rabatami kwiatowymi. Z boku domu widac bylo cos, co przypominalo zagrode dla koni, Rebus nie zauwazyl natomiast zadnych samochodow, garazy ani zabudowan gospodarczych. Pomyslal, ze pewnie znajduja sie za domem. Nie wyobrazal sobie, by ktos mogl sie dobrze czuc, mieszkajac w takim ponurym otoczeniu. Mialo sie niemal wrazenie, ze dom z grymasem niezadowolenia na swym obliczu zniecheca wszystkich do okazywania radosci. Byl ciekaw, czy matka Philippy nie czuje sie w nim troche jak eksponat muzealny. A potem w jednym z okien na pietrze pojawila sie twarz, zanim jednak zdazyl sie jej przyjrzec, twarz znikla. Pomyslal, ze to moze zjawa straszaca w starym domu, ale chwile pozniej drzwi frontowe otworzyly sie i wybiegla z nich postac kobieca. Zbiegla po schodach, wbiegla na zwirowy podjazd i z rozwianymi wlosami opadajacymi jej na twarz zaczela biec w jego kierunku. Nagle potknela sie i upadla. Rebus ruszyl, by jej pomoc, jednak ona, widzac to, szybko zerwala sie na nogi. Nawet nie spojrzala na zadrapane kolana z przylgnietymi kawalkami zwiru. Z dloni wysunela sie jej sluchawka telefonu bezprzewodowego, ale zaraz ja podniosla.

– Nie zblizac sie! – krzyknela. Odgarnela sobie wlosy z twarzy i wtedy Rebus rozpoznal w niej Jacqueline Balfour. Jednak zreflektowala sie i uniosla w gore obie rece w gescie pojednania. – Niech pan slucha, przepraszam. Tylko… prosze nam tylko powiedziec, czego od nas chcecie.

I dopiero wtedy Rebus zdal sobie sprawe, ze stojaca przed nim kobieta bierze go za porywacza swej corki.

– Prosze pani – powiedzial, tez unoszac obie rece w gescie poddania – jestem z policji.

W koncu udalo jej sie opanowac szloch. Siedzieli na stopniach schodow wiodacych do drzwi wejsciowych, jakby wolala nie wracac do mrocznego wnetrza domu. Kilkakrotnie powtorzyla, ze przeprasza za swoje zachowanie, a Rebus odparl, ze to on ja powinien przepraszac.

– Po prostu nie przyszlo mi do glowy – rzekl. – To znaczy nie pomyslalem, ze ktos moze byc w domu.

Nie byla w nim zreszta sama. W drzwiach zjawila sie umundurowana policjantka, ale pani Balfour zdecydowanym tonem polecila jej, zeby ja zostawila. Rebus spytal, czy on tez ma ja zostawic, ale przeczaco pokrecila glowa.

– Czy przyszedl pan, zeby mi cos zakomunikowac? – spytala, oddajac mu nasiaknieta lzami chusteczke.

Lzy: ciagle doprowadza kogos do lez. Powiedzial, zeby ja zatrzymala, a ona skrupulatnie ja zlozyla tylko po to, by po chwili znow rozlozyc i zaczac wszystko od nowa. Zdawalo sie, ze nie zauwazyla nawet zadrapan na kolanach. Siedziala z rabkiem spodnicy upchnietym miedzy nogi.

– Nie mamy zadnych wiadomosci – powiedzial cicho, a widzac, jak wyraz nadziei splywa z jej twarzy, dodal: – Ale moze natrafilismy na jakis slad w wiosce.

– W wiosce?

– W Kaskadach.

– Jaki slad?

I nagle pozalowal, ze w ogole sie odezwal.

– Na razie nie wolno mi nic mowic. – Stara policyjna wymowka, ktora jednak w tej sytuacji nie mogla zdac egzaminu. Wystarczy, ze powie o tym mezowi, a ten natychmiast zlapie za telefon i zazada wyjasnien. A nawet jesli nie, nawet jesli uda mu sie ukryc przed nia wiadomosc o dziwacznym znalezisku, media na pewno nie beda takie taktowne. – Czy Philippa kolekcjonowala moze lalki? – spytal po namysle.

– Lalki? – Bawila sie sluchawka, obracajac ja w dloni.

– Bo ktos znalazl drewniana laleczke obok wodospadu.

Potrzasnela glowa.

– Nie miala lalek. – Powiedziala to cicho, jakby w poczuciu winy, ze w zyciu Philippy powinny byc lalki, a ich brak zle swiadczyl o niej jako matce.

