pomyslal Rebus, uwazajac, by jej zbyt mocno nie scisnac.

– Detektyw inspektor Rebus – przedstawil sie. – Skad pani wiedziala, ze tu jestem?

– Zauwazylam samochod. Patrzylam przez okno, a kiedy zobaczylam, ze tu jedzie, od razu sie domyslilam. – Wspiela sie na palce, wyraznie dumna ze swego sprytu. Sylwetka i zachowaniem przypominala nastolatke, i tylko jej twarz mowila co innego. Wokol oczu miala siec zmarszczek, a skora na policzkach nieco jej obwisla. Musiala juz byc po piecdziesiatce, choc czulo sie od niej mlodziencza werwe.

– Przyszla pani na piechote?

– O tak – potwierdzila, spogladajac na swoje obute w sandalki stopy. – Zdziwilam sie, ze nie przyszedl pan najpierw do mnie.

– Chcialem sie tylko rozejrzec. W ktorym dokladnie miejscu znalazla pani te lalke?

Wskazala reka prog wodny.

– Tuz u stop wodospadu, na samym brzegu. Ale byla zupelnie sucha.

– Skad ta uwaga?

– Bo wiem, ze bedzie sie pan zastanawial, czy nie przyplynela tu z gory.

Rebus nie dal po sobie poznac, ze juz sie nad tym zastanawial, ale zdaje sie, ze i tak to wyczula, bo znow sie wspiela na palce.

– I lezala na widoku – dodala. – Nie sadze, zeby ja tam ktos zgubil. Gdyby tak bylo, to by sie zorientowal i wrocil po nia.

– Myslala pani kiedys o pracy w policji, pani Dodds?

– Prosze mi mowic Bev – cmoknela z nagana w glosie. Nie odpowiedziala na jego pytanie, ale widac bylo, ze sprawilo jej przyjemnosc.

– Nie wziela jej pani przypadkiem z soba?

Potrzasnela energicznie glowa, tak ze jej wlosy znow sie rozsypaly po twarzy i ponownie musiala je odgarnac.

– Nie, ale mam ja w domu.

– Od dawna tu pani mieszka, Bev?

Usmiechnela sie.

– Wciaz jeszcze nie opanowalam do konca akcentu, co?

– Jeszcze daleka droga przed pania – przyznal.

– Urodzilam sie w Bristolu, potem, wole nie pamietac ile lat, mieszkalam w Londynie, a po rozwodzie ucieklam i zatrzymalam sie dopiero tu.

– Jak dawno?

– Piec, szesc lat temu. Wciaz jeszcze moj domek nazywaja „chalupa Swanstonow”.

– To rodzina, ktora tam mieszkala przed pania? – domyslil sie.

– Kaskady to juz takie miejsce, panie inspektorze – przytaknela. – Dlaczego sie pan usmiecha?

– Bo nie bylem pewien, jak sie to wymawia.

Wygladalo, ze rozumie, o co mu chodzi.

– To zabawne, prawda? Chodzi mi o to, ze jest tylko ten jeden malutki wodospadzik, a nazywa sie Kaskady. I zdaje sie, ze nikt nie wie dlaczego. – Zrobila przerwe i dodala: – Kiedys tu byla osada gornicza.

– Kopalnia wegla? – Zmarszczyl czolo. – Tutaj?

Wyciagnela reke na polnoc.

– Jakies poltora kilometra w tamta strone. Ale niewiele z tego wyszlo. To bylo w latach trzydziestych.

– I to wtedy zbudowano Blonia?

Kiwnela glowa.

– Ale teraz juz tu nie ma gornictwa?

– Juz od czterdziestu lat. O ile wiem, wiekszosc mieszkancow Bloni jest bez pracy. Wie pan, teraz ten teren to tylko dzikie chaszcze, ani sladu laki. Kiedy zaczynali budowe, rozciagaly sie tam prawdziwe laki, ale potem potrzebne bylo miejsce pod coraz wiecej domow… wiec wszystko zabudowali. – Znow sie wzdrygnela i zmienila temat. – Mysli pan, ze uda sie tu zawrocic?

Kiwnal glowa potakujaco.

– No to niech sie pan zbytnio nie spieszy – powiedziala, ruszajac z powrotem. – Pojde pierwsza i nastawie wode na herbate. Do zobaczenia w chacie Pod Kolem, panie inspektorze.

Kolo w nazwie domu nawiazywalo do kola garncarskiego, jak wyjasnila, nalewajac wody do czajniczka.

– Zaczelam sie tym zajmowac w celach terapeutycznych – ciagnela dalej. – Po moim rozstaniu. – Przerwala i po chwili znow podjela watek. – Ale okazalo sie, ze mi to zupelnie niezle idzie. Mysle, ze wielu sposrod moich dawnych znajomych byloby bardzo zaskoczonych. – Rebus pomyslal, ze jej ton swiadczy dobitnie, iz ci wszyscy dawni znajomi nie maja juz miejsca w jej nowym zyciu. – Wiec moze to „kolo” oznacza rowniez toczace sie kolo zycia – dodala, biorac tace i prowadzac go do pomieszczenia, ktore nazwala swoim „salonikiem”.

Byl to niewielki, niski pokoj pelen roznobarwnych szmatek. Stalo tam rowniez kilka wyrobow ceramicznych, ktore, jak sie domyslal, byly jej produkcji: blekitne kamionkowe naczynia pokryte glazura w ksztalcie talerzy i wazonow. Dopilnowal, by zauwazyla, ze zwrocil na nie uwage.

– W wiekszosci moje wczesne prace – powiedziala, przybierajac lekcewazacy ton. – Trzymam je tu tylko ze wzgledow sentymentalnych. – Uniosla reke, by znow poprawic sobie wlosy, a kilka bransoletek z brzekiem zsunelo jej sie do lokcia.

– Sa bardzo ladne – zapewnil ja. Nalala herbate i podala mu duza, masywna filizanke ze spodkiem w takim samym blekitnym kolorze. Rozejrzal sie po pokoju, jednak nigdzie nie widac bylo lalki ani trumienki.

– U mnie w pracowni – poinformowala, znow zdajac sie czytac w jego myslach. – Moge przyniesc, jak pan chce.

– Poprosze – odparl, a ona wstala i wyszla z pokoju. Pokoik dzialal na niego niemal klaustrofobicznie. Herbata wcale nie byla herbata, tylko jakas ziolowa namiastka i przez chwile rozwazal nawet, czy nie wylac jej do ktoregos z wazonow. W koncu dal spokoj i wyciagnal komorke, by sprawdzic wiadomosci. Wyswietlacz telefonu byl czysty, bez sladu sygnalu. Moze to przez te grube kamienne sciany, pomyslal. Albo sciany, albo Kaskady sa poza zasiegiem. Wiedzial z doswiadczenia, ze we Wschodnim Lothian jest wiele takich miejsc. W pokoju stala tylko jedna niewielka etazerka z ksiazkami, w wiekszosci poswieconymi sztuce i rekodzielu, oraz kilkoma tomikami Czarow. Rebus wzial jeden z nich do reki.

– Biala magia – uslyszal glos za soba. – Wiara w potege sil natury.

Rebus odlozyl tomik na miejsce i odwrocil sie.

– Oto ona – rzekla.

Trzymala trumienke tak, jakby uczestniczyla w jakims uroczystym obrzedzie. Rebus zrobil krok do przodu, a kobieta ja ku niemu wyciagnela. Wzial trumienke z jej rak z namaszczeniem, tak jak tego zapewne po nim oczekiwala, i jednoczesnie przez glowe przemknela mu mysl: Ani chybi baba jest walnieta… To pewnie wszystko jej wymysl! Jednak jego uwage przyciagnela teraz sama trumienka. Zrobiono ja z ciemnego drewna, byc moze z sezonowanego debu, i zbito czarnymi gwozdzikami w rodzaju tych, jakie uzywa sie do mocowania wykladzin dywanowych. Deszczulki zostaly dokladnie przyciete i spasowane, a ich krawedzie wygladzone papierem sciernym, jednak poza tym zostawione w stanie surowym. Calosc miala okolo dwudziestu centymetrow dlugosci i wyraznie nie byla dzielem zawodowego stolarza. Nawet Rebus, ktory do takich spraw mial dwie lewe rece, potrafil to poznac. A potem kobieta zdjela wieko. Patrzyla na niego szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami, w oczekiwaniu na jego reakcje.

– Bylo przybite gwozdziami – wyjasnila. – Sama je oderwalam.

Wewnatrz lezala ubrana w strzepy muslinu mala drewniana laleczka z rekami ulozonymi wzdluz ciala i z glowka zaokraglona, ale pozbawiona rysow twarzy. Ktos ja wyrzezbil z kawalka drewna, lecz dosc niestarannie, bo widac bylo glebokie zadziory po dlucie. Rebus sprobowal ja wyjac, jednak jego palce okazaly sie zbyt grube i nie zmiescily sie w szparze miedzy lalka a scianka trumienki. W koncu odwrocil pudelko i laleczka wypadla mu na dlon. Pierwsza jego mysla bylo porownanie jej odzienia z materialami zalegajacymi salonik, jednak nie znalazl zadnego oczywistego podobienstwa.

– Ta jej sukienka jest zupelnie nowa i czysta – szepnela, a on kiwnal glowa. Najwyrazniej trumienka nie przebywala zbyt dlugo na wolnym powietrzu, bo nie miala czasu ani sie pobrudzic, ani zamoknac.

– Widywalem juz rozne dziwne rzeczy, Bev… – powiedzial Rebus, i glos mu tajemniczo zamarl. – Nic tam

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату