorunujaca mieszanine…
Krople krwi na ulicy wciaz wskazywaly mu droge. Rebus zwolnil, starajac sie nie forsowac skreconej kostki. Przed oczyma mial obraz umeczonej twarzy Jean. Wprowadzil numer na klawiaturze telefonu komorkowego, pomylil kolejnosc cyfr i musial zaczac od nowa. Kiedy ktos sie zglosil, wykrzyczal do sluchawki prosbe o wsparcie.
– Nie rozlaczam sie – powiedzial na koniec. W ten sposob bedzie mogl ich zawiadomic, jesli Devlin wsiadzie nagle do taksowki czy autobusu.
Devlin znow sie pojawil w polu widzenia, by po chwili zniknac za rogiem, po skrecie w Kerr Street. Nim Rebus dotarl do naroznika, Devlin zniknal. Na wprost ciagnely sie Deanhaugh Street i Raeburn Place, pelne przechodniow i samochodow, jako ze zaczela sie juz pora wieczornych powrotow do domow. Podazanie po sladach krwi Devlina stalo sie wsrod tlumu przechodniow duzo trudniejsze. Rebus przeszedl na swiatlach na druga strone i znalazl sie na ulicy prowadzacej na most nad Water of Leith… Rozchodzilo sie stad kilka drog, ktorymi Devlin mogl sie udac, a slady krwi nagle sie urwaly. Czy przeszedl na druga strone w kierunku Saunders Street, czy moze zawrocil w strone Hamilton Place? Rebus oparl sie o porecz, by choc na chwile odciazyc bolaca kostke i przypadkiem spojrzal w dol na leniwy nurt rzeki.
I wtedy dojrzal Devlina, jak ten przemyka chodnikiem wzdluz brzegu rzeki i kieruje w strone Leith.
Rebus podniosl telefon do ucha i podal nowe namiary. W tym momencie Devlin obejrzal sie, dojrzal Rebusa i przyspieszyl kroku, potem jednak nagle zwolnil i po chwili zatrzymal sie. Ludzie idacy chodnikiem omijali go, z wyjatkiem jakiegos mezczyzny, ktory zatrzymal sie i najwyrazniej zaoferowal swa pomoc, jednak Devlin odeslal go ruchem reki. Odwrocil sie i patrzyl na Rebusa, jak ten dochodzi do konca mostu i zaczyna schodzic schodami. Devlin stal bez ruchu. Rebus raz jeszcze podal swoja pozycje i schowal telefon do kieszeni. Chcial miec obie rece wolne.
Zblizajac sie do Devlina, dojrzal krwawe bruzdy na jego twarzy i zdal sobie sprawe, ze Jean tez nie proznowala. Zatrzymal sie jakies dwa metry od Devlina i patrzyl, jak ten oglada zakrwawiona reke.
– Wie pan, ze ludzkie ugryzienie moze byc calkiem jadowite? – odezwal sie Devlin. – Tyle ze w przypadku panny Burchill nie musze sie przynajmniej martwic o takie sprawy jak HIV, czy inne zakazne paskudztwa. – Podniosl glowe i spojrzal na Rebusa. – Kiedy tak patrzylem na pana tam na moscie, nagle cos sobie uprzytomnilem: przeciez wy nic na mnie nie macie.
– To znaczy co?
– Zadnych dowodow.
– No coz, zawsze mozemy wyjsc od proby zabojstwa. – Rebus wsunal dlon do kieszeni i wyciagnal telefon.
– Gdzie pan chce dzwonic?
– Nie chce pan, zeby zadzwonic po pogotowie? – Rebus uniosl telefon i zrobil krok do przodu.
– To tylko pare szwow – powiedzial Devlin, przygladajac sie zranionej rece. Krople potu kapaly mu z wlosow i splywaly po twarzy. Oddech mial ciezki, swiszczacy.
– Nie ma pan juz aspiracji na seryjnego morderce, prawda profesorze?
– Troche czasu juz minelo – potwierdzil.
– Czy Betty-Anne Jesperson byla ostatnia?
– Nie mialem nic wspolnego ze smiercia tej malej Philippy, jesli o to panu chodzi.
– Ktos podkradl panu pomysl?
– No coz, po pierwsze pomysl tak naprawde nie byl moj.
– A byly jeszcze jakies inne?
– Co inne?
– Ofiary, o ktorych nie wiemy.
Usmiechnal sie tak szeroko, ze bruzdy na jego twarzy otworzyly sie.
– A co, cztery to malo?
– Wole to uslyszec od pana.
– Wydawalo sie to… zadowalajace. I wie pan, brak powtarzalnego schematu. Dwoch ofiar nawet nie odnaleziono.
– Tylko same trumienki.
– Mogl tego nikt nigdy nie powiazac…
Rebus w milczeniu pokiwal glowa.
– Czy to przez te autopsje? – zapytal w koncu Devlin, a Rebus znow pokiwal glowa. – Wiedzialem, ze w tym tkwi ryzyko.
– Gdyby pan nam od poczatku powiedzial, ze uczestniczyl w sekcji zwlok w Glasgow, przeszlibysmy nad tym do porzadku dziennego.
– Ale wtedy nie wiedzialem, na co jeszcze mozecie sie natknac. Na jakie inne moje powiazania z ta sprawa. A kiedy sie zorientowalem, ze niczego nie znajdziecie, bylo juz za pozno. Wtedy juz nie moglem powiedziec: „Ach tak, a przy okazji to bylem tam jednym z patologow”, po tym jak wspolnie omawialismy protokoly…
Przejechal palcami po twarzy i stwierdzil, ze skaleczenia wciaz jeszcze krwawia. Rebus wyciagnal do niego telefon.
– To jak z tym pogotowiem? – zapytal.
Devlin potrzasnal glowa.
– Wszystko w swoim czasie – powiedzial. Obok przeszla kobieta w srednim wieku i na jego widok na jej twarzy odmalowalo sie przerazenie. – Spadlem ze schodow – uspokoil ja. – Ale pomoc juz jedzie.
Oddalila sie, przyspieszajac kroku.
– Mysle, ze juz dosc powiedzialem, inspektorze Rebus, nie sadzi pan?
– Nie mnie to oceniac, profesorze.
– Mam nadzieje, ze sierzant Wylie nie bedzie miala klopotow.
– Z jakiego powodu?
– Ze mnie lepiej nie pilnowala przy czytaniu tej dokumentacji.
– Nie sadze, by miala sie czym martwic.
– Niczym nie poparte oskarzenia, czyz nie taka mamy teraz sytuacje, inspektorze? Slowo pracownicy muzeum przeciwko slowu profesora, prawda? Jestem pewien, ze potrafie znalezc wiarygodne wytlumaczenie awantury z panna Burchill. – Przyjrzal sie swojej rece. – A wlasciwie, to mozna mnie nawet uznac za ofiare napasci. A poza tym, czym pan jeszcze dysponuje? Dwa utoniecia, dwie osoby zaginione i zadnych dowodow.
– No coz – poprawil go Rebus. – Zadnych dowodow poza tym jednym. – Uniosl telefon nieco wyzej. – Byl wlaczony, zanim go wyjalem z kieszeni, caly czas polaczony z naszym stanowiskiem dowodzenia w Leith. – Przylozyl telefon do ucha. Przez ramie widzial, ze na schodach prowadzacych z mostu pojawili sie umundurowani policjanci. – Macie wszystko? – zapytal do sluchawki. Potem spojrzal na Devlina i usmiechnal sie. – Bo wie pan, nagrywamy wszystkie rozmowy.
Twarz Devlina zmienila wyraz, a ramiona mu opadly. Obrocil sie na piecie, wyraznie szykujac sie do ucieczki. Jednak reka Rebusa blyskawicznie wysunela sie do przodu i chwycila go za ramie. Probujac sie uwolnic, Devlin posliznal sie, omsknal z chodnika i zaczal zsuwac po stromym nabrzezu, pociagajac za soba Rebusa. Obaj z impetem runeli do wody Water od Leith. W tym miejscu nie bylo gleboko i Rebus poczul, jak uderza ramieniem o kamien na dnie. Starajac sie wstac, poczul, ze obie jego stopy zapadaja sie do kostek w muliste dno. Wciaz jeszcze trzymal Devlina za ramie i kiedy jego lysa czaszka wynurzyla sie z wody bez okularow, Rebus nagle ujrzal przed soba potwora, ktory znecal sie nad Jean. Wolna reka chwycil profesora za kark i wcisnal mu glowe ponownie pod wode. Profesor zaczal wymachiwac rekami i bic nimi w wode, walczac o powietrze. Jego palce zacisnely sie najpierw na ramieniu Rebusa, potem na klapie marynarki.
Rebusa opanowal calkowity spokoj, jak nigdy dotad. Woda bryzgala wokol niego, lodowato zimna, ale na swoj sposob lagodzaca. Na moscie zebral sie tlumek obserwujacy cala scene. W wodzie brodzili juz policjanci i zblizali ku nim, a nad glowa blado-cytrynowe slonce wygladalo spoza sinej chmury. Woda zdawala sie miec dzialanie usmierzajace. Nie czul bolu w skreconej kostce, wlasciwie nie czul juz niczego. Jean sie z tego wylize i on tez.