– Pewnie i tak nie ma to zadnego znaczenia – stwierdzil Rebus.

– Pewnie nie – zgodzila sie.

– Czy pan Balfour jest w domu?

– Bedzie pozniej. Teraz jest w Edynburgu. – Popatrzyla na sluchawke. – Nikt nie zadzwoni, prawda? Wszystkich partnerow i klientow Johna uprzedzilismy, by tu nie dzwonili, zeby caly czas linia byla wolna. To samo powiedzielismy rodzinie. Nie dzwoncie, bo moze tamci beda chcieli sie dodzwonic. Ale nie beda, ja juz wiem, ze nie.

– Nie wierzy pani w to, ze corka zostala porwana?

Potrzasnela glowa.

– Wobec tego co?

Popatrzyla na niego oczami zaczerwienionymi od placzu i podkrazonymi z niewyspania.

– Ona nie zyje. – Powiedziala to niemal szeptem. – Pan tez tak uwaza, prawda?

– Jest o wiele za wczesnie, zeby tak myslec. Znam przypadki osob zaginionych, ktore odnajduja sie po tygodniach, czasami po miesiacach.

– Tygodnie, miesiace? Nawet nie chce o tym myslec. To juz wolalabym wiedziec… miec pewnosc w jedna albo w druga strone.

– Kiedy widziala pani corke po raz ostatni?

– Jakies dziesiec dni temu. Bylysmy razem na zakupach w Edynburgu, w naszych stalych sklepach. Nawet nie mialysmy nic szczegolnego do kupienia. A potem poszlysmy cos zjesc.

– Czy czesto tu bywala?

Jacqueline Balfour potrzasnela glowa.

– On ja zatrul.

– Slucham?

– David Costello. Zatruwal jej wspomnienia, wmawial jej, ze pamieta jakies zdarzenia, takie, ktore nigdy nie mialy miejsca. Ten ostatni raz, kiedy sie widzialysmy… Flipa wypytywala mnie o swoje dziecinstwo. Twierdzila, ze byla bardzo nieszczesliwa, ze ja ignorowalismy, ze wcale jej nie chcielismy. Zupelne bzdury.

– I to Costello jej to wmowil?

Wyprostowala sie i gleboko zaczerpnela powietrza.

– Tak uwazam.

Rebus zamyslil sie.

– Ale dlaczego mialby cos takiego robic? – spytal po chwili.

– Dlatego, ze jest tym, kim jest – rzucila. Dzwonek telefonu wdarl sie nagle w panujaca cisze. Nerwowo probowala odnalezc wlasciwy przycisk. – Halo? – Potem twarz jej troche zlagodniala. – Dzien dobry, kochanie, o ktorej bedziesz w domu…?

Rebus odczekal, az skonczy rozmawiac. Przypomnial sobie konferencje prasowa i to ciagle „ja” zamiast „my” w jego ustach, tak jakby jego zona nie przezywala tego na rowni z nim, jakby jej w ogole nie bylo…

– Dzwonil John – powiedziala, a Rebus kiwnal glowa.

– Maz duzo czasu spedza w Londynie, prawda? Nie czuje sie pani wtedy samotna w tym domu?

Spojrzala na niego z ukosa.

– Mam przeciez przyjaciol.

– Ani przez chwile w to nie watpilem. Czesto jezdzi pani do Edynburga?

– Raz, dwa razy w tygodniu.

– A czesto spotyka sie pani ze wspolnikiem meza?

Znow go obrzucila spojrzeniem.

– Z Ranaldem? On i jego zona to nasi najblizsi przyjaciele… Dlaczego pan pyta?

Rebus znaczaco podrapal sie w glowe.

– Wlasciwie to sam nie wiem. Pewnie dla podtrzymania rozmowy.

– To niech pan tego nie robi.

– Mamy nie rozmawiac?

– Nie lubie tego, czuje sie jakby wszyscy wokol zastawiali na mnie sidla. To samo jest na tych wszystkich sluzbowych przyjeciach, John mnie wiecznie ostrzega, zeby sie pilnowac i z niczym sie nie wygadac, bo nigdy nie wiadomo, kto i kiedy stara sie wyciagnac cos o banku.

– Ale my to nie konkurencja, prosze pani.

Pochylila lekko glowe.

– Oczywiscie, ze nie. Przepraszam. Tylko ze…

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату