te nazwe miejscowi wymawiaja dziwacznie jako Kuskudy albo Kakadu, albo cos w tym rodzaju. Nim dotarl na miejsce, spedzil dziesiec minut, jadac kreta droga, ktora wciaz albo sie piela do gory, albo opadala w dol, i przywodzila na mysl tor kolejki gorskiej w wesolym miasteczku. Potrwaloby to o wiele krocej, gdyby nie traktor, ktorego nie dawalo sie wyprzedzic z powodu ciaglych wzniesien, przez co niemal cala droge wlokl sie na dwojce.
Kaskady nieco go zaskoczyly. Srodkiem biegl krotki odcinek glownej szosy zabudowany po obu stronach domami. Wszystkie domy w glebi prezentowaly sie schludnie i otoczone byly zadbanymi ogrodami. Wzdluz waskiego chodnika przy szosie ciagnal sie rzad parterowych chat. Na jednej z nich widniala drewniana tablica ze slowem CERAMIKA wymalowanym wprawna reka. Jednak na koncu wioski – a wlasciwie osady – znajdowalo sie cos, co podejrzanie przypominalo osiedle mieszkaniowe z lat trzydziestych, skladajace sie z ponurych, szarych blizniakow z polamanymi plotami i porzuconymi trojkolowymi rowerkami na srodku drozek. Osiedle to oddzielal od glownej drogi pas trawnika, na ktorym dwoch chlopcow beznamietnie i bez entuzjazmu kopalo do siebie pilke. Kiedy Rebus przejezdzal obok nich, obaj podniesli glowy i zaczeli mu sie przygladac jak niezwyklemu zjawisku.
A potem zabudowa urwala sie rownie nagle, jak sie zaczela, i Rebus znalazl sie znow w szczerym polu. Zatrzymal sie na skraju drogi. W oddali widac bylo cos, co moglo byc stacja benzynowa, jednak z tej odleglosci trudno bylo sie zorientowac, czy jest otwarta. Z tylu nadjechal traktor, ten sam, ktory wczesniej udalo mu sie w koncu wyprzedzic, minal go, zwolnil i zaczal sie szykowac do wjazdu na wpol zaorane pole. Kierowca traktora w ogole nie zwracal na Rebusa uwagi. Z szarpnieciem zatrzymal traktor i wyskoczyl z kabiny, a Rebus uslyszal dobywajacy sie z jej wnetrza ryk radia.
Rebus otworzyl drzwi samochodu, wysiadl i zatrzasnal je za soba. Rolnik w dalszym ciagu nie zwracal na niego najmniejszej uwagi. Rebus oparl dlonie na siegajacym mu do pasa murku ulozonym z kamieni.
– Dobry – odezwal sie.
– Dobry – odparl rolnik, grzebiac cos przy plugu doczepionym z tylu.
– Jestem z policji. Czy wie pan, gdzie moglbym znalezc Beverly Dodds?
– Pewnikiem w domu.
– A ten dom, to gdzie?
– Widzial pan tablice z ceramika?
– Widzialem.
– No to tam. – Mezczyzna mowil to wszystko zupelnie obojetnym tonem i ani razu nie spojrzal na Rebusa, caly czas grzebiac cos przy plugu. Byl masywnie zbudowany, mial czarne krecone wlosy i czarna gesta brode okalajaca twarz cala w zmarszczkach i krzywiznach. Przez chwile Rebusowi stanely przed oczyma dziwaczne twarze z komiksow z czasow dziecinstwa, ktore mozna bylo obracac do gory nogami, a one wciaz mialy wyglad twarzy. – Pewno w sprawie tej durnej lalki, co?
– Tak.
– Cholerna glupota, zeby z tym do was lazic.
– Uwaza pan, ze to nie ma zwiazku z zaginieciem panny Balfour?
– Jasne, ze nie. Smarkacze z Bloni i nic wiecej.
– Pewnie ma pan racje. Blonia to osiedle blizniakow, tak? – Kiwnal glowa do tylu. Stad nie widac bylo chlopcow z pilka – jak cala osada skryli sie za zakretem – ale Rebusowi zdawalo sie, ze wciaz dochodza do niego odglosy kopania.
Rolnik kiwnal glowa.
– Wiec mowie, nic tylko strata czasu. Ale to pana czas, nie moj, wiec co mi tam… moje tylko podatki.
– Zna pan te rodzine?
– Znaczy ktora?
– Balfourow.
Rolnik pokiwal glowa.
– Do nich nalezy ta ziemia… znaczy, przynajmniej czesciowo.
Rebus rozejrzal sie i po raz pierwszy zdal sobie sprawe, ze poza stacja benzynowa nigdzie, jak okiem siegnac, nie widac zadnych zabudowan.
– Myslalem, ze do nich nalezy tylko palac i teren wokol – powiedzial.
Rolnik potrzasnal w milczeniu glowa.
– A tak przy okazji, to gdzie jest ten ich palac?
Po raz pierwszy wzrok mezczyzny spoczal na twarzy Rebusa. Widac skonczyl juz prace przy plugu, bo wyprostowal sie i wytarl dlonie o splowiale drelichowe spodnie.
– Droga w bok na tamtym koncu miasta – poinformowal.
– Bedzie okolo poltora kilometra w tamta strone. Stoi taka wielka brama, wiec nie da sie przegapic. Kaskada tez w tamta strone, tak gdzies polowe blizej.
– Kaskada?
– No, wodospad. Chyba chcesz pan to zobaczyc, nie?
Teren wprawdzie lekko wznosil sie do gory, jednak trudno bylo wyobrazic sobie tu wzniesienie wystarczajaco wysokie, by tworzylo wodospad.
– Nie moge marnowac pieniedzy z panskich podatkow na turystyke po okolicy – rzekl Rebus z usmiechem.
– Tylko ze to nie zadna turystyka, nie?
– A co?
– Pieprzona wizja lokalna, nie? – Do glosu rolnika wkradla sie wyrazna irytacja. – W tym waszym Edynburgu to juz wam w ogole nic nie mowia…?
Waska drozka w bok od wioski wila sie lekko pod gore. Kazdy przejezdzajacy obok podrozny uznalby, podobnie jak Rebus, ze to slepa odnoga wiodaca donikad, najwyzej do czyjejs zagrody. Jednak w pewnym miejscu droga sie rozszerzala i tam wlasnie Rebus zatrzymal swego saaba. Rolnik uprzedzil go, ze bedzie tam bramka. Rebus zamknal samochod na klucz – miejskie przyzwyczajenie trudne do zwalczenia – i wszedl na pole, na ktorym pasly sie krowy. Wykazaly mu mniej wiecej tyle samo zainteresowania, co rolnik z traktorem. Czul ich won, slyszal ich parskanie i chrzest trawy. Idac w kierunku linii drzew, staral sie za wszelka cene nie wdepnac w krowi placek. Drzewa wyznaczaly bieg strumienia i tam wlasnie znajdowal sie wodospad. I to tam poprzedniego dnia rano Beverly Dodds znalazla niewielka trumienke z lalka w srodku. Kiedy dotarl do wodospadu, od ktorego miejscowosc wziela swa nazwe, wybuchnal glosnym smiechem. Prog, z ktorego spadala woda, mial okolo metra wysokosci.
– Niagara to z ciebie nie jest, co? – mruknal Rebus, klekajac obok progu.
Nie wiedzial, gdzie dokladnie znaleziono lalke, ale i tak postanowil sie rozejrzec. Miejsce bylo urokliwe i zapewne popularne wsrod miejscowych, o czym swiadczylo troche rozrzuconych puszek po piwie i opakowan po slodyczach. Podniosl sie z kolan i rozejrzal wokol. Uroczo, pusto i nigdzie ani sladu ludzi. Watpil, by ktokolwiek mogl widziec tego, kto te lalke tu podrzucil, zakladajac oczywiscie, ze sama nie przyplynela z nurtem strumienia. Tyle, ze nie bardzo miala skad przyplynac. Strumyk wil sie po zboczu wzgorza i Rebus watpil, aby wyzej znajdowalo sie cokolwiek poza nie zamieszkala gestwina zarosli. Na jego mapie tego strumyka nawet nie zaznaczono, byl wiec pewien, ze powyzej nie ma zadnych osad ludzkich, tylko wzgorza, po ktorych mozna bladzic, calymi dniami nie spotykajac zywego ducha. Zastanowil sie przez chwile, gdzie moze sie miescic siedziba Balfourow, jednak zaraz wyrzucil te mysl z glowy. A coz to ma za znaczenie? Najwyrazniej nie przyjechal tu, by szukac lalek, wszystko jedno z trumnami czy bez, przyjechal tu, by szukac wiatru w polu…
Znow przykleknal i zanurzyl dlon w strumyku. Woda byla zimna i czysta. Nabral jej troche do dloni i patrzyl jak scieka miedzy palcami.
– Nie radze jej pic – uslyszal glos za plecami.
Podniosl glowe i zobaczyl postac kobieca wynurzajaca sie z zarosli. Miala na sobie dluga muslinowa suknie, okrywajaca jej wiotka sylwetke. Stala pod slonce i przez material sukni widac bylo wyraznie zarys jej ciala. Podeszla blizej, odgarniajac z oczu dlugie, krecone blond wlosy.
– Farmerzy – wyjasnila. – Wszystkie te ich chemiczne nawozy przenikaja z pol do strumienia i zatruwaja wode. Jakies organiczne fosforany i Bog wie, co jeszcze. – Az sie wzdrygnela na sama mysl.
– Nigdy nie biore tego do ust – odparl Rebus, wycierajac dlon o rekaw i podnoszac sie. – Czy moze pani Dodds?
– Wszyscy mowia na mnie Bev – odparla, wyciagajac szczupla dlon z samej skory i kosci. Jak u kurczaczka,