niczego niezwyklego.
– Czekaj, sprobuje je moze pochylic – powiedzial Grant. Chwycil krolowa za czepiec i odchylil popiersie do przodu.
– Przepraszam – odezwal sie glos za ich plecami. – Czy cos sie stalo?
Siobhan wsunela dlon pod popiersie i wyciagnela zlozona kartke papieru. Usmiechnela sie triumfalnie do Granta, a ten odwrocil sie w strone kelnerki:
– Poprosze dwie herbaty – powiedzial.
– Dla niego z podwojnym cukrem – dodala Siobhan.
Usiedli przy najblizszym stoliku. Siobhan trzymala kartke dwoma palcami za naroznik.
– Myslisz, ze moga byc na niej jakies slady? – spytala.
– W kazdym razie warto sprawdzic.
Wstala, podeszla do stojacego w rogu kredensu ze sztuccami i wrocila z widelcem i nozem. Na widok goscia, ktory, jak sie zdawalo, zabiera sie do jedzenia kawalka papieru nozem i widelcem, kelnerka omal nie upuscila tacy.
Grant przejal od niej filizanki, podziekowal, a potem zwrocil sie do Siobhan.
– No i co tam mamy?
Jednak Siobhan nie spuszczala wzroku z kelnerki.
– Znalezlismy to pod figura – powiedziala, wskazujac glowa popiersie, a kelnerka kiwnela glowa. – Wie pani moze, jak to moglo sie tam dostac?
Kelnerka potrzasnela glowa. Przypominala male, wystraszone zwierzatko. Grant postanowil przyjsc jej z odsiecza.
– Jestesmy z policji – poinformowal.
– I chcielibysmy porozmawiac z menedzerem – dodala Siobhan.
Kiedy kelnerka sie oddalila, raz jeszcze powtorzyl pytanie.
– Sam zobacz – odparla Siobhan, obracajac arkusz nozem i widelcem w jego strone.
– I to wszystko? – spytal.
– Widzisz tyle, co ja.
Podrapal sie po glowie.
– No to niewiele, co?
– Poprzednio tez bylo niewiele.
– Ale wiecej niz teraz.
Obserwowala w zamysleniu, jak Grant wrzuca dwie kostki cukru do filizanki.
– Ale jezeli to Quizmaster umiescil tu te kartke…
– To znaczy, ze jest stad – dorzucil Grant.
– Albo stad, albo ma tu kogos, kto z nim wspoldziala.
– I dobrze zna te restauracje – dodal Grant, rozgladajac sie wokol. – Na pewno nie kazdy, kto tu zaglada, zadaje sobie trud, zeby wchodzic na gore.
– Myslisz, ze moze byc stalym bywalcem?
Grant wzruszyl ramionami.
– Pomysl tylko, co sie miesci w poblizu, na wiadukcie Jerzego IV. Biblioteka Centralna i Biblioteka Narodowa. A akademicy i mole ksiazkowe uwielbiaja zagadki.
– Trafna uwaga. Zreszta do muzeum tez niedaleko.
– I do sadow… i do parlamentu… – Usmiechnal sie. – A juz przez moment myslalem, ze krag sie zaciesnia.
– I moze tak jest – odparla i uniosla filizanke tak, jakby wznosila toast. – W kazdym razie, nasze zdrowie za rozwiazanie pierwszej wskazowki.
– Ile nam jeszcze zostalo, nim dojdziemy do Piekliska?
Siobhan zamyslila sie.
– Nie wiem, to pewnie zalezy od Quizmastera. Powiedzial, ze to czwarty poziom. Jak wrocimy do roboty, to wysle mu maila, zeby go powiadomic. – Schowala kartke do plastikowej oslonki, a Grant znow przeczytal jej tresc. – Cos ci przychodzi do glowy?
– Przypomnialem sobie takie rozne glupoty, jeszcze z czasow szkoly podstawowej. Pisalo sie wtedy w toalecie dla chlopcow takie na przyklad rebusy. – Wzial serwetke i napisal: „B4IP”.
Siobhan przeczytala na glos i usmiechnela sie.
– Fonetycznie
– To moze byc tez fragment kodu pocztowego – powiedzial, wzruszajac ramionami.
– Albo jakies wspolrzedne…
Popatrzyl na nia.
– Na mapie? – spytal.
– Tylko na jakiej?
– Moze to wynika z reszty wiadomosci. Jak stoisz ze szkockim prawem?
– Od moich egzaminow minelo juz troche czasu.
– U mnie jak wyzej. A jest moze jakies lacinskie slowo oznaczajace
– Zawsze mozemy zajrzec do biblioteki – powiedziala. – Tuz obok mamy wielka ksiegarnie.
Spojrzal na zegarek.
– Pojde wrzucic jeszcze troche kasy do parkomatu.
Rebus siedzial za biurkiem, wpatrujac sie w piec rozlozonych przed nim kartek papieru. Cala reszta wyladowala na podlodze: teczki z dokumentami, notatki sluzbowe – wszystko, co lezalo na biurku. W biurze bylo cicho, bo wiekszosc pracownikow udala sie na Gayfield Square, na odprawe. Kiedy wroca, pewnie nie zachwyca sie tym torem przeszkod na podlodze. W przejsciu miedzy biurkami postawil tez monitor i klawiature od komputera, a obok pietrowy koszyk na korespondencje.
Biurko zajely mu notatki dotyczace pieciu mozliwych ofiar. Caroline Farmer, najmlodsza z nich, w momencie znikniecia miala zaledwie szesnascie lat. Udalo mu sie w koncu dzis rano dotrzec do jej matki. Nie byla to najlatwiejsza z rozmow.
– O moj Boze, chce pan powiedziec, ze wreszcie sa jakies wiadomosci?
Nagly wybuch nadziei zaraz zgasl w wyniku jego odpowiedzi. Ale udalo mu sie dowiedziec tego, o co mu glownie chodzilo. Caroline nigdy nie dala znaku zycia. Zaraz po zniknieciu, kiedy jej zdjecie ukazalo sie w gazetach, policja dostala kilka niepotwierdzonych sygnalow, ze gdzies ja widziano. A potem juz tylko cisza.
– W zeszlym roku przeprowadzilismy sie – oswiadczyla matka Caroline – a to znaczylo, ze trzeba bylo oproznic jej pokoj…
Znaczylo to rowniez, pomyslal Rebus, ze przez poprzednie cwierc wieku pokoj Caroline czekal na nia nietkniety, lacznie z plakatami i ciuszkami nastolatki z poczatku lat siedemdziesiatych, rowniutko ulozonymi w szufladach.
– Wtedy, jak sie to stalo, to byli nawet tacy, ktorzy uwazali, ze to my jej cos zrobilismy – ciagnela matka. – Niech pan pomysli, jej wlasna rodzina!
Rebus powstrzymal sie od komentarza, ze niestety az nazbyt czesto zdarza sie, ze to ojciec ofiary albo jej wujek, albo kuzyn…
– A potem zaczeli sie czepiac Ronniego.
– To znaczy jej chlopaka?
– Tak. Byl jeszcze dzieciakiem.
– Ale oni sie juz wczesniej rozstali, prawda?
– Wie pan, jak to nastolatki. – Mowila to wszystko takim tonem, jakby chodzilo o zdarzenia sprzed tygodnia czy dwoch. Rebus nie mial watpliwosci, ze rownie swieze sa jej wspomnienia, przesladujace ja od rana do wieczora, a moze tez i od wieczora do rana.
– Ale jego udzial w koncu wykluczono, tak